"Te sprawy" wg scenar. Sary Lech i Tomasza Kaczorowskiego w reż. Tomasza Kaczorowskiego w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy wszystko dojrzewa. Po swojemu. W różnych rytmach. Najstarsza, pamiętająca połowę XIX wieku część budynku, zlała się z nowszą, pochodzącą z XX wieku częścią. Obie – połączone i wyremontowane – zapraszają widzów przykuwającą uwagę, ciemną fasadą główną przy ulicy Grodzkiej. Szczególnie efektowną po zmierzchu, oświetlaną refleksami świateł ze Starego Miasta, odblaskami Brdy i dawnego Rybiego Targu. Nowy budynek oddano zespołowi do użytku w październiku 2021 po trwającym niewiele ponad dwa lata remoncie. Pierwsze spektakle zaczęto grać w nowej siedzibie już w listopadzie. Pojawiły się premiery, które wypełniły repertuar wraz z przedstawieniami przygotowywanymi i granymi wcześniej gościnnie w Sali Kameralnej bydgoskiej Opery Novej. Pojawili się też widzowie, którzy rozglądając się z uwagą i zainteresowaniem po nieznanym sobie wnętrzu, zasiadają na funkcjonalnie ukształtowanej widowni, która wydaje się dość duża i kameralna jednocześnie. Można więc powiedzieć, że jesienią zespół połączył się z budynkiem i teraz uczą się siebie nawzajem. Grają już, próbują, urządzają się, chociaż uroczyste otwarcie Teatru przewidziane jest w marcu 2022 roku.
Najnowsza premiera Te sprawy to przedstawienie zdecydowanie kameralne. Nie tylko dlatego, że to monodram. Ale także dlatego, że rozgrywa się na zaledwie skrawku sceny. Na jej środku ustawiono tablicę do pisania, taką jak w szkole, a przed nią wyrysowano białą linią prostokąt, a może kwadrat, nie większy niż bardzo mały pokój. Na tablicy bohaterka spektaklu narysuje kredą meble i sprzęty, które ją otaczają.
Kiedy zgasło światło, na scenę weszła młoda dziewczyna w słomkowym, słonecznym kapeluszu, przywodząca swoim wyglądem na myśl Anię Shirley z Ani z Zielonego Wzgórza. Ale to skojarzenie okazuje się jedynie powierzchowne. Bohaterka grana przez Sarę Lach posługuje się głównie słowami Anny Ciarkowskiej, zapisanymi w oryginalnym, poetyckim dzienniku intymnym Pestki. Ułożonym nie tylko wedle chronologicznych zdarzeń w dziecięcym i dziewczyńskim życiu, ale przede wszystkim wedle dominującej zasady: „Wszystkiego, co wiem o moim życiu, dowiedziałam się od innych. Świat składa się ze słów, które do mnie powiedzieliście. (…) Wyobraźcie sobie, że każde ze słów ma swój ciężar”. I te słowa, które „mają ciężar”, które wystrzeliwały do niej z wielu stron, padają również ze sceny: „Nie przesadzaj / Nie histeryzuj / Nie płacz / To nie wypada / Tak nie można / Skaranie boskie i diabeł wcielony / Ja za tobą płakać nie będę / Chcesz, to sobie tu siedź / Bo cię oddam / Oszalałaś! Na chwilę nie można cię spuścić z oka”. Takich słów, raniących i krytykujących, autorka, a wraz z nią bohaterka zapamiętały bardzo wiele. I przetworzyły. Poetycko, często z poczuciem humoru, ale także jako kronikę depresji, zagrzebywania się, zapadania w sobie, drążenia nieznanej przestrzeni własnego istnienia. Czasem, w lepszych momentach, z lekkimi przebłyskami światła, czasem, z poczuciem bycia uwięzioną przez niewidzialną pętlę zbudowaną ze słów, powracającą w każdej generacji.
