Czy w chwili europejskich występów gościnnych rodaka nie da się zwyczajnie, po ludzku zobaczyć, jak z rodakiem jest naprawdę? Czy nie sposób jechać do Wiednia, by w Theater an der Wien, zobaczywszy wyreżyserowany przez Krystiana Lupę "Czarodziejski flet" Mozarta - przyjąć dzieło takim, jakim jest, i bez żenującego dzielenia włosa na czworo, z resztką godności w gardle oznajmić: nasza to, bracia i siostry, nasza i tylko nasza polska bryndza? - relacje recenzentów komentuje Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Po "Flecie..." Lupy [na zdjęciu] Roman Pawłowski w "Wyborczej" i Rafał Augustyn w "Dzienniku" jednym piskiem cichuteńko piszczą. Niczym dwugłowa matka, która, owszem, widzi żenującego orła, co go synek na jubileuszowej akademii mozartowskiej wywinął, dostrzega ptaka klęski i oficjalnie go opisuje - ale też, jak to Matka Polka ma w ciepluchnej naturze, cichcem wciska snute między wierszami usprawiedliwionko: "To nie Krystek winien! To wstrętni Europejczycy winni, że Krystek tak okrutnie betami o glebę Wiednia grzmotnął!". Tak, nie Krystek be, lecz świstak alpejski be. To nie my - to oni. Ni z gruchy, ni z pietruchy Pawłowski informuje, że przed premierą aktor kreujący rolę główną - Christoph Strehl - wycofał się z powodu chorego gardła. Cóż, współczuję, ale co mnie to obchodzi? Już pojmuję: Lupa nie chciał, lecz musiał Krzysia w mig - zastąpić! Biedny, niewinny Polak... I usprawiedliwiona finalna porażka jego. W końcu gdyby przed premierą "