Logo
Recenzje

French Open – teatralna rekonstrukcja słynnego meczu

2.06.2025, 13:15 Wersja do druku

„French Open” w reż. Cezarego Tomaszewskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Michał derkacz w portalu wroclaw.dlastudenta.pl.

fot. Rafał Skwarek

Od 31 maja 2025 roku we Wrocławskim Teatrze Pantomimy można oglądać „French Open” – rekonstrukcję meczu pomiędzy Igą Świątek i Naomi Osaką z półfinału Rolanda-Garrosa z 2024 roku. Słusznie unika się mówienia o tej produkcji jako o spektaklu, a najlepiej dzieło to opisuje określenie „eksperyment sceniczny”, choć i o scenie nie może być tutaj mowy, bo scenografia to po prostu… kort tenisowy w skali 1:1. Czy warto zatem wybrać się na mecz bez piłki z wynikiem, który jest powszechnie znany?

„French Open” to trwający 2,5 godziny mecz tenisowy bez piłki, podczas którego aktorki starają się możliwie realistycznie odwzorować przebieg starcia Polki z Japonką, kiedy to Iga odwróciła losy niemal nieuniknionej porażki. Agnieszka Dziewa i Karolina Pewińska wykonały ogromną pracę, aby nauczyć się tej tenisowej choreografii, ale niestety z aktorstwem nie ma to wiele wspólnego. Co więcej, samej pantomimy jest jak na lekarstwo, bo posługują się nią tylko pozostałe osoby z obsady symulując zachowanie sędziów czy chłopca do podawania piłek (Eloy Moreno Gallego występem tanecznym w przerwie wzbudza największe emocje).

Główne bohaterki biegają, machają rakietami, ale w ich ruchu nie odczytamy szczególnych emocji, a już z pewnością stanów wewnętrznych (czasem któraś się ucieszy, czasem zezłości), świadczących o zmiennej sytuacji w meczu. Tego, kto jest w danej chwili lepszy i kto wygrywa nie wiemy z obserwacji aktorek, tylko wyniku wyświetlanego na ścianie. Pewińska biega szybciej i wygląda jakby grała na serio, Dziewa przy niej naprawdę mocno odstaje, a jednak mamy uwierzyć, że to właśnie jej Osaka wygrywa i jest bliska wyrzucenia Igi z turnieju. Kompletnie się to nie składa.

Nie jest to wina aktorek, tylko ogólnego pomysłu na realizację, który jest całkowicie nietrafiony. Smutnym dowodem na to jest fakt, że przy pierwszej nadarzającej się okazji 2/3 widzów opuszcza widownię bezpowrotnie. To nie może dziwić, ponieważ „French Open” nie ma grupy docelowej. Fani tenisa nie zadowolą się meczem bez piłki i pewnie woleliby oglądać w telewizji prawdziwe zawody. Postronni widzowie, pragnący teatralnych, artystycznych uniesień znudzą się i uciekną błyskawicznie. Nie zmieni tego nawet autoironia twórców, którzy świadomi efektu swej pracy w przerwach między setami (aktami sztuki) starają się zabawić nas m. in. doklejaniem chmurek nad głowami wybranych widzów z tekstami „To miał być teatr LOL” czy „Kiedy to się skończy”.

Napisy pojawiają się też często w formie cytatów z Igi oraz Naomi, ale przez cały spektakl nie byliśmy w stanie rozszyfrować ich zasadności, bo zdawały się one całkowicie losowe. Jeśli to miały być aktualne myśli zawodniczek z danej chwili meczu, to nijak nie pasowały do sytuacji. Dobrze dobrano natomiast komentatora (Kuba Pewiński), który trafnie wyjaśniał laikom meandry tenisa, a nie przeszkadzał znawcom tego sportu. Twórcy robili co mogli, aby uatrakcyjnić wizualnie to bieganie za piłką, której nie ma – głównie za sprawą dźwięku właśnie, ale też zmienne światła. I tutaj nie udało się do końca, bo w trzecim secie mamy już totalny szum komunikacyjny i chaos.

„French Open” to nieudany eksperyment, więc warto pokusić się o próbę wskazania, co można było zrobić lepiej. Przede wszystkim, jak choćby w filmach biograficznych, skupionych na słynnych meczach tenisowych (tych nie brakuje) – nie ma sensu pokazywać całego starcia, a skupić się na najważniejszych momentach, a dramaturgię budować starciem dwóch osobowości, pokazać interakcje, różnice charakterów, wojnę mentalną, przemiany bohaterek. To na spokojnie, wyłącznie technikami teatru pantomimy, pięknie zagrałyby wybitnie utalentowane Pewińska i Dziewa.

Wyobrażamy sobie scenę, w której aktorki toczą wymianę bez piłki i bez rakiet, wyrażając to samym ruchem, a wynik na ścianie zmienia się w rytm ich gestów i mimiki. Wyobrażamy sobie szybką wymianę, ale z efektem slow motion przy finałowym uderzeniu – na co pozwala język teatru, gdy nie rekonstruujemy, ale gramy. Wyobrażamy sobie jak aktorki pokazują nam psychologiczną walkę, decydującą o wyniku bardziej niż efektowne wymachy rakietą. Wszystko to sobie niestety tylko wyobrażamy, bo „French Open” nawet nie stara się odpowiedzieć na najważniejsze pytanie – jak to się stało, że Świątek jednak wygrała ten mecz?

Tytuł oryginalny

French Open - recenzja rekonstrukcji teatralnej

Źródło:


Link do źródła

Autor:

Michał Derkacz

Data publikacji oryginału:

02.06.2025

Sprawdź także