Zatem, posługująca się językiem Anny Ciarkowskiej (właściwie niewielkim fragmentem jej niedługiej książki) Sara Lech, przywoływała słowa-frazy słyszane wielokrotnie od najbliższych. Polecenia, komendy, ale jednocześnie słowa ilustrujące stan psychiczny młodej bohaterki. Ukazujące kłębowisko jej wewnętrznych napięć i emocji. Miała aktorka-postać do dyspozycji także wyraziste gesty pochodzące od nadawców owych fraz. Gesty rozkazująco-nakazujące, ostrzegawcze, zatroskane. Gwałtowne słowa i gesty Mamy, Mamy Mamy, Mamy Mamy Mamy, Malinki, Mamy Malinki, Marleny, Michałka, Maćka i wielu, wielu innych bliższych i dalszych znajomych, których imiona zaczynały się na literę M.
W przedstawieniu Sara Lech animowała owe gesty odpowiednimi rękawiczkami nakładanymi na dłoń. Mama, to rękawiczka czerwona długa, pięciopalczasta, władcza i rozkazująca; babcia, to rękawiczka gruba, ciepła, jednopalczasta, spolegliwa. Aktorka wydobywała kolejne rękawiczki z kolejnych kieszeni swojej spódnicy. A kiedy już opróżniła ostatnią z nich i powywracała kieszenie na zewnątrz, wyglądała, jakby pozbyła się wszelkich tajemnic. Albo pozbyła się liści z drzewa, które z niej nie wyrosło.
Aktorka bardzo wyraziście wykorzystała całą gamę emocji swojej młodej bohaterki. A szczególnie ów niepowtarzalny moment i stan kiedy to z dorastającej dziewczynki staje się młodą kobietą. Albo: już nie dziewczynka, a jeszcze nie kobieta. Albo i dziewczynka i kobieta. W wiecznym stanie napięcia. Jakby wszystko zamiast się rozjaśniać stawało się coraz bardziej tajemnicze. Widziałem wcześniej Sarę Lech w przedstawieniu Dziewczynka z herbacianych pól zrealizowanym w tym samym teatrze. Wtedy również zagrała młodą dziewczynę, bardzo powściągliwie i subtelnie. Jakby schowała się w głąb kostiumu, w głąb teatralnej konwencji. Tym razem było odwrotnie. Jakby wraz z upływem przedstawienia stawała się coraz bardziej rozedrgana, coraz bardziej przejrzysta, coraz bardziej bezbronna. Wobec słów, gestów, fraz, które coraz bardziej ją dosięgały i wewnętrznie pustoszyły, rozrywały jej kruchość i delikatność. Albo jakby bohaterka podświadomie oczekiwała na to, co będzie z pestkami, które kiedyś połknęła, a które mogą teraz wyrosnąć. Bo może kiedyś, jako drzewo, z niej wyrosną. Niespodziewanie, bez kontroli, bez wyobrażenia sobie konsekwencji takiego rozrastania się ze środka ciała.
Autokomentarzem w przedstawieniu były piosenki Noli. W ostatniej piosence bohaterka śpiewa w refrenie: że „To mój absurd / To mój azyl / To mój chaos / Porządkuje własny świat. / Porządkuje własny świat, Więc nie zbliżaj się”. Publiczność być może „nie zbliży się”, ale za to może zechce o bohaterce rozmawiać. A może nawet nie o, ale z bohaterką czy z autorką jej słów. Spektakl adresowany jest do starszej widowni (+14), chętnie rozmawiającej. Ale również do dorosłych. Teatr Kameralny w Bydgoszczy na razie zresztą szuka swojej widowni. Są po pierwszych premierach, pierwszych doświadczeniach, pierwszych sukcesach i rozczarowaniach. I tak jak bohaterka Tych spraw po prostu dojrzewają. Jako miejsce w mieście, jako zespół artystyczny, jako zespół współpracowników, jako nadzieja na stworzenie takiego teatru, jakiego w Bydgoszczy nie ma. Teraz Teatr czeka cierpliwe i systematyczne budowanie swojej podmiotowości. I wyjątkowości. Warto dziś zacząć obserwować to teatralne dojrzewanie i czekać na jego owoce.