„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” Jana Czaplińskiego i Jakuba Skrzywanka w reż. Jakuba Skrzywanka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Kamila Zębik.
Oto znów zachrzęściło konopne powrósło,
I płaczem się zanosi jesienna ulewa
I dawno zapomniane przyzywa mnie gusło
Chodź ze mną! Naród ginie a poeta śpiewa.
Trzebaż więc znowu nocą włóczyć się na cmentarz….
Kiedyś mieliśmy daty: 29 listopada, 1 września, 1 sierpnia, 13 grudnia... Godzinę mieliśmy właściwie tylko jedną: W (i jeszcze 4:45, ale nią chyba rzadko kodujemy). Potem pojawiły się nowe godziny: 21:37, 8:41...
W moim (niedzielnym, trzecim po premierze) spektaklu jest 18:17. Godzina, w której terroryści nieznanej sprawy zaatakowali Stary Teatr w Krakowie, przerywając premierę Wyzwolenia. Kilka godzin później w akcji antyterrorystów zginęło 112 uczestników wydarzenia. Odtwórca roli Konrada, Radosław Krzyżowski (grany przez Radosława Krzyżowskiego) przeżył, bo udało mu się uciec. To, co następuje później, to zmaganie się społeczeństwa i teatru z PTSD.
Obraz zbudowano ze znanych i nielubianych tropów. Sam atak jest inspirowany przebiegiem zdarzeń w rosyjskim Teatrze na Dubrowce i podlany smoleńskim sosem. Potem są rytuały z obowiązkowych elementów: wieńce, sztandary, znicze, mowy polityków, awantury partyjne na tle czarnych worków z ciałami – wachlarz tak znany i przewidywalny, że aż boli. Skrzywanek zanurza/zadłuża się też w TVNie: katastrofę relacjonuje spod teatru Jarosław Kuźniar; zobaczymy i usłyszymy również czytanie listy zamordowanych (w tej roli nie Beata Tadla, ale źródło jest oczywiste). Taki zestaw Lego dla młodego martyrologa. Dochodzi do tego przegląd chwytów stosowanych we współczesnych mediach, z udziałem Andrzeja Dudy, Donalda Tuska, Donalda Trumpa i Tomasza Siemoniaka (to oczywiście deepfake’i – i to całkiem udane). W tle dyskretnie pogrzebowe Preludium e-moll, a potem „robienie w traumie”. Grupy wsparcia jak natchnione sekciarstwo z monopolem na prawdę. Piosenki, warsztaty, stowarzyszenia pokrzywdzonych oglądane okiem smutnej satyry. Aż się dziwię, że właśnie przepracowywanie traum, czyli esencja dążenia do dobrostanu, zostało potraktowane tak krytycznie. Na końcu niezabliźniona rana, przerabiana i nieprzerobiona trauma, wraca do teatru. Tylko że teatr już nie ma mocy: spróchniał i zmęczył się nadprodukcją Konradów.
Miałabym zastrzeżenia do publicystycznej dosłowności środkowej części spektaklu, tej jazdy bez trzymanki po mediach i obrazach rzeczywistości, ale może po prostu drażni ona sama, a nie wierne jej oddanie... Zagrane to jest świetnie, czasem brawurowo (no może są krótkie momenty „za bardzo” i jeden przeciągnięty – „show" terapeutyczny z udziałem ocalonych i rodzin ofiar, z jednej strony niebezpiecznie zbliża się do kabaretu, z drugiej staje się po dłuższej chwili po prostu nudny). Aktorsko rewelacyjna jest końcowa część, skupiona i bez prostych fajerwerków – wielkie ukłony dla Radosława Krzyżowskiego (nie wiem, czy to nie jest jego najlepsza rola), Doroty Segdy (Aktorka Starego Teatru, Muza) i Kamila Pudlika (Aktor Starego Teatru). Pozostała dziewiątka dotrzymuje kroku. Scenografia, światło i cała aranżacja przestrzeni (Natalia Mleczak, Aleksandr Prowaliński) – bardzo dobre. Brawo za walające się, bielejące prehistoryczne kości.
To jest właściwie taki spektakl zero. Manifest teatralny, w którym autor przedstawia swoje cele i zamierzenia twórcze na nadchodzącą kadencję dyrektorską. Diagnoza otaczającej rzeczywistości, również tej w czeluściach teatralnego bunkra, więc jak najdalsza od ostatniej sceny z Dziadów z początku tego tekstu, obitych kirem katafalków a bliżej ku światu na zewnątrz, za oknem, symbolicznie otwieranym przez Dorotę Segdę. Świeże powietrze w ciemnej jamie. To może jest ta troska, o którą chodzi Muzie w Wyzwoleniu. A bardziej:
Chcę, żeby w letni dzień,
w upalny letni dzień
przede mną zżęto żytni łan,
dzwoniących sierpów słyszeć szmer…?
Albo:
Wyzwolin doczeka się dnia
kto własną wolą wyzwolony?
Tylko to wszystko dalej jest Wyspiański (bo Wyzwolenie jest takim utworem, w którym zawsze, jeśli się tylko zechce, można znaleźć zdanie na poparcie jakieś tezy – to Swinarski, trochę na przekór tezie spektaklu).
Wszystko pięknie. Równo rok temu w tle chocholego tańca w finałowej scenie Wesela Mai Kleczewskiej, przez „okno” Teatru Słowackiego, płonął Kraków. Wojna JEST. Płonie Odessa. Więc pytanie, co się widzi, jak się to okno otworzy. Poruszający monolog Doroty Segdy z finału Zamachu... musi się teraz skonkretyzować w przyszłych spektaklach Jakuba Skrzywanka. A jeśli nie...?