„Kto puka?" Przemysława Pilarskiego w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Marta Odziomek w „Gazecie Wyborczej - Katowice".
"Kto puka?" w Teatrze Zagłębia to farsa, ale można powiedzieć, że z podtekstem - komentarzem odnośnie do pejzażu społeczno-politycznego w naszym kraju. Znana konwencja zostaje więc w pewnym momencie przełamana. I mimo że zabawne tony towarzyszą spektaklowi do końca, to jednak za dużo w tej końcówce jawnych przytyków.
"Kto puka?" napisana przez Przemysława Pilarskiego i wyreżyserowana przez Jacka Jabrzyka to zdaje się pierwsza polska farsa w historii (a przynajmniej pierwsza jej część). Nie było chyba dotąd spektaklu w tej konwencji, którego akcja wydarzałaby się w Polsce i którego bohaterowie mieliby swojsko brzmiące imiona. Zwykle oglądamy w teatrach farsy autorów anglosaskich, czasem francuskich. W "Kto puka?" jest bardzo polsko, a więc swojsko - miejscem akcji jest mieszkanko po teściowej w jednym z sosnowieckich bloków - świetna miejscówka do oddawania się czynnościom, o których nie chcemy, by dowiedział się świat.
Pech chce, że zarówno teść, jego syn i synowa postanawiają skorzystać z mieszkania tego samego wieczoru, co rodzi wiele absurdalnych sytuacji, bohaterowie wymyślają naprędce dziwne powody, dla których tu przybyli, a zaproszeni przez nich goście udają wobec innych kogoś, kim nie są. I tak się to kręci.
W "Kto puka?" ta farsowa konwencja kręci się dość nieźle, choć wydaje mi się, że aktorzy muszą się jeszcze "rozegrać", żeby kręciło się jeszcze lepiej i szybciej - jak w szwajcarskim zegarku. Dialogi jeszcze nie weszły im w krew, jeszcze nie grają na sto procent z pamięci.
Przekonująca, śmieszna, kradnąca uwagę jest Mirosława Żak jako Renata (a potem Matka), jedyna w obsadzie aktorka, grająca pragnącą erotycznych doznań żonę zdradzającą męża. Zabawny jest niestroniący od kieliszka duet Wojciech Leśniak w roli Dziadka i Piotr Zawadzki jako ksiądz Marek (chwilami wykonują nawet coś w rodzaju performance'u). Dobrze wypadają też Tomasz Kocuj w roli Patryka i Aleksander Blitek, czyli Jarek. Paweł Charyton też jest niezły w roli kochanka-hydraulika, ale nie za dobrze słychać jego wypowiedzi (gra osobę, która nie wymawia "r", być może to jest powodem?).
Pomysłowa jest scenografia Łukasza Błażejewskiego na czele z: kilkoma parami drzwi (jedne nawet są zmyślnie ukryte w szafie, z której w polskim powiedzeniu wychodzi się, by objawić światu pewną prawdę o sobie lub też po prostu przestać się go bać), wersalką w kształcie przedniej maski auta na sosnowieckich blachach, ruchomym łóżkiem, żyrandolem, którego żarówki czasem gasną, oraz dymiącą paszczą smoka umocowaną do ściany.
Farsa ma na celu nie tylko wywołanie śmiechu, ale jest też rodzajem krytyki społecznej. W "Kto puka?" krytykowana jest chęć (a może konieczność) ukrywania prawdziwego "ja" przed światem, związanego głównie z własną orientacją seksualną (ale nie tylko). To powoduje, iż bohaterowie wiodą podwójne życie (albo - jak mówi jeden z nich - dwa życia), więc się nagminnie okłamują. Pruderia, myślenie typu "co inni powiedzą", zamiatanie pod dywan osobistych problemów, drobnomieszczańskie nawyki i katolicki światopogląd mocno wciąż siedzą w polskim społeczeństwie.
I to właśnie twórcy w "Kto puka?" punktują - ewidentnie wyszydzają podwójne standardy życia w Polsce, postulując, aby dać się wyzwolić prawdzie, co wybrzmiewa szczególnie mocno w drugiej części spektaklu - zaskakującej, przewrotnej, zmieniającej jej farsowe oblicze.
Nie wiem jednak, na ile jest to dobry pomysł, by łączyć konwencję farsy z teatrem mocno krytycznym i mimo że w kostiumie, choć komicznym, to jawnie wywołującym pewien "problem". Widzowie pragnący obejrzeć farsę, mogą być takim rozwiązaniem zawiedzeni, zaś odbiorcy, którzy chcą teatru, a nie farsy, będą nudzić się podczas pierwszej odsłony "Kto puka?".
Razić też może niektórych zbytnie nurzanie się twórców w realiach społeczno-politycznych naszej rzeczywistości, dosłowność wybranych dialogów (mimo że starano się je chować za stylem gry, kostiumem), nadmierne czerpanie inspiracji z życia, które obserwujemy w mediach lub którego sami jesteśmy uczestnikami. Przydałoby się po prostu więcej metafory.