EN

11.01.2021, 12:55 Wersja do druku

Być jak Szwonder

"Psie serce" wg Michaiła Bułhakowa w reż Igora Gorzkowskiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Jagoda Hernik-Spalińska w portalu Teatrologia.info

fot. Natalia Kabanow

Opowiadanie Michaiła Bułhakowa Psie serce powstało prawie równo sto lat temu, w połowie lat dwudziestych XX wieku, jako reakcja na dochodzącą do głosu awangardę postępu. W ciągu ostatnich trzech lat mamy do czynienia z trzecią już premierą adaptacji tego tytułu. Po warszawskim Teatrze Współczesnym i Teatrze Miejskim w Gliwicach inscenizację przenikliwej diagnozy Bułhakowa wystawił w sylwestrowy wieczór Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie.

Spektakl, udostępniony przez sześć godzin on-line, wyreżyserował Igor Gorzkowski – jeden z założycieli i dyrektor artystyczny Studia Teatralnego KOŁO w Warszawie, równocześnie zastępca dyrektora do spraw artystycznych Teatru Ochoty. Gorzkowskiemu nie jest obca rosyjska literatura, bo wystawiał jej dużo, ale ja na zawsze kojarzę go z pierwszym spektaklem, jaki widziałam w jego reżyserii, czyli ze Spacerowiczem wg Roberta Walsera, w siedzibie teatru umiejscowionej jeszcze w Zakładach Optycznych na Grochowskiej. Spektaklem, którego obrazy zostały mi w pamięci ze względu na jakiś rodzaj delikatności i sugestywnej atmosfery uspokojonego egzystencjalizmu, ewokowanego przez sylwetkę Marcina Przybylskiego, która niczym piktogram rysowała się na scenie w plamie światła. Chciałam jednak też zobaczyć Psie serce ze względu na widziane ostatnio przeze mnie Nad Niemnem z Teatru im. Osterwy, również pokazywane on-line w ramach festiwalu Boska Komedia, które zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Spektakl zaczyna Wojciech Rusin – w kostiumie pomysłowo udającym skołtunione futro – jako bezdomny pies oblany wrzątkiem przez okrutnego kucharza. Opowiada swą historię pełzając na kolanach między pustymi fotelami na widowni.

Akcja będzie się toczyć w ograniczonej przestrzeni – przedscenia, schodków na scenę i ustawionych na obrotówce słynnych „siedmiu pokoi” doktora Preobrażeńskiego. Makieta mieszkania utrzymana jest w czarno-białej kolorystyce, która przywodzi na myśl styl ekspresjonizmu niemieckiego w kinematografii, charakterystyczny dla czasów, gdy powstało opowiadanie Bułhakowa. Bohaterowie w swych strojach i zachowaniu też przypominają postaci z filmu Gabinet doktora Caligari, i może nawet to nie jest przypadek, jako że czeka nas historia o eksperymentach na „zwierzętach ludzkich i nieludzkich”.

fot. Natalia Kabanow

Historia, dziejąca się w latach 20. XX wieku w Związku Sowieckim, dotyczy psa zoperowanego przez doktora Filipa Preobrażeńskiego – lekarza-eksperymentatora, który szuka sposobu na przywrócenie młodości metodą transplantacji. Po tym, jak pies staje się człowiekiem, przybiera „nazwisko rodowe” Szarikow, przyłącza się do najbardziej prymitywnego i zideologizowanego kolektywu, i dochodzą w nim do głosu najgorsze cechy zarówno człowieka, jak i psa (pracuje w zakładzie utylizacji kotów), wpędza też doktora w kłopoty donosząc na niego, więc doktor Preobrażeński znowu go operuje i czyni na powrót psem. Tu można na marginesie dodać, że eksperymenty tego typu, czyli transplantacje robione zwierzętom, były w latach 20. XX wieku bardzo rozpowszechnione, i jeden z polskich witkacologów, dr Przemysław Pawlak, nawet ma teorię, że właśnie do tego procederu nawiązuje Witkacy w wielu swoich utworach, obawiając się eksperymentów medycznych co najmniej tak samo jak społecznych. Bułhakow ewidentnie połączył tu dwa wątki i pokazał zarówno tworzenie „nowego człowieka”, czyli społeczeństwo w Rosji Sowieckiej poddawane formatującej umysły indoktