Wybrałam swój zawód z pasji. Jeśli nadarza się okazja do rozwoju i aktywności na różnych polach, staram się z tego mądrze korzystać. Teatr jest moją stałą, fundamentem. W teatrze ćwiczę warsztat, używam szerszych środków wyrazu, mam stały kontakt z publicznością. Z Barbarą Wypych, aktorką Teatru Współczesnego w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
„Twoja twarz brzmi znajomo” to tytuł telewizyjnego show, które od kilku tygodni pojawia się najczęściej przy Twoim nazwisku. Na ile Twoje wykształcenie muzyczne, przypomnijmy, że pobierałaś lekcje w klasie fortepianu i fletu poprzecznego, miało wpływ na to, że zgodziłaś się wziąć udział w tym programie?
Wcześniejsze doświadczenia muzyczne znacznie wpłynęły na moją decyzję o udziale w programie. W szkole muzycznej spędziłam jedenaście lat równolegle uczęszczając do szkoły powszechnej. Marzyłam o tym, żeby śpiewać, ale niestety, nie było mi dane uczyć się śpiewu profesjonalnie. W alternatywie wybrałam drogę instrumentalistki, chociaż czułam w trakcie, że nigdy nią zawodowo nie zostanę. Mimo, że nie gram już na instrumentach, nie żałuję tych lat poświęcenia i wyrzeczeń. Wszystko to, czego nauczyłam się wcześniej, wzmacnia mnie w mojej drodze zawodowej. W programie realizuję moje dziecięce fantazje, podejmuję nowe wyzwania, które lubię, łączę zapomniany świat muzyczny z estradowymi przeobrażeniami.
Na ile doświadczenia zdobywane podczas pracy z trenerami nad kolejnymi interpretacjami piosenek mogą wzbogacić Twój warsztat jako aktorki?
Kilka tygodni temu zakończyła się moja przygoda z programem. Dla mnie to doświadczenie było ekstremalne, bo zdecydowałam się na format, który jest mi całkowicie obcy. Poza treningami wokalnymi, tanecznymi, aktorskimi, to moja osobista, wielka próba charakteru, która w efekcie dała mi potwierdzenie, że jestem bardzo wytrzymała i silna. Nabrałam większej odwagi, odkryłam, że nie tylko odnajduje się w subtelnych brzmieniach, ale również w rockowych kawałkach, które dały mi najwięcej satysfakcji. Przez ten czas najbardziej doskonaliłam podzielność uwagi, mądre zarządzanie energią i czasem, efektywność pracy. Wyostrzyły się cechy, które utrudniały mi różne procesy. Mój perfekcjonizm został mocno nadwyrężony. Nie wszystko wymaga poukładania, czasem warto zaufać swojej intuicji, odważyć się i puścić hamulec ręczny. O tym też była ta lekcja.
Wróćmy może jednak do teatru. Po studiach w łódzkiej „Filmówce” zdecydowałaś się dołączyć do zespołu aktorskiego Teatru Współczesnego w Warszawie. To przypadek czy w pełni świadomy wybór? A może propozycja samego Macieja Englerta, który był wówczas dyrektorem teatru?
Rzadko zdarza się, by student miał możliwość wyboru teatru, w którym chce pracować. Teatry nie są w stanie zaangażować wszystkich wykształconych aktorów i aktorki. Szczęście mi sprzyjało, bo dzięki zdobyciu Grand Prix podczas 33. Festiwalu Szkół Teatralnych moje starania o etat nie były aż tak wielkie. Pierwszą i jedyną propozycją, po ukończeniu PWSFTViT, był angaż w Teatrze Nowym w Poznaniu. Później pojawiła się propozycja od Dyrektora Macieja Englerta. Zaproponował, abym kontynuowała rolę Withy ze spektaklu dyplomowego „Kamień” w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w towarzystwie koleżanek i kolegów z warszawskiego Teatru Współczesnego. Ta oferta była nie do odrzucenia. Wspanialszego debiutu nie mogłam sobie wyobrazić.
Warszawskiemu teatrowi przy Mokotowskiej jesteś wierna do dzisiaj. Jak odnalazłaś się w atmosferze tego zespołu, w którym zawsze pracowali, i tak jest do dzisiaj, wybitni aktorzy, grający na tej scenie swoje największe role choćby w przedstawieniach długoletnich dyrektorów tego teatru, Erwina Axera czy Macieja Englerta?
