„Odyseja” na podstawie Homera w reż. Jakuba Roszkowskiego we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Kamil Bujny w „Teatrologii.info”.
Wrocławski Teatr Lalek po raz kolejny w ostatnim czasie zaprosił do współpracy twórcę kojarzonego przede wszystkim z przedstawieniami kierowanymi do dorosłego widza. Pod koniec ubiegłego sezonu Michał Buszewicz zrealizował bowiem w stolicy Dolnego Śląska Głośniej się nie da?, a teraz Jakub Roszkowski, właśnie z myślą o dziecięcej publiczności, przygotował spektakl na podstawie Odysei.
Grecki epos, którego autorstwo tradycyjnie przypisuje się Homerowi, opowiada – w dużym uproszczeniu – o powrocie do domu dzielnego i walecznego Odyseusza, króla Itaki, z dziesięcioletniej wojny pod Troją. Powrót ten, trwający równie długo, co samo oblężenie legendarnego miasta, przedłużył się z różnych powodów. Bohater podpadł cyklopowi Polifemowi, czym rozwścieczył jego ojca, Posejdona, który – pragnąc wyrównać krzywdy syna – skazał władcę Itaki na tułaczkę po morzach i nieznanych lądach. Odyseusz trafił przez to na wyspę Eola, króla wiatrów, później musiał uciekać przed olbrzymami, stawić czoła bogini Kirke, która zamieniła jego współpodróżników w świnie, przechytrzyć syreny oraz poradzić sobie ze stratą statku i śmiercią znacznej części załogi. Ostatecznie, wychodząc zwycięsko ze wszystkich tych przygód, spotkał nimfę Kalipso i spędził przy jej boku kilka szczęśliwych, spokojnych lat – w dostatku i bezpieczeństwie. W tym czasie jego żona Penelopa (Anna Makowska-Kowalczyk) pogrążała się w żałobie, odrzucając zaloty okolicznych książąt, rozbisurmanionych nieobecnością króla i roszczących sobie prawa do małżeństwa i tronu. Telemach (Piotr Starczak), syn Odyseusza, nie mogąc znieść panoszących się w jego domu absztyfikantów, postanowił wyruszyć w podróż za ojcem, by dowiedzieć się, czy ten w ogóle żyje. Mimo młodego wieku i braku doświadczenia w żegludze, nie bez pomocy Ateny (Agata Kucińska), udało mu się spotkać niewidzianego od lat rodzica, choć trudno powiedzieć, czy osiągnął to, czego oczekiwał – Odyseusz, nieuczestniczący w życiu syna od ponad dwóch dekad, wydał się bohaterowi zupełnie obcą osobą.
Spektakl Roszkowskiego został rozpisany na dwa plany: lalkowy i żywy. W każdym z nich ukazana jest inna strona tej samej historii: w pierwszym zrelacjonowane są niezwykłe losy Odyseusza i towarzyszących mu żołnierzy, w drugim – pogrążonych w smutku i w żałobie Penelopy oraz Telemacha. Jako lalek nie wykorzystano – jak to zwykle bywa – obiektów przygotowanych specjalnie z myślą o przedstawieniu, lecz gotowe zabawki, gadżety fanowskie, odsyłające do istniejących już popkulturowych uniwersów. Król Itaki pojawia się na scenie pod postacią figurki Hulka, komiksowego superbohatera, stworzonego przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego, a wojownicy oraz nimfa Kalipso – plastikowych lalek: Kenów i Barbie. Samym syrenom, pojawiającym się w żywym planie, bliżej zaś do emitowanego niegdyś serialu H2O, wystarczy kropla niż do mitologii greckiej. Roszkowski oraz odpowiedzialny za scenografię i kostiumy Mirek Kaczmarek, decydując, by homeryckich protagonistów reprezentowały postacie wywodzące się z kultury masowej, nie tylko odwołują się do wyobraźni młodego widza (obytego przecież ze światem animowanych produkcji), lecz także wymownie, a przy tym – nienachalnie, ogrywają dwie metafory życia: jako teatru oraz bożej igraszki. Wojownicy – przekonani o swej wyjątkowości i sile – są niczym więcej niż lalkami (a nawet gorzej – plastikowych lalek plastikowymi zabawkami!) w rękach bogów, którzy przyglądają się potyczkom śmiertelników. Wojna w tej perspektywie to zaledwie zabawa – rozumiana jako rozrywka zarówno dla żyjącego na Olimpie Zeusa, jak i mężczyzn, szukających wyzwań, mogących dowieść ich wielkości. Większość problemów Odyseusza, wydłużających jego nieobecność w domu, wynika z chęci wykazania się heroizmem za wszelką cenę – nie potrafi, jak w przypadku starcia z Polifemem, odpuścić, wycofać się, nie wchodzić w konflikt; za każdym razem kieruje nim nie rozsądek, a ego. Ta w gruncie rzeczy śmieszna waleczność zostaje obnażona na scenie w dwójnasób: właśnie pod postacią lalek (monstrualnego, nieproporcjonalnie zbudowanego króla Itaki i poprzebieranych w wojskowe mundury Kenów) oraz poprzez sposób ich animacji. Aktorzy postępują bowiem z tymi obiektami jak ze zwykłymi przedmiotami lub rekwizytami. Widać to doskonale w scenie przeprawy przez morze, podczas której lalki nie są traktowane jako pełnoprawni bohaterowie, lecz… wiosła. Performerzy w pantomimicznej scenie płynięcia statkiem „wiosłują” Kenami, podkreślając w ten sposób przedmiotowość homeryckich postaci – w obliczu wojny nie są „kimś”, lecz „czymś”; to nie sami żołnierze walczą, ale ktoś lub coś nimi walczy. Jawią nam się przez to – co tu dużo mówić – jako mięso armatnie, pozbawiony tożsamości i sprawczości tłum. Wojna we wrocławskiej Odysei jest zatem okrutną zabawą dorosłych, hucpą, przebieranką, bitewką plastikowych ludzików i przeciwstawiona zostaje czemuś prawdziwemu – cierpieniu niewinnych osób, żałobie rodzin, oczekujących w niepewności na powrót mężów i ojców.
