Przedstawiciele środowiska artystów od dłuższego czasu intensywnie lobbują na rzecz objęcia opłatą reprograficzną smartfonów i laptopów. W efekcie sprzęt elektroniczny może podrożeć nawet o kilkaset złotych, a wiele firm zyska zachętę do omijania prawa.
Rok 2021 zaczął się od serii podwyżek wielu opłat i podatków, z których stosunkowo największe poruszenie wywołał tzw. podatek cukrowy. Produkty zawierające cukier są wszak nabywane przez miliony Polaków każdego dnia i większość z nas zauważyła już, że ich ceny poszły wyraźnie w górę. Trudno więc sobie wyobrazić niezadowolenie, jakie miałoby miejsce w sytuacji, gdyby zrealizowało się marzenie lobbujących na rzecz wprowadzenia opłaty reprograficznej o wartości nawet 6 proc. sprzedawanego towaru. Wedle wstępnych projektów miałaby ona obowiązywać także w przypadku tabletów czy smartfonów, których ceny momentalnie wzrosłyby nawet o kilkaset złotych. Chociaż prace nad zmianami w poborze opłaty reprograficznej trwają w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego już od dłuższego czasu, to opinia publiczna jest wciąż nieświadoma szykowanych zmian, które zadowolić mogą wąskie grono artystów.
RELIKT Z CZASÓW POWSZECHNEGO PIRACTWA
Czym jest w ogóle opłata reprograficzna? Ogromna większość Polaków nie ma nawet świadomości, że płaci ją już od wielu lat (wedle przeprowadzonych badań wie o niej tylko 9 proc. społeczeństwa). Wynosi ona od 1 proc. do 3 proc. i jest wliczona w cenę produktów, które umożliwiają zwielokrotnianie utworów chronionych prawem autorskim. Do tej pory obejmowała głównie płyty CD, dyski czy też drukarki, lecz według pomysłodawców nowych zmian powinna obejmować także tablety, smartfony, a nawet laptopy. Ogromne kontrowersje budzi już sama stawka opłaty. Krzysztof Kucharski z firmy AB zajmującej się m.in. dystrybucją sprzętu elektronicznego jest pełen obaw co do ewentualnych skutków proponowanych zmian: „Efekt wprowadzenia tej opłaty można przyrównać do podwyżki podatku VAT. Opłata reprograficzna to opłata od obrotu. Byłoby więc to mniej więcej tak, jak podnieślibyśmy stawkę VAT z 23 proc. do 30 proc. Efekty tego dostrzeglibyśmy po pierwsze we wzroście cen, i to w sposób znaczący. Dodatkowo wystąpiłyby pewne perturbacje w całej gospodarce. Ceny produktów elektronicznych w Polsce byłyby zdecydowanie wyższe niż za granicą. W tej chwili Niemcy obniżyli VAT na elektronikę z 19 proc. do 16 proc., więc gdyby u nas było faktycznie 30 proc., to z dnia na dzień bardzo opłacalny stałby się prywatny import czy też kupowanie w internetowych sklepach za granicą. Parę lat temu, gdy iPhone’y w Wielkiej Brytanii kosztowały dużo mniej niż w Polsce, opłacało się nawet latać tam samolotem, aby je kupić. Obecnie może być podobnie".
Wprowadzając nagle wysoką opłatę reprograficzną na tak popularne artykuły jak smartfony czy też tablety, polskie państwo wręcz samo prosi się o zwiększenie udziału szarej strefy i stwarza warunki sprzyjające nakręcaniu zysków zagranicznym dostawcom. Ale to niejedyny problem związany z proponowanymi zmianami. Krzysztof Kucharski zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt: „Smartfony i tablety należą do tzw. artykułów wolumenowych, których sprzedaje się najwięcej. Są wartościowe, a jednocześnie małogabarytowe. To jest towar tzw. wrażliwy z podatkowego punktu widzenia, jak papierosy, paliwo czy alkohol. Tego typu produkty w przypadku różnego rodzaju firm garażowych dają ogromną okazję do nadużyć. Karuzele VAT-owskie dotyczyły bardzo często właśnie ich. Dlatego konsekwencje wprowadzenia wysokiej opłaty reprograficznej mogą być naprawdę poważne".
Uwagę zwraca również to, że propozycja nałożenia opłaty reprograficznej na smartfony i tablety pada w sytuacji, gdy problem nielegalnego kopiowania i naruszania praw autorskich jest w coraz większym zaniku. Przedstawiciele artystów wskazują wprawdzie, że tego rodzaju opłaty obowiązują w innych krajach, lecz nakładanie ich w Polsce akurat w momencie, gdy na popularności zyskują serwisy streamingowe, wydaje się kompletnie pozbawione podstaw.