Teatr Współczesny to bardzo ważne dla mnie miejsce na mapie Warszawy. Zostałam z dużą otwartością i serdecznością przyjęta przez zespół aktorski, który bardzo sobie cenię. Wiele się uczę grając, ale również obserwując najlepszych, którzy stworzyli markę tego miejsca. Znam historię Teatru Współczesnego i jest to nobilitujące, że mogę z tym miejscem się utożsamiać i do niego przynależeć. Zależy mi na pracy zespołowej i doborowym towarzystwie, bo dzięki temu wyrabiam najlepszą jakość gry aktorskiej i dobry gust. Sama od siebie wiele wymagam. Ten teatr i jego historia determinuje mnie do dalszej wytężonej pracy i z wielką ochotą zawsze do niej przystępuję.
Kilkakrotnie spotkałaś się na scenie z Martą Lipińską, która od lat jest we Współczesnym gwiazdą tego teatru, podobnie jak z nieżyjącym już Krzysztofem Kowalewskim. W Och-Teatrze pojawiasz się w „Pomocy domowej” obok Krystyny Jandy. Miałaś tremę stając obok nich po raz pierwszy na scenie?
Trema była paraliżująca nie tylko podczas pierwszych spotkań. Towarzyszyły mi wielkie emocje z powodu ogromnego szacunku i podziwu wobec dorobku artystycznego wyżej wymienionych. Bardzo się bałam, że nie podołam, że zawiodę, rozczaruję. Znów stałam się uczennicą niepewną swoich umiejętności i możliwości. Po jakimś czasie to skrępowanie minęło, a każde z tych doświadczeń było jak ukończenie kolejnych studiów. To wielki przywilej i zaszczyt mieć szansę stać na jednej scenie z potęgami świata teatralnego i filmowego, przeżywając wachlarz emocji nie tylko naszych bohaterów, ale i tych osobistych. Wielka nauka i wielka wdzięczność.
Do repertuaru Teatru Współczesnego trafił jednak najpierw spektakl, o czym już wspomniałaś, nad którym wcześniej pracowałaś w Łodzi. Dyplomowe przedstawienie „Kamień” przygotował Grzegorz Wiśniewski, wokół którego kilka lat temu było spore zamieszanie, dotyczące jego metod pracy zarówno jako pedagoga, jak i reżysera? Jakie są Twoje doświadczenia z tej współpracy?
Grzegorz Wiśniewski był bardzo wymagającym pedagogiem, który wiele mnie nauczył. Jestem bardzo zadowolona z faktu, że zaczęto bardziej zwracać uwagę na etykę pracy i wyrabiać nową jakość komunikacji. Sztuka pomieści wszystko. Studentom, niepewnym siebie aktorom, trudno jest wyznaczać granicę, odważnie stawać po swojej stronie czy nawet po stronie obiektywnej prawdy. Baliśmy się eliminacji, selekcji, wykluczenia z „fabryki marzeń”, do której nie tak łatwo było się dostać. Z perspektywy czasu wiele sytuacji nie powinno mieć miejsca, z pewnością dzisiaj inaczej bym na nie zareagowała. Na pewno też wiele wyparłam, w związku z tym z różnych sytuacji udało mi się wyjść bez większych obrażeń. Nie tracę jednak czujności i zdecydowanie coraz częściej udaje mi się zaoponować, jeśli wyraźnie coś mi się nie podoba. Siła ma źródło m.in. w doświadczeniu zawodowym i poczuciu własnej wartości, świadomości, że w opresji nie jesteś sam.
Dość szybko po szkole pojawiłaś się również na deskach wspomnianego już Och-Teatru, gdzie mogłaś się sprawdzić w nieco lżejszym repertuarze, farsowo-komediowym. Na ile dla aktorki z wyraźnym potencjałem do kreowania ról głęboko dramatycznych – przynajmniej tak Cię odbierałem po nagradzanej roli Withy w „Kamieniu” Mariusa von Mayenburga – taki płodozmian jest potrzebny chociażby dla zawodowej higieny, czyli dla nie zasklepiania się w rolach wciąż wykorzystujących to, co najłatwiej wydobyć z aktorskiego emploi?
Miło słyszeć, że mam wyraźny potencjał dramatyczny, sama też tak czuję, chociaż zdecydowanie częściej obsadzana jestem jednak w rolach komediowych. Różnorodność zadań jest mi potrzebna również dla higieny zawodowej, ale przede wszystkim po to, aby rozszerzać moje emploi. Dosyć łatwo nas się etykietuje. Jestem świadoma plastyki swojej urody, więc chciałabym z niej skorzystać. Propozycja roli w spektaklu „Pomoc domowa” w Och-Teatrze była dla mnie szansą spotkania z panią Krystyną Jandą na jednej scenie. Bardzo tego chciałam. W tamtym momencie zrobiłam wszystko, by móc pogodzić równoległą propozycję z interesami Teatru Współczesnego. Atrakcyjność tego zawodu opiera się na ciągłych zmianach i tej zmienności również szukam w kolejnych propozycjach ról.
