O czym mówi off? Jakimi tematami zajmuje się na scenie? Po czym go rozpoznać? Czym charakteryzuje się sceniczny → język offu? - pisze Adam Karol Drozdowski w kolejnym felietonie z cyklu "Gdyby był leksykon offu".
Otóż i pierwsza z serii pytań, powiedziałbym wręcz: starterpack każdej otwartej dyskusji po offowym wydarzeniu, zwłaszcza gościnnym czy festiwalowym; umówmy się, że widzów z → lokalnych społeczności interesują zwykle mniej wydumane zagadnienia. Tym niemniej, bo czemuż by nie podumać, spieszę z odpowiedzią.
Off może np. przestrzegać przed niechybną realizacją dystopii, zgodnie z którą niedobitki europejskich chrześcijan poukrywane po ruinach kościołów będą zaszczuwane przez wrogich unijnych siepaczy.
Może wyglądać jak słabo wyrecytowana akademia ku czci. I może na realizację powyższej scenicznej wypowiedzi dostać pozakonkursowo sto tysięcy złotych okolicznościowej dotacji z NCK, gdzie okolicznością była akurat setna rocznica objawień fatimskich. To też jest off, off z krwi i kości, działający od dekad.
Off może produkować spektakl za spektaklem, mając w zespole nieustannie rotujące grupy młodych adeptów sztuki scenicznej, może oddawać im głos, ale i ograniczać swobodę wypowiedzi, wtłaczając ich w estetyczne ramki nienajgłębiej rozumianego teatru ubogiego. Może dawać setki pokazów rocznie i funkcjonować jak sprawne przedsiębiorstwo. I może ustami lidera pokrzykiwać o antysystemowości tak radykalnej, że każde pozyskanie publicznego dofinansowania od nielubianego rządu byłoby hipokryzją. To też jest off, z krwi i kości, od dekad.
Off może także przez lata budować program coraz szerszych międzynarodowych działań wokół trwałej ideowej osi, która wyraża się stale poprzez jeden flagowy spektakl: sceniczną gawędę o ludziach i historii miasteczka, w którym tenże off się zadomowił. Ów spektakl takoż istnieje, rozwija się i grany jest od lat, siłami kolejnych pokoleń młodych mieszkańców miasteczka, którzy mogą odkrywać dzięki niemu trudną historię sąsiedzkich pogranicznych sporów, zrozumieć klęskę systemowej nienawiści, uczyć się budowy mostów zamiast stawiania murów. I to jest off, z krwi i dekad.
Nie ukrywam, że do jednego z tych offów jest mi bliżej niż do innych.
I mam do tego prawo jako widz. Ale obejrzę też młodzieżowy off mówiący Tischnerem, emerycki off mówiący teorią queer, off osób z niepełnosprawnościami mówiący Kantorem. I nie będę zaskoczony, jeśli zobaczę je wszystkie na jednym festiwalu. Żaden nie będzie pozostałym odmawiał prawa do występu na wspólnej imprezie. Tego typu wykluczającymi gestami posłużą się czasem zaproszeni do jurorowania krytycy. Czasem słusznie, jeśli w spektaklu zobaczą emanację → krzywdy dziejącej się gdzieś wewnątrz grupy. Czasem niesłusznie, jeśli zbyt są dufni we własne prawo do kategoryzowania. Zdarzały mi się zresztą w niewdzięcznej jurorskiej roli sytuacje i takie, i takie, pospektaklowe dyskusje bywały emocjonalne i bolesne. Ale niemal za każdym razem przy wieczornym festiwalowym ognisku rozmawialiśmy o nich, już prywatnie, po to, by nie pozostawać w konflikcie, ale dojść do wzajemnego zrozumienia. Bywało, że przyznawałem się do błędu, bywało, że → młodzież z zespołu zaczynała inaczej patrzeć na praktyki lidera swojej grupy. Po to są tego typu festiwalowe spotkania – po rozwój. Dlatego zaś są możliwe, że opierają się o wzajemny szacunek i uwagę na Drugiego.
Tego Drugiego znajdzie się i w pismach u Grota, i u licznych postgrotowszczan, i będzie się nim przez jakiś czas samemu, kiedy się do offu trafi. Nie przybyszem, nie innym, nie obcym, ale i nie bliźnim, krajanem, ziomkiem czy wspólasem; po prostu Drugim, gdzie liczebnik porządkowy wynika tylko z pierwszoplanowej → podmiotowości patrzącego. W czasie moich studiów w Akademii Teatralnej systemowo uczono nas międzywydziałowej niechęci i konkurencji. Jako młody krytyk, pojawiając się na popremierówce znajomego reżysera, a nie będąc z “jego” kliki, bywałem przy każdym kroku odprowadzany nieufnymi aktorskimi spojrzeniami. W tym samym czasie pojawiając się po raz pierwszy w którymś z offowych teatrów, bywałem witany jak dawny znajomy, nikt[1] nie obawiał się mojej niezależności w spojrzeniu na gospodarzy. Bo i po co? Czym moja, nawet nieprzychylna, opinia miałaby zaszkodzić np. goleniowskiemu Teatrowi Brama, który wziął się znikąd, z prywatnej decyzji grupy ludzi, przetrwał na tej podstawie śmiało kilkanaście lat bez mojego krytycznego komentarza, a i odkąd o nim pisuję, trwa niezależnie odeń? W pierwszej kolejności przyjeżdżam do Bramy ja – inna rzecz, jakim okażę się wobec niej człowiekiem – a dopiero potem zawód czy pogląd, jaki reprezentuję.
