„Czuję wstyd, żyjąc w takim świecie” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie na 45. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Największym atutem tego spektaklu wydaje się być przypomnienie publiczności postaci Stanisławy Przybyszewskiej — teatromanom znanej przede wszystkim z Dantona, ale i Thermidora (omal nie umarłem z nudów na tym drugim przed kilkoma laty). Autorka traktowała rewolucję jako metaforę, a nie ciąg zdarzeń historycznych — najczęściej krwawych — i miała na jej punkcie, z przeproszeniem – hysia, uznając kontakt z otaczającą ją rzeczywistością za mało interesujący.
Cóż, Przybyszewska klepała biedę — choć to słowo nie oddaje stanu wegetacji, w jakim trwała. Głodowała w sensie dosłownym, doprowadzała się do ruiny nie tylko fizycznej, ale i psychicznej — nie pozwalając nikomu sobie pomóc. Trwała w przeświadczeniu, że talent i sztuka powinny artyście wystarczyć nie tylko do przetrwania, ale i godnego życia.
I to właśnie stanowi punkt wyjścia spektaklu, który rozpoczyna się jeszcze w foyer prologiem: aktorzy oferują widzom rozmaite usługi, stawiając tezę (zaiste niekontrowersyjną), że z samej sztuki wyżyć niepodobna.
Ci bardziej poruszeni mogli sobie kupić jedną bądź wszystkie wiszące na ścianach artystyczne fotografie jednego z aktorów w negliżu niezupełnym (był tu tworzywem, nie twórcą) — dodajmy: za kwoty rzeczywiście niebagatelne, choć z pewnością uczciwe.
Ten nużący i pretensjonalny spektakl nie wywołał we mnie nawet krzty empatii — ani wobec artystów en bloc ani głównej bohaterki, wobec historii której przeszedłem z doskonałą wręcz obojętnością.
 
 
       
                                           
                                          