W Teatrze Współczesnym doszło w ostatnich miesiącach do zmiany dyrekcji. Macieja Englerta zastąpili Wojciech Malajkat i Marcin Hycnar. Z jakimi nadziejami patrzysz teraz w swoją przyszłość na tej scenie?
O najbliższą przyszłość jestem spokojna. Przede mną optymistyczne perspektywy. Jestem w planowanych dwóch dyrektorskich premierach, z naprawdę ciekawymi rolami. Bardzo się z tego cieszę.
No właśnie. Z samych zapowiedzi repertuarowych wynika, że pojawisz się aż w dwóch nowych spektaklach. Wiesz już coś więcej na temat bohaterek, z którymi będziesz musiała się zmierzyć?
Aktualnie jestem w próbach do spektaklu „Cud, że jeszcze żyjemy” w reż. Marcina Hycnara. Dramat Thorntona Wildera w tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty przedstawia świat teatralny w zderzeniu ze światem rzeczywistym, którego moja bohaterka, Sabina, jest łącznikiem. Sztuka jest wypełniona wieloma znaczeniami, kontekstami, symbolami, to trudna historia, z której ludzkość zawsze potrafiła czerpać wielką siłę i nadzieję na lepsze jutro. Przykre doświadczenia zakorzeniły w nas paniczny lęk przed kolejnymi katastrofami i wizjami apokaliptycznymi, które silnie się unaoczniają. Postać Sabiny jest dla mnie mozaikowa, dająca potencjał na użycie różnorodnych i szerokich środków wyrazu. To taka optymistyczna realistka z doświadczeniami.
W nowym roku kalendarzowym zaczynam pracę nad „Historią miłosną” w reż. Wojciecha Malajkata. Zapowiada się ciekawy i pracowity sezon.
Z Wojciechem Malajkatem jako reżyserem spotkałaś się już w pracy nad spektaklem „Kto chce być Żydem” Marka Modzelewskiego. Postać Ilony, którą zagrałaś, została nagrodzona na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, zyskała też wiele pochlebnych opinii najważniejszych krytyków teatralnych. Na ile dla Ciebie ten rodzaj docenienia pracy aktora jest istotny, czytasz w ogóle recenzje teatralne, czy też jak wielu aktorów – jeśli mówią prawdę? – odżegnujesz się od tego, co piszą na Twój temat?
Aprobata widzów i uznanie krytyków jest dla mnie istotne. Co nie znaczy, że nie potrafię przyjąć konstruktywnej krytyki. Z niektórymi opiniami się zgadzam, z innymi nie. Staram się najuczciwiej przygotować do swojej pracy i mieć poczucie, że dałam z siebie wszystko, co było możliwe. Zwykle jesteśmy rozliczani z efektu, na który składa się wiele czynników, m.in.: możliwości aktora/aktorki, zgodność wizji reżyserskiej z aktorską, relacje i atmosfera w zespole, potencjał wybranego materiału, ogólne samopoczucie współpracowników tworzących spektakl. Wykonujemy zawód artystyczny, ale też usługowy. Naszym zadaniem jestem wiarygodnie i ciekawie przedstawiać historie, skłaniać do refleksji, wzbudzać emocje. Gdybym nie była zainteresowana wrażeniami ludzi po wykonanej pracy, byłabym ignorantką.
Starasz się łączyć pracę w teatrze ze sporą aktywnością również jako aktorka filmowa. Często aktorzy narzekają, że wolą teatr od filmu, bo w teatrze mają dużo większy wpływ na to, jaki ostatecznie kształt będzie miała kreowana przez nich postać. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat? I czy mogłabyś na przykład ograniczyć się w swojej pracy tylko do jednego z tych mediów?
Wybrałam swój zawód z pasji. Jeśli nadarza się okazja do rozwoju i aktywności na różnych polach, staram się z tego mądrze korzystać. Teatr jest moją stałą, fundamentem. W teatrze ćwiczę warsztat, używam szerszych środków wyrazu, mam stały kontakt z publicznością, co jest dla mnie bardzo ważne, jak również możliwość działania w zespole. Podczas pracy nad spektaklem trenuję umiejętność prowadzenia postaci w fabularnym przebiegu, co później przydaje się w pracy na planie, kiedy nielinearna kolejność granych scen bywa sporym utrudnieniem. Owszem, w teatrze mamy większy wpływ na kreowaną postać, bo sami odpowiadamy za montaż, w filmie czy serialu delegowane są do tego inne departamenty. Nie należę do tych, którzy narzekają, wręcz przeciwnie, bardzo jestem szczęśliwa, że mogę istnieć w świecie teatralnym i filmowym, niezależnie od tego, jak bardzo są od siebie odległe.