Wszyscy wiemy, co to jest higiena pracy. Oddajemy się naszym obowiązkom ze zdrową świadomością, że to tylko część naszego życia, potrafimy gładko wcielać się w grane przez nas postaci, jak również „wycielać” się z nich. Role, które odgrywamy jako aktorzy, zostawiamy za drzwiami mieszkań, żeby grzecznie poczekały na wycieraczce, aż pobędziemy z rodziną, a nasze ciało zapewne sprawnie oddziela życie prawdziwe od przedstawianego. A przynajmniej tak nam się wydaje…
Albo jeszcze inaczej. W godzinach porannych na próbie taplamy się w doświadczaniu emocji i zdarzeń zwykle niecodziennych, następnie jedziemy do domu, po drodze często zgarniając dzieci (jeśli są takowe) z ośrodków edukacyjno-wychowawczych, gotujemy obiad, wstawiamy pranie, gadamy z bliskimi, aby wieczorem znów – na próbie lub w spektaklu – zanurzyć się w świat postaci, która przeżywa głęboki konflikt, wadzi się z Bogiem, alkoholizuje się, śpiewa, tańczy, zabija lub jest zabijana albo jest tak zabawna i głupia, jak my nigdy nie jesteśmy.
I co? Nawet przy niezrównanej technice i doświadczeniu nie pozostaje w nas po tym żaden ślad??? Czy moment, w którym odgrywasz rozpacz lub nienawiść nie wdrukuje się w żadną komórkę ciała, ponieważ i ciało, i mózg wiedzą, że to przecież sztuka a nie – życie? Jeżeli organizm to wie, to dlaczego oddając wzruszenie lub strach w godzinach pracy – drżę, ciało wilgotnieje, a serce bije szybciej?
A co z adrenaliną? Wytworzyła się na niby, ponieważ istnieje przecież adrenalina życiowa oraz teatralna, sztuczna, czyli...? A co z uczuciami? One też wiedzą, że są tylko odbiciem prawdziwych uczuć? Kiedy pracuję nad rolą, kontroluję życie moje i postaci, mieszczę w sobie wszystko, a więc… mieszczę w sobie choć w drobnej części również odczucia bohaterki. I tak, rok w rok, serce obrasta tyloma doświadczeniami, komórki chłoną cudzy nierealny los, głowa pracuje za dwie, a rozbudzone zmysły nie dają spać.
Istnieje wiele granic, których się, oczywiście, w tej pracy nie przekracza, wiele ról, które nie dają wcale „popalić” i nie na to mamy rozum, aby nam się te światy mieszały. A jednak… Co się wydarzyło, kiedy grając odważną dziewczynkę, odkryłam, że w prawdziwym świecie nie muszę wcale się bać dorosłych? Poczułam to. A czemu inna, milcząca i cicha postać nauczyła mnie, że dobrze jest czasem pożyć w ciszy? Ponieważ to poczułam. Emocje nie zawsze można tylko zamarkować lub je przedstawić. Skoro czasami na scenie są odczuwane jak prawdziwe, to czy stają się wobec tego częścią mnie?
Potrafię oddzielić świat zawodowy od prywatnego, ale pewności nie mam, bo czym są te sekundy, w których prawda postaci przemawia przeze mnie, a jej emocje płyną same, niewyreżyserowane? Kto to wszystko ogarnie i zrozumie…
„Aktorstwa, tak jak innych dziedzin sztuki, nie da się zrozumieć do końca” – powiedział Janusz Gajos. A moją domorosłą teorie o komórkach, które się zadrukowują rolami potwierdzają słowa innego, wspaniałego aktora – Piotra Fronczewskiego: „Mój profesor w szkole teatralnej Marian Wyrzykowski mówił, że aktor, podobnie jak statek, powinien co pewien czas zacumować w porcie, aby oczyścić się z rozmaitych narośli, glonów, małż po to, by w następnym rejs wypłynąć czystym”…
Nie ma co też biadolić. Nikt nam zawodu aktora nie kazał wybierać. Zostawmy już ten temat na rzecz nadchodzących Świąt – wszystkiego dobrego, pysznej sałatki jarzynowej i do usłyszenia za rok.