MINISTERSTWO DAJE ZGODĘ
Pomysł podwyższenia opłaty reprograficznej i rozciągnięcia jej na nowe produkty pojawił się już dużo wcześniej. Środowiska artystów bardzo liczyły na to, że przekona się do niego jeszcze poprzednia ekipa rządząca, lecz skończyło się jedynie na obietnicach. Temat powrócił w ostatnich miesiącach i tym razem MKiDN wydaje się być o wiele bardziej przychylne kontrowersyjnym propozycjom. Szef resortu zadeklarował już kilka miesięcy temu zgodę na podwyżkę opłaty, choć zastrzegł, że nie powinna być aż tak wysoka. Od tamtej deklaracji minęło jednak sporo czasu.
W OBRONIE ARTYSTÓW
Wprowadzenie nowej opłaty reprograficznej uderzyłoby najmocniej właśnie w polskich importerów sprzętu elektronicznego. To jedna ze stosunkowo nielicznych branż, którym udało się obronić przed inwazją wielkiego zagranicznego kapitału, lecz proponowane zmiany mogłyby zupełnie to zmienić.
Wiele wątpliwości wzbudza także to, że według wstępnych projektów nowej ustawy opłatę reprograficzną miałyby egzekwować nie organy państwowe, lecz instytucje wskazane przez MKiDN, czyli ZAiKS, ZPAV czy SAWP, które czynią to w sposób daleki od doskonałości i skuteczności. Rodzi to obawy o to, czy opłata reprograficzna byłaby płacona przez wszystkie podmioty w sposób sprawiedliwy.
Lobbing środowisk artystycznych w sprawie planowanej wysokiej opłaty wywołał także reakcję ze strony Federacji Konsumentów. W opublikowanym przez nią raporcie o wykluczeniu cyfrowym wskazano, że proponowany podatek jeszcze bardziej utrudni dostęp do narzędzi umożliwiających korzystanie z Internetu w niezwykle trudnym dla tysięcy osób momencie, w którym nauka wciąż odbywa się w sposób zdalny, a wiele usług publicznych staje się dostępnych on-line. Federacja zwraca szczególną uwagę na to, że planowane poszerzenie opłaty reprograficznej o nowe urządzenia, takie jak smartfony, tablety, laptopy czy też komputery stacjonarne, uderzy ostatecznie w najbiedniejszych. Argument ten wydaje się bardzo zasadny, gdyż rząd przeznaczył w ciągu ostatnich miesięcy w ramach akcji „Zdalna Szkoła Plus” już co najmniej 365 mln zł na dofinansowanie zakupu sprzętu dla najbiedniejszych. Jeśli propozycja artystów wejdzie w życie, to publiczne pieniądze na walkę z tzw. wykluczeniem cyfrowym będą musiały popłynąć jeszcze szerszym nurtem. Przyczyną wykluczenia będzie zaś samo państwo bohatersko walczące z problemami, które spowodowało.
Bodajże najbardziej niezrozumiałym aspektem planów rozszerzenia opłaty reprograficznej jest to, że dochodzą one do skutku w czasie, gdy realne szkody powodowane przez kopiowanie i naruszanie praw autorskich za pomocą różnego rodzaju nośników są już tak naprawdę znikome. Wielki boom przeżywają w ostatnim czasie wszelkiego rodzaju platformy streamingowe i to właśnie je należałoby nakłonić do ewentualnego podzielenia się rosnącymi zyskami ze środowiskiem artystów. Wynegocjowanie wyższych stawek od potężnych firm o międzynarodowej pozycji to jednak zdecydowanie trudniejsze zadanie niż próba sięgnięcia do kieszeni zwykłego Kowalskiego.
Środowisko artystów próbuje na wszelkie możliwe sposoby zapewnić sobie korzystne przepisy prawne, których przewidywany kształt uderza jednak bezpośrednio we wszystkich konsumentów. Środki pozyskiwane z opłaty reprograficznej mają częściowo płynąć na specjalny fundusz emerytalny dla przedstawicieli całej branży. Oznacza to, że nabywając tablet czy smartfon, składalibyśmy się na dostatnią starość dla osób, które nie ponoszą w związku z naszym zakupem żadnych realnych strat.
Równolegle do działań na rzecz wprowadzenia nowej opłaty trwają więc prace nad uregulowaniem zawodu artysty, które mają pomóc sformalizować zakres beneficjentów funduszu. Projekt odpowiedniej ustawy przedstawili już posłowie Koalicji Obywatelskiej, lecz wicepremier Gliński poinformował, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ma już gotową własną wersję.
Wobec oczywistych problemów, które wywołałoby wprowadzenie nowych zasad naliczania opłaty reprograficznej, powstaje pytanie, czy czeka nas powtórka z rozrywki, w której ramach resort wycofa się ze swojego pomysłu dopiero w następstwie medialnej wrzawy.