„Cztery pory miłości” wg scenar. i w reż. Wojciecha Czerwińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Szedłem trochę jak do cepelii, bo na „spektakl muzyczny inspirowany polską muzyką ludową” – jak napisał internet w zapowiedziach. A wyszedłem - cały w skowronkach, gdyż obejrzałem fantastycznie wymyślone, znakomicie zaśpiewane i zagrane, piękne wizualnie, rewelacyjnie nagłośnione, porywające i – bardzo współczesne widowisko.
Istotnie - inspirowane polską muzyką ludową, której połączenie z Czterema Porami Roku Vivaldiego dało efekt zaskakujący, to małżeństwo czegoś zgoła prostopadłego z czymś przecież jakby równoległym okazało się zdumiewająco spójne; wszystkie przebojowe vivaldijskie (sic) allegra, larga i adagia – wpisane w nasze swojskie nadwiślańskie przyśpiewy, niekiedy leciuchne a cudownie przaśne i dowcipne, ale i niekiedy bardzo przejmujące - zabrzmiały właściwie jak jeden porywający utwór, starannie rozpisany na arcydzieło, chłopską przyśpiewkę i siedem głosów naszych dwojga bohaterów i - pięciorga muzyków im towarzyszących, będących jednocześnie chórem i orkiestrą, ale też - towarzyszami dwojga naszych bohaterów, których życie, miłość, smutki i radości – przemijają (niczym u Rejmonta) w rytm tytułowych pór roku.
Na scenie - Eliza Borowska, fantastyczna tym razem jako wokalistka i wiolonczelistka, i - obdarzony nieziemskim głosem Wojciech Czerwiński, także jako lirnik; oraz pięcioro wspaniałych muzyków, będących – jako się rzekło – równoprawnymi bohaterami tego zaskakującego a prześlicznego przedstawienia.