EN

4.01.2023, 11:57 Wersja do druku

Emocjonalna kaleka

„Sonata jesienna” Ingmara Bergmana w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.

fot. Krzysztof Bieliński/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Ingmar Bergman i jego filmy są nieustającą aktualne i inspirujące dla twórców teatralnych w Polsce. „Sonata jesienna” na deskach stołecznych teatrów pojawiała się już kilkukrotnie. Najświeższa realizacja tego tytułu w Teatrze Narodowym zyskała szczególny rozgłos dzięki zjawiskowej, jak pisano, roli Danuty Stenki. Sprawdziłem i muszę przyznać, że przedstawienie w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego to dzieło najwyższych możliwych lotów, a wspomniana odtwórczyni głównej roli rzeczywiście zasługuje na wszelkie laury i słowa uznania.

Spektakl Teatru Narodowego powstał na podstawie filmu Bergmana z 1978 roku. Za ten obraz zarówno reżyser i scenarzysta, jak i pierwszoplanowa aktorka Ingrid Bergman otrzymali nominacje do Oscarów.

Charlotta (Danuta Stenka) po siedmiu latach odwiedza dom córki. Decyduje się na to po odczytaniu czułego listu Ewy (Zuzanna Saporznikow) – partnerki pastora Wiktora (Jan Englert). Z czasem niewinne spotkanie przeradza się w pełną emocji i grozy rozgrywkę między rozgoryczoną matką, a nienawidzącą ją córką.

Kryzys relacji pomiędzy głównymi bohaterkami tej opowieści, sygnalizowany jest przez twórców przedstawienia na wiele różnych sposobów. Z jednej strony sama nieobecność matki zdaje się faktem podejrzanym. Niby Ewa prowadzi dorosłe i niezależne życie, ale jednak tak długa rozłąka z Charlottą wydaje się nietypowa. Powrót tej światowej sławy pianistki do domu również nie przywodzi na myśl typowego spotkania matki z córką po latach. Bohaterka Stenki najpierw opowiada o traumie świadkowania śmierci swojego najlepszego przyjaciela Leonarda, by potem zesztywnieć pod wpływem dotyku córki. Kiedy Ewa wspomina o swojej niepełnosprawnej siostrze Helenie, Charlotta reaguje wielkim chłodem i dystansem – „Ja nie mam siły się z nią widzieć”. A dalej jest tylko gorzej, bo dochodzi nawet do próby (a przynajmniej groźby) zabójstwa matki, kiedy Ewa zakrada się do śpiącej Charlotty i zaciska na jej twarzy kołdrę.

Wszystko to, jak się można było spodziewać, prowadzi do ostatecznego rozliczenia, w którym córka zarzuca matce brak czułości, miłości, zniewolenie i wyolbrzymione oczekiwania. „Od dzieciństwa wyjaławiałaś mi mózg!” – wykrzykuje w pewnym momencie Ewa. Reakcja, a właściwie sposób jej zagrania przez Stenkę, był szczególnie dojmujący. Bo jak na podobne słowa zareagować może matka? Jak poradzić sobie z takim rodzajem bezsilności, z takimi wyrzutami sumienia? Cios zadany przez Ewę znów prowadzi Charlottę do zamknięcia we własnych uczuciach i wspomnieniach. Jej największym problemem wydaje się ta niekontrolowana wsobność. „Tak naprawdę w środku nigdy nie stałam się dorosła, jakbym się w ogóle nie urodziła. Nie ma mnie. Nie chciałam być dla ciebie matką. Chciałam, żebyś widziała, że jestem tak samo bezradna, jak ty”. W końcowej scenie spowiedzi postać Stenki dokonuje częściowej rehabilitacji – dowiadujemy się, że żadne z rodziców Charlotty nie okazywało jej nigdy uczuć, nigdy jej nie dotykało i nie kochało. Kobieta została zaklęta w swojej przeszłości, nie potrafiła z niej uciec, mimo swoich najszczerszych chęci. Stała się „uczuciowym kaleką”, jak mówi o niej Ewa. Końcowa faza spektaklu jest zresztą tego dobitnym przykładem, bowiem bohaterka Stenki upodabnia się do swojej niepełnosprawnej córki, z wielkim trudem artykułuje prośbę – błaga o wybaczenie, błaga o dotyk, jest niczym trędowata, ktoś, kto został pozbawiony największego skarbu – bliskości i miłości drugiego człowieka.

Tego przykrego obrazu destrukcji dopełnia ascetyczna i znakomicie wykorzystana przestrzeń kameralnej sceny Studio Teatru Narodowego. Mimo skromności środków inscenizacyjnych, dzięki oświetleniu i sprawnemu wpisaniu scenografii w fabułę opowieści, spektakl ogląda się niczym rzecz niezwykle dynamiczną, rozgrywającą się w różnych przestrzeniach tego przepełnionego smutkiem domu.

Szczególną uwagę przykuła niewątpliwie odtwórczyni roli Ewy (Zuzanna Saporznikow), która z wielką subtelnością rozegrała dramat zawiedzionej przez matkę córki. Jej bohaterka nie była jednak przez cały czas powściągliwa. W końcówce przedstawienia następuje erupcja emocji kobiety, która niczym taran (dosłownie i w przenośni) naciera na bezbronną, pozbawioną argumentów Charlottę.

Nie ulega jednak wątpliwości, że aktorstwo Danuty Stenki skrzy w tym przedstawieniu najpiękniejszymi odcieniami. To właśnie jej rola czyni ze spektaklu komplementarną całość. Można by usiąść na widowni Narodowego i patrzeć tylko na nią, zachwycając się autentycznością zagranych przez nią emocji, wpatrując się w rozmaite aktorskie niuanse (szkliste oczy, drgnięcia warg, nerwowe pocieranie palców, delikatne zająknięcia czy szepty). To jest aktorstwo najwyższej próby i choćby dla niego należy obejrzeć „Sonatę jesienną” w Teatrze Narodowym.

Tytuł oryginalny

Emocjonalna kaleka

Źródło:

kpruszynski.blogspot.com
Link do źródła