EN

4.01.2023, 11:21 Wersja do druku

My codziennie mamy Sylwestra!

Z Małgosią Treutler (wspaniałą panią scenograf, autorką blisko 300 scenografii w teatrach dramatycznych i muzycznych) miałem szczęście przygotować wiele spektakli – od spektaklu dyplomowego w Teatrze Na Woli pod dyrekcją Tadeusza Łomnickiego poczynając. Małgosia nigdy nie traktowała swojej pracy śmiertelnie poważnie – natomiast praca musiała być związana z przyjaźnią i przyjemnością. Pisze Waldemar Matuszewski.

Im więcej lat upływa od śmierci Małgosi, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tacy ludzie jak ta niezwykle kolorowa i wielka postać polskiego teatru, jaką niewątpliwie była Małgorzata Treutler von Traubenberg (1945-2013), dla której poczucie humoru i anegdota były sposobem na życie – przetrwa (tak i jak wiele innych wielkich) właśnie w anegdocie, w dziesiątkach anegdot, które po Małgosi pozostały.

Był Sylwester. Tego dnia siedzieliśmy w słynnym mieszkaniu Małgosi na piątym piętrze (naprzeciwko Zamku Królewskiego i na wysokości zamkowego zegara) nad egzemplarzem „Dzieci mniejszego Boga”, które przygotowywaliśmy dla Teatru Ateneum, którego dyrektorem był Janusz Warmiński. Zaczynało się ściemniać, już była szósta na zegarze, więc rzucam pytanie: „Małgosiu, nie pomyśleliśmy o Sylwestrze, nigdzie się nie wybieramy?”. – „Waldeczku, my codziennie mamy Sylwestra!”. To była prawda – żyliśmy radośnie, zawsze łączyliśmy naszą teatralną robotę z zabawą, przyjemnością, radosnymi posiedzeniami, np. u pani Barbary Horawianki i „Pana Sławeczka” na Kanonii albo z Maćkiem Kujawskim u Małgosi. Przez mieszkanie na poddaszu na piątym piętrze warszawskiej Starówki przewijało się wiele osób…

Tego dnia o północy wcale nie byliśmy sami i oczywiście znowu mieliśmy Sylwestra, bo kiedy wyszliśmy w miasto, już na Piwnej – kilka kamienic za tą, w której mieszkał Tadeusz Łomnicki – z otwartego okna mieszkania na pierwszym piętrze, w którym już toczyła się sylwestrowa zabawa, otrzymaliśmy zaproszenie, „aby wstąpić”… Małgosia w krótkim czasie oczarowała dość liczne towarzystwo zgromadzone w malutkim mieszkaniu (zabawa zaczynała się już na schodach, bo goście się nie mieścili) anegdotami oraz spontanicznie intonowanymi piosenkami i pieśniami. Wokół niej zrobił się wianuszek biesiadników. Mieliśmy tu pobyć „chwilę” (jako goście przechodni) a byliśmy ostatnimi, którzy wychodzili z sylwestrowej zabawy. 

Taka była siła uroku Małgorzaty Treutler i jej anegdot – wielkiej postaci polskiego Teatru, która nie umiała i nie chciała oddzielić teatralnej roboty od zabawy i radości, a każdy dzień roku mógł być Sylwestrem.

Źródło:

Materiał nadesłany