„Dom otwarty” Michała Bałuckiego w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.
Sztuki Michała Bałuckiego nie należą do najpopularniejszych kąsków, po jakie sięgają współcześni reżyserzy oraz dyrektorzy teatralnych scen. Z jednej strony wspomniany fakt nie dziwi. Jego „Dom otwarty” trudno zaliczyć przecież do rzędu arcydzieł literackich. Z drugiej – czy tylko o arcydzieła w teatrze chodzi? Obcowanie z wytwornym światem wykreowanym wspólnie przez Michała Bałuckiego (autora) oraz Krystynę Jandę (reżyserkę) stanowić może dla widza nie tylko pretekst do oderwania się od codziennych trosk, ale również element inspirujący.
Przebieg fabularny ponad dwugodzinnego przedstawienia stołecznego Teatru Polskiego jest prosty. Państwo Żelscy, zamieszkujący w pięknym, quasi pałacowym, krakowskim wnętrzu, trochę z nudów, a trochę z chęci zaistnienia w środowisku, postanawiają otworzyć swój dom na gości. Odbywa się wieczorek z tańcami, podczas którego śledzimy wiele charakterystycznych dla dziewiętnastego wieku zabaw, ale również świadkujemy licznym międzyludzkim dramom, konfliktom i sprzeczkom. Czy wystawny bal będzie pierwszym i zarazem ostatnim w karierze Żelskich? O tym dowiadują się widzowie ostatniego z trzech aktów, z których każdy, w realizacji Krystyny Jandy, przedzielony został piętnastominutowym antraktem.
Spektakl Teatru Polskiego w jasny i niezwykle trafny sposób nawiązuje do tradycyjnej, teatralnej konwencji, z którą na dzisiejszych scenach coraz rzadziej mamy do czynienia. Piękne kostiumy z epoki (Elżbieta Terlikowska), wspomniana już pałacowa scenografia (Maciej Preyer), niespieszny rozwój akcji, obyczajowe intrygi i wreszcie charakterystyczne, grubą kreską rysowane, aktorstwo – to wszystko składa się na rzecz dziś niezwykle oryginalną.
Można by szczegółowo doszukiwać się pewnych nieścisłości w psychofizycznej konstrukcji poszczególnych bohaterów, ale zwrócić należy uwagę na niezwykły stopień skomplikowania zadania przed którym stanęła reżyserka Krystyna Janda. Bardzo rozbudowana obsada (23 charakterystyczne postaci na scenie!), a wreszcie dwuplanowa scenografia (ogromna scena Teatru Polskiego została podzielona na pierwszy - salonowy plan, w którym odbywają się dialogi oraz drugi – balowy, gdzie śledzimy przebieg zabaw i tło pierwszoplanowych wydarzeń). Pisząc kolokwialnie – ogarnięcie takiego molocha to rzecz niełatwa, a Krystynie Jandzie się to udało.
Nic tak nie plami honoru kobiety, jak atrament. Róbcie, co chcecie, ale o tym nie piszcie!
Dramat Bałuckiego jest przede wszystkim komedią, a jak to w przypadku tego typu tekstów bywa, jego największą siłą jest aktualność. „Charaktery i typy ludzkie się nie zmieniają” – jak powiedziała reżyserka przedstawienia w rozmowie z dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego Januszem Majcherkiem. „Dom otwarty” to rzecz o plotce, powierzchowności relacji, bufonadzie i tak dla nas charakterystycznej megalomanii. Wszystko to ubrane w lekką formę, w której świetnie odnaleźli się etatowi aktorzy stołecznej sceny. Zachwyca przede wszystkim przebojowy Szymon Kuśmider w roli wodzireja Alfonsa Fikalskiego. W pamięci zapisały mi się również charakterystyczne role Katarzyny Skarżanki, czyli doświadczonej plotkary Katarzyny Ciuciumkiewicz oraz Adama Biedrzyckiego, a więc wiecznie zazdrosnego i węszącego spisek męża Pulcherii Wicherowskiej. Dobrze wypadli również debiutujący w swoim nowym teatralnym domu Modest Ruciński, Ignacy Liss czy Henryk Niebudek.
„Dom otwarty” jednych zachwyci innych nie. Banalna prawda tym razem potwierdzona rozmowami z towarzyszącymi mi widzami. Dla mnie spektakl Teatru Polskiego był znakomitą okazją do rozsmakowania się w kreacji świata, który już dawno minął. Ta sztuka może bawić, relaksować oraz imponować wszechobecnym pięknem i bogactwem, a niezależnie od fabularnych posunięć, ten dom zawsze pozostanie otwarty dla widzów.