„Gry wstępne” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Anna Czarny w Teatrze dla Wszystkich.
W lipcu 2021 roku Gabby Petito wraz ze swoim chłopakiem, Brianem Laundrie, wyruszyła w wymarzoną podróż furgonetką, obierając za cel parki narodowe Stanów Zjednoczonych. Para relacjonowała swoją wyprawę w mediach społecznościowych. Świat stał przed nimi otworem — młodzi, wolni, goniący za marzeniami. Ten idylliczny obraz runął w momencie, gdy media obiegła wiadomość o zaginięciu Gabby, później o odnalezieniu jej ciała, a ostatecznie o samobójczej śmierci jej partnera. Nagłośnienie sprawy zwróciło uwagę na bagatelizowanie przemocy w relacjach partnerskich. 1 lipca 2024 roku na Florydzie uchwalono „Gabby Petito Act” – ustawę mającą na celu usprawnienie reakcji organów ścigania na przypadki nękania bliskich.
To właśnie opisana wyżej historia zainspirowała twórców spektaklu „Gry wstępne”. Punktem wyjścia jest opowieść o parze wyruszającej w podróż po parkach narodowych Stanów Zjednoczonych, która staje się pretekstem do skonfrontowania widzów z widmem często marginalizowanej przemocy w związkach. Widz towarzyszy bohaterom na etapie przygotowań do wyprawy, w trakcie których ujawniają się pierwsze niepokojące sygnały – zignorowane, stają się fundamentem ostatecznej tragedii.
Im dalej w akcję, tym głębiej widownia zostaje zanurzona w mroczną rzeczywistość podróży pary bohaterów. Sielankowa wizja, wykreowana przez Patty (Paulina Walendziak) w mediach społecznościowych, ulega całkowitej degradacji. Mimo to bohaterka coraz bardziej uzależnia się od tej gry pozorów, by wytrwać przy Bradzie (Rafał Derkacz), który stopniowo odsłania przed nią nieznane dotąd twarze. Choć konsekwencje tego toksycznego, nieprzerwanego koła przemocy są znane od początku, przedstawiony rozpad świata zewnętrznego, a przede wszystkim wewnętrznego postaci, trzyma w napięciu do samego finału. Spektakl zmusza odbiorców do nieprzyjemnej konfrontacji ze społecznym odwracaniem wzroku od wszechobecnej w naszym świecie przemocy, objawiającej w wielu sytuacjach swoje jakże różne oblicza.
Scenicznym podróżnikom towarzyszą na scenie postaci par, które również doświadczyły związków naznaczonych przemocą. Te widma nawiedzają moralnie zagubionych bohaterów, nieświadomie podążających ich tragicznymi śladami. Poznajemy trzy odmienne losy kobiet, które doznały krzywdy i poniosły śmierć z rąk swoich partnerów. Jedna z nich, podobnie jak Patty, istniała naprawdę – to amerykańska artystka intermedialna Ana Mendieta.
Mroczną atmosferę podkreśla warta wyróżnienia scenografia (Łukasz Surowiec) i kostiumy (Marta Szypulska), przywodzące na myśl postapokaliptyczną wizję przyszłości. Skojarzenia te zostają wzmocnione dzięki projekcjom wideo (Łukasz Surowiec) ukazującym katastrofy ekologiczne naszej planety. Widz zostaje skonfrontowany z rzeczywistością niszczoną przez człowieka, nieuchronnie zmierzającego ku autodestrukcji. Podobnie muzyka (Krzysztof Kaliski), zbliżając się do rozwiązania akcji, wypełniała widownię coraz większym niepokojem.
Wszystkie aktorskie kreacje zasługują na wyróżnienie, jednak chciałabym wyróżnić Helenę Sujecką (Desdemona), której przeszywające spojrzenie – niczym zaglądające w duszę odbiorcy – wciągało go jednocześnie w wymiar współuczestniczenia i współodczuwania przedstawianych historii. Katarzyna Pietruska wcieliła się w dwie role, grając matki pary głównych bohaterów, płynnie przechodząc od kobiety zaniepokojonej zaginięciem córki do psychopatycznie uśmiechniętej, bombardującej miłością rodzicielki syna. Rafał Derkacz w roli Brada buduje złożony obraz zagubionego mężczyzny, którego powoli pochłania poczucie bezsensu, obsesja oraz przemoc. Jest to jedna z najlepiej wykreowanych postaci, przeżywająca wewnętrzny konflikt związany z narastającą agresją. Nie ma w nim próby „obronienia” czy wytłumaczenia działań Brada – Derkacz stworzył trudny emocjonalnie do zaakceptowania, lecz godny podziwu portret psychologicznych przemian zachodzących w mentalności i osobowości młodego mężczyzny.
W mediach od lat popularnością cieszą się materiały i produkcje podejmujące tematykę historii kryminalnych przesiąkniętych brutalnością. Na tej fali rozgłosu rodzi się niezdrowa fascynacja przestępcami, przez co ofiary zostają albo pominięte, albo poddane ocenie przez odbiorców. Twórcy wrocławskiego spektaklu konsekwentnie nie dopuścili w swojej realizacji do tego typu niesprawiedliwych działań.
Żyjemy w świecie owładniętym przez pozory wirtualnej rzeczywistości, kreowanej przez miliony użytkowników mediów społecznościowych na całym globie. „Gry wstępne” burzą tę fasadę, zmuszając do większego skupienia się na otaczającej nas rzeczywistości. Można zaryzykować stwierdzenie, że we współczesnym świecie przemoc spowszedniała i spotykamy się z nią na wielu płaszczyznach każdego dnia. Krążą wokół nas jej dawne widma, próbując ostrzec przed powtórzeniem tych samych historii. Ignorowanie tych zjawisk, jak i brak edukacji w tym zakresie, prowadzi do tak zwanego cichego przyzwolenia na wszechobecną agresję.
Przemoc przybiera różne formy – możemy jej doświadczyć chociażby w miejscu pracy, w sferze społeczno-politycznej, w zagrożeniu katastrofą ekologiczną czy we własnych czterech ścianach, z rąk osób, od których spodziewalibyśmy się poczucia bezpieczeństwa, komfortu i wspólnego szczęścia. Twórcy podjęli się tematu trudnego, lecz niezwykle istotnego i boleśnie aktualnego. Jest to bez wątpienia spektakl, z którym powinien zmierzyć się każdy dojrzały widz.
„Gry wstępne” nie pozwalają publiczności na komfort obojętności – to przedstawienie, które niczym echo niewysłuchanych ostrzeżeń pozostaje w pamięci na długo po opuszczeniu teatru.