„Rózia” Rafała Wojasińskiego w reż. Jacka Braciaka w Teatrze Collegium Nobilium. Pisze Malwina Kiepiel w Teatrze dla Wszystkich.
Scenografia Kamili Bukańskiej składa się z dwóch stolików, kilku krzeseł i kontuaru. Wszystko tonie w szarości – trzy lampy, gładkie ściany, kostiumy zlewające się z tłem. Nie ma żadnego kontrastu. Świat jest wyblakły, jednorodny, wymuszający koncentrację na aktorach i słowach. To teatr zredukowany do minimum, w którym forma ustępuje miejsca znaczeniu.
Redukcja obejmuje również konstrukcję samego tekstu Rafała Wojasińskiego – poetyckiego i filozoficznego zarazem. Autor pisze o wyższości natury nad racjonalizmem, o świecie, w którym człowiek przestaje słuchać. Postaci rozmawiają, ale nie prowadzą rozmowy. Ich słowa nie spotykają się w pół drogi, raczej się mijają, jakby każda z nich mówiła w innym języku. Dramaturgia została sprowadzona do zera – i właśnie ta decyzja wyznacza ton spektaklu.
Wojasiński świadomie łączy banał z refleksją. Wśród powtarzanych fraz: „przyszłość ludzkości jest najważniejsza” czy „w życiu trzeba mieć jakiś zawód” – pobrzmiewa ironia wobec pustych społecznych formuł. Między nimi pojawiają się zdania, które wytrącają z równowagi: „Oryginalność to najbardziej wtórna rzecz, z jaką miałam do czynienia” czy „wolałabym nie mieć palca, niż mieć talent. Talent robi z człowieka głupca”. To nie tylko komentarz do świata przedstawionego, ale także do samego aktorstwa – brutalne rozpoznanie natury zawodu.
Braciak świadomie realizuje myśl Davida Mameta („Prawda i fałsz”): aktor jest na scenie po to, by przekazać treść sztuki, a nie siebie. W tym sensie przedstawienie się udało – tekst został wydobyty, wyczyszczony, odsłonięty.
„Rózia” jest spektaklem dyplomowym studentów IV roku aktorstwa dramatycznego Akademii Teatralnej w Warszawie. Czworo młodych wykonawców mierzy się z tekstem trudnym, pozbawionym klasycznej dramaturgii. Najpełniej potrafią go unieść Alicja Bobruk, odtwórczyni roli tytułowej, i Aleksander Sajewski – oboje prezentują świadomość scen, wyczucie rytmu i zrozumienie języka Wojasińskiego. Towarzyszą im Michał Lupa i Maja Szkutnik, którzy – każdy na swój sposób – próbują odnaleźć ton, w którym te słowa mogłyby zabrzmieć jak rozmowa. Wszyscy grają uczciwie i bez maniery, ale to Bobruk i Sajewski przyciągają uwagę – widać w nich dojrzałość i potencjał, który w przyszłości może przynieść dobre role.
Jednocześnie ta redukcja – formalna i dramaturgiczna – ma swoją cenę. Braciak, koncentrując się na słowie, odjął spektaklowi emocję. Czworo młodych aktorów zostało samych z tekstem, który jest gęsty, ale chłodny. Nie ma napięcia, nie ma impulsu, który prowadziłby dalej. W efekcie „Rózia” nie pokazuje pełnego spektrum możliwości dyplomantów. A przecież właśnie temu powinien służyć tytuł dyplomowy – prezentacji warsztatu, głosu, ruchu, skali emocjonalnej.
Braciak proponuje inną lekcję: ciszę, uważność, skromność.
„Rózia” kończy się tak, jak się zaczyna – słowem, które nie szuka prostej odpowiedzi.