Czy urzędnicy państwowi myślą, że mogą bezkarnie używać języka pogardy, niedomówień i haniebnych aluzji wobec ludzi, dla których powstały instytucje, którymi starają się kierować? Otóż nie mogą tego robić bezkarnie. Może słowa Zawistowskiego przeleją w końcu czarę goryczy. Mam nadzieję, że swoimi insynuacjami Zawistowski przysłuży się szerszej debacie o stanie polskich instytucji kultury i polskiej polityki. Zbliżają się przecież wybory - list Pawła Demirskiego.
W ostatnich artykułach prasowych na łamach GW Trójmiasto, pośrednio dotyczących mnie, Władysław Zawistowski pisze o pamięci. Zapamiętałem Zawistowskiego, który - gdy pracowałem jeszcze w Gdańsku - wręczając mi marszałkowską nagrodę za sztukę o Lechu Wałęsie kilkukrotnie mylił jej tytuł. Z nerwów. Należę do ludzi, którzy - odwrotnie niż Zawistowski - w zdenerwowaniu potrafią się wysłowić. Co więcej, czuję się w obowiązku zabrać głos, kiedy obraża mnie samorządowy urzędnik. O ile ludzie ze środowiska teatralnego, przyzwyczajeni do aroganckich wypowiedzi polskich urzędników od kultury, reagują na słowa Zawistowskiego ze zwyczajnym wzruszeniem ramion i niesmakiem, o tyle czytelnicy niezwiązani z tym środowiskiem i nieznający realiów polskich instytucji kultury mogą zostać wprowadzeni przez tego urzędnika w błąd. Nie mam pojęcia, dlaczego samorządowy urzędnik uważa, że może bezkarnie obrażać członków rozmaitych - w ty