„Don Kichot” Miguela de Cervantesa w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
W Hiszpanii jest wiele rzeczy które lubię, np. wino. Nigdy jednak nie nazwałbym siebie fanatykiem książki Miguela de Cervantesa. Raz się zainteresowałem: kiedy w Biedronce były 5-litrowe kartony wina ozdabiane grafikami inspirowanymi Don Kichotem – wtedy obudziła się we mnie dusza bibliofila. Jechałem więc do Katowic z nadzieją, że jeśli spektakl nie sprosta moim oczekiwaniom, to na pewno w tym pięknym mieście znajdę jakąś Biedroneczkę, która wynagrodzi mi wszystko. Już teraz mogę z czystym sumieniem skarcić siebie samego z przeszłości, że śmiałem wątpić.
Roszkowski w ciekawy sposób odczytuje monumentalną powieść Cervantesa przez pryzmat starzenia się i spogląda na znanego wszystkim Błędnego Rycerza nie jako szaleńca, a jako człowieka przechodzącego swój finalny bój z chorobą i śmiercią, która każdego z nas czeka (dzięki bogu, bo już jestem u kresu wytrzymałości, a do emerytury daleko). Reżyser przenosi nas do sterylnej przestrzeni szpitala – oddziału geriatrycznego, gdzie na dwóch płaszczyznach opowiada nam tak naprawdę jedną historię. Obserwujemy starszego mężczyznę, który dzieli salę chorych z nie do końca rozgarniętym młodszym pacjentem, który ukrywa się w szpitalu przed odpowiedzialnością, czyli żoną i dzieckiem oraz obowiązkiem ich utrzymywania. Główny bohater (grany wybornie przez Grzegorza Przybyła) jest uwięziony w swoim świecie i w swoim ciele, które to więzienie czasem przerywają wizyty zapracowanej córki, która nie ma czasu na zajmowanie się ojcem z powodu zobowiązań zawodowych, ale tak naprawdę bardziej boi się tej opieki z powodu zmian, które w nim zaobserwowała. Dobitnie podkreśla to mikroscena, w której Aleksandra Przybył mówi do lekarza, że czuje, że jej ojciec zaczął śmierdzieć jak starzy ludzie i pyta spłoszona czemu tak się stało. Wszystko nabiera rozpędu, gdy pacjent postanawia urwać się z sali szpitalnej i wyruszyć na przygodę, która zostaje nam zaprezentowana przez pryzmat najbardziej znanych wydarzeń z książki Cervantesa. Począwszy od walki ze szpitalnym wiatrakiem do pojedynku na stojaki od kroplówek z innym „rycerzem”, który nie chciał uznać Dulcynei za najpiękniejszą, aż do finalnej walki ze złym magikiem – śmiercią, z której to walki wydaje się, że Don Kichot wychodzi zwycięsko.
Bardzo sprytnie został ten spektakl skonstruowany, bo pomimo fantasmagorycznego przedstawienia wydarzeń widz jest w stanie sobie na spokojnie poukładać wszystko w głowie i dopasować czym w realnym świecie są fantastyczne wizje starszego człowieka i dlaczego też do nich dochodzi. Mimo dość przytłaczającego i smutnego w swoim odbiorze znaczenia wydarzeń scenicznych, przedstawienie jest poprowadzone w doskonale wyważonym stylu, który można by rzec jest rozpoznawalnym sznytem Roszkowskiego. Dramatyzm jest zbilansowany humorem, może czasem zbyt prostym (nie mylić z prostackim, chociaż i takie momenty się zdarzają) i dzięki temu widz nie zatraca się jedynie w samej rozpaczy. Jednak to jest trik, który powoduje, że zakończenie bierze nas jeszcze bardziej z zaskoczenia i nokautuje prawym sierpowym.
Cała ta zgrabnie przemyślana opowieść została wsadzona w sterylnie białą scenografię Mirka Kaczmarka i dzięki swojej prostocie idealnie odgrywała szpitalną przestrzeń jak i wyobrażone krainy okolic La Manchy. Kaczmarek – odpowiedzialny również za kostiumy – wprowadził mariaż strojów z epoki z futurystycznymi dodatkami, co podbiło wrażenie przebywania w odrealnionej krainie, która mogłaby się wydarzyć jedynie w czyjejś wyobraźni. Super solidna robota. Bardzo lubię prace Mirka Kaczmarka i ta konkretna trafia na listę przestrzeni wartych zapamiętania przez swoją wręcz męczącą jasność.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o jakimś aktorskim olśnieniu – tym razem moim sercem zawładnął Marcin Gaweł. To, jak czarujący i zabawny potrafi być na scenie, jest wręcz niesamowite. A cała scena, którą tytanicznie ciągnie razem z Anną Kadulską, w której centralną postacią jest Małpa, to naprawdę złoty szczyt mojego nad wyraz wysublimowanego humoru. Był doskonały w roli Sanczo Pansy, nieudacznika-współpacjenta czy w roli wcześniej wspomnianej Małpy. Przepiękna praca i godna zauważenia. Obawiam się, że może dołączyć do grona osób aktorskich, które śledzę i którym pukam w szybę o 3 w nocy i mówię „wpuść mnie”.
To bardzo prosty spektakl, łatwy do odczytania, ale zbudowany bardzo zgrabnie i z pomyślunkiem. Wydaje mi się, że można było bardziej pociągnąć motywy literackie i jeszcze mocniej je zestawić ze szpitalnym życiem, ale nie czepiam się, jest okej. W Teatrze Śląskim miałem przyjemność zobaczyć udane przedstawienie, które mimo swojej nieskomplikowanej budowy odrobinę mnie wzruszyło. Dodatkowo cieszę się, gdy twórcy wykorzystują klasykę do popatrzenia na przyziemne problemy, ale nie w sposób banalny. ”Don Kichot” Jakuba Roszkowskiego miał dla mnie totalnie vibe „Dużej ryby” Tima Burtona. Taką szamotaninę i próbę nadrobienia straconych lat między dzieckiem a ojcem i takie ciepłe potwierdzenie, że w każdej historii, nieważne jak absurdalnie przedstawionej, może być ziarno prawdy. Szanuję historie, które opowiadają o smutnych sprawach w sposób nie nazbyt oczywisty.