Lider Bramy, Daniel Jacewicz, mówił mi w 2014 r., że off jest w jego rozumieniu po prostu “mniejszością o alternatywnym sposobie na życie. Sęk w tym, że bardzo łatwo skreślić mniejszość, jeśli wydaje się niezrozumiała […] dla mnie alternatywa nie jest kontestacją świata, ale dialogowaniem ze światem”.[2] Już wtedy od kilku lat stałym elementem panoramy podszczecińskiego miasteczka były przyjeżdżające co roku na wolontariat grupy młodych artystów z całego świata. W międzyczasie jako rozwinięcie tej drogi zdarzył się w Goleniowie festiwal festiwali “Ludzka Mozaika”, w ramach którego mieszkańcy i goście z dwudziestu kilku krajów świata zrealizowali i uczestniczyli w 169 wydarzeniach. Dziś Jacewicz mówi więc: „nie planowaliśmy tej międzykulturowości. Ona nam się przydarzyła. Tak samo jak historia moich dziadków, którzy przyjechali z różnych stron Polski, by tu się spotkać. Jedno jest pewne – spełniło się moje największe marzenie [...]. Międzykulturowość zmieniła charakter teatru, który prowadzę. Nie jeździmy już na występy zagraniczne, my szukamy okazji do poznania innych kultur”.[3]
To chyba musi działać w ten sposób: kiedy ktoś ciebie traktuje jak Drugiego, z defaultową ciekawością i szacunkiem, w pewnym momencie i ty zaczynasz patrzeć tak na innych. Pamiętam koncert, który w 2016 graliśmy dla kilku osób w Wiedniu – moja offowa kapela DLA KONTRASTU i nasi koledzy z nie mniej alternatywnego zespołu SHKLO z Charkowa. Poznaliśmy się nota bene właśnie w Bramie, a nasza przyjaźń przetrwała nie tylko Bramowe imprezy czy tę wspólną trasę, którą sobie oddolnie zorganizowaliśmy; trwa do dziś. Po tamtym wieczorze długo rozmawiał z nami jeden z widzów, lokalnych bywalców klubu – Andy, pamiętam jego imię – i nie mógł się nadziwić, jak to jest możliwe, że Polacy i Ukraińcy tak się dogadują, w muzyce i po ludzku. A my nie od razu rozumieliśmy, skąd jego wątpliwość, bo przecież spotkaliśmy się tam, gdzie off realizuje się najpełniej, w różnych naszych → queerach i quirkach, a nie na płaszczyźnie prasowej geopolityki. Ta dotknęła nas dopiero rok później, kiedy po prowokacjach jakichś fanatyków-bojówkarzy zamknięto w Ukrainie konsulaty i chłopaki nie dostali na czas wiz, żeby zagrać z nami w Warszawie.
Zanim więc przyjdzie pora na → polityczność offu, warto w pierwszej kolejności pamiętać o jego cżłowieczeństwie. Nadal nie ukrywam, że do jednego z wymienionych na wstępie offów jest mi jako widzowi bliżej niż do innych, ale też nie zamierzam z nazwy wymieniać tych, które miałbym stygmatyzować własnym brakiem przekonania. To, że nie mam potrzeby wysłuchiwać przestróg przed laicyzacją, od której spłoną kościoły, nie oznacza, że zacznę negować istnienie osób, dla których to poważna obawa. Proste? Oczywiście, że nie. Ale każdy z offów jest oddolnym gestem obywatelskiej aktywności i jako taki wart jest uznania: kiedy mainstream życia publicznego – żadna to nowość – karmi się wykluczeniem i nienawiścią, do offu należy miłość i akceptacja. Na pytanie „o czym mówi off?” odpowiadam więc: o Drugim, ze wszystkim, co za tym określeniem idzie.
I co tu dużo gadać, trzeba mieć do tego stalowe nerwy i nielichy kręgosłup.
[1] Oczywiście kłamię, bo bywają wyjątki. Ale zostawmy je na czas rozważań, kiedy kończy się off, a zaczyna → instytucja..
[2] Daniel Jacewicz, Adam Karol Drozdowski, Szukanie balansu [w:] “Teatr” nr 12/2014.
[3] Daniel Jacewicz, Obcy w mieście, obcy w teatrze [w:] “Teatr” nr 3/2020.