„Tęsknica” Darii Sobik w reż. Pameli Leończyk w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w ramach 14. Festiwalu Nowe Epifanie. Pisze Aniela Bocheńska z Nowej Siły Krytycznej.
Na początku spektaklu napis na wielkim ekranie zastrzega, że wszelkie podobieństwo do zdarzeń prawdziwych jest tylko częściowo zamierzone. „Tęsknica” to historia o Wigancicach – wsi przechodniej, wsi zburzonej, wsi porzuconej, ale i wsi, której nikt do końca porzucić nie może. Położonej na styku Polski, Czech i Niemiec, pożartej przez kopalnię i przez hałdę, która nigdy nie powstała, wessanej przez kapitalizm lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Tekst napisany przez Darię Sobik we współpracy z mieszkańcami nieistniejącej już wsi wyreżyserowała w Teatrze Powszechnym w Warszawie Pamela Leończyk.
Znaki szczególne miejsca akcji mogą sugerować jego wyjątkowość, ale takich wsi jest w Polsce milion.
Popegeerowskich, wchłoniętych i zrównanych z ziemią przez rozrastające się miasta, wyludnionych, bo odciętych od świata z powodu wycofania nierentownego transportu publicznego. Wsi poniemieckich na zachodzie, wsi po Łemkach na wschodzie, wsi po Warmiakach i Mazurach na północy. A Warszawa po kim jest wsią?
„Tęsknica” to tragikomedia. Czy tylko taka forma może opowiedzieć o polskiej transformacji ustrojowej? Historia przedstawiona jest realistycznie i poetycko, psychodeliczny trans przechodzi płynnie we współczesną rzeczywistość. Część tragiczna napisana i zagrana jest doskonale, choć widownia wybuchała śmiechem w najsmutniejszych momentach (może to reakcja stresowa) i robiło się naprawdę niezręcznie. Część komediowa relacjonuje przyjazd dość dosłownie parodiowanej reporterki telewizyjnej Elżbiety Jaworowicz.
Karolina Adamczyk, Artem Manuilov i Oskar Stoczyński wcielają się w dawnych mieszkańców Wigancic, Natalia Lange dziennikarkę. Siła dramaturgiczna spektaklu spoczywa na Karolinie Adamczyk i Artemie Manuilovie, grają z uważnością, bez zbędnych fajerwerków. Ich małe opowieści układają się w coraz większą narrację, aż w końcu okazuje się ona historią nie (a przynajmniej nie tylko) o zapomnianej wsi na pograniczu, ale o Polsce.
Bohatera granego przez Artema Manuilova nawiedza duch Hałdy (Oskar Stoczyński) – na początku stara się wzbudzać rozbawienie, by w końcu przemówić głosem Wernyhory i sprowokować wszystkich do iście chocholego tańca. Nie może być wszak diagnozy tego kraju bez Stanisława Wyspiańskiego.
„Jeśli tu przyszliście, to znaczy że jesteście z Wigancic” – mówi wysiedleniec wprost do widowni. Rzeczywiście, wszyscy w wyimaginowanej Europie Środkowo-Wschodniej jesteśmy trochę u siebie, a trochę na wygnaniu, o czym przypominają aktorzy wychodząc po ukłonach z flagami Ukrainy. To przedstawienie o ludziach, którzy wszędzie są przejazdem, ale wcale nie o takich, co nie lubią się przeprowadzać. Opowiada prostą, uniwersalną historię, – o stłamszeniu woli jednostki i triumfie wszystkiego, co ponad nią.
Przed przedstawieniem proszę, tylko koniecznie w pięć minut, odpowiedzieć sobie na pytania: Co Państwo maja najcenniejszego w domu? Jak długo zajęło by wam spakowanie tego do pudełka?