Roszkowski bardzo świadomie i konsekwentnie kreuje sceniczną rzeczywistość i prowadzi akcję, niby nie mówiąc niczego wprost, a jednak wysyłając bardzo przejrzyste komunikaty – widz, również ten młody, szybko rozeznaje się w sytuacji, zdaje sobie sprawę, których bohaterów twórcy przewrotnie wysuwają na pierwszy plan, a których ośmieszają. W przedstawieniu dochodzi do przewartościowania znaczenia mitologicznych postaci: ważni nie są waleczni mężczyźni, poświęcający własne życie „nie swojej wojnie”, lecz ich rodziny. Nie podziwiamy wobec tego Odyseusza, a współczujemy samotnej Penelopie, która – nie wiedząc nawet, czy jej mąż żyje – tkwi w permanentnej żałobie; w bohaterce nie ma żadnej radości z życia, bez optymizmu patrzy w przyszłość. Makowska-Kowalczyk tworzy na scenie zupełnie inną postać niż w ostatnich realizacjach Wrocławskiego Teatru Lalek: nie jest, jak w Pinokiu Agaty Kucińskiej, kimś, kto obdarza widzów własną energią i imponuje najmłodszym odwagą lub krnąbrnością. Wręcz przeciwnie – jej rola jest tragiczna, w jakimś sensie zamknięta, ograniczona raptem do kilku emocji. Protagonistka nie zmienia się, tkwi w jednym stanie, marnując własny potencjał – to, co mogłaby przeżyć i czego mogłaby doświadczyć, nie może się wydarzyć przez nieobecność jej męża. Penelopa cierpi, zamyka się coraz bardziej w sobie. Świadkiem tego wszystkiego jest Telemach, grający na padzie w – być może wojenne? – gry wideo. Bohater jest psychicznie rozbity, wycofany, niepewny siebie: z jednej strony imponuje mu kult wojny i niejako go wyznaje (szczycąc się faktem, że jest synem Odyseusza), a z drugiej widzi, do czego ona prowadzi. Chłopiec nie zna przecież własnego ojca, wychowuje go zrozpaczona matka, żyje w „domu żałoby”. Pod koniec zrozumie, że przemoc nie przynosi niczego dobrego, z tym że ta wiedza bezpowrotnie zabierze mu dzieciństwo.
Spektakl poprowadzony jest w taki sposób, by przewartościowywał i niejako wywracał na drugą stronę świat Homera, jednak – podobnie jak w przywołanym już Pinokiu – bez oczywistości i nachalnego dydaktyzmu. Twórcom udało się przygotować przedstawienie wewnętrznie skomplikowane, pełne różnych dramaturgicznych napięć i sprzeczności, a przy tym zrozumiałe, całkowicie przystępne w odbiorze. Odyseja Roszkowskiego czerpie w równym stopniu z greckiego eposu i mitologii, co z popkultury oraz estetyki gier wideo. Wobec obu tych porządków reżyser pozostaje krytyczny, zmyślnie pokazując konsekwencje estetyzacji przemocy, obecnej zarówno w antycznych eposach, jak i w komiksach o superbohaterach. Zmieniają się epoki, jedne dzieła tracą na znaczeniu na rzecz innych, ale czy to w historiach o bogach i herosach, czy w popularnych dziś kreskówkach i filmach akcji – wszędzie możemy dostrzec mniej lub bardziej zawoalowaną apoteozę prawa pięści. Twórcy sprzeciwiają się temu zjawisku, zachęcając odbiorców do krytycznego myślenia. Z tego też powodu wrocławska Odyseja ma aż dwa zakończenia. Dopiero drugie, pozbawione – na wyraźną prośbę Penelopy – przemocy, przynosi protagonistom szczęśliwy finał, gdyż przerywa błędny krąg nienawiści i zemsty. Wówczas Atena przekazuje Telemachowi kamerę, którą filmowała dotąd wyświetlane w czasie rzeczywistym pojedynki bohaterów, by ten sam reżyserował swoje życie. W ten symboliczny sposób nadaje postaciom podmiotowość – od tego momentu, co podkreśla sama Penelopa, zaczyna pisać się ta prawdziwa i ważna historia. Nie o brutalnych starciach wielkich wojowników, lecz o szczęśliwym, spokojnym życiu, w którym także żony herosów mogą grać „rolę główną, nie statystki”.
Odyseja na podstawie Homera, tekst i reżyseria: Jakub Roszkowski; scenografia, kostiumy, wideo: Mirek Kaczmarek; muzyka: Aleksandra Gryka; choreografia: Anna Maria Krysiak; reżyseria świateł: Alicja Pietrucka; asystentka scenografa: Maria Mordarska. Wrocławski Teatr Lalek (Duża Scena), premiera 23 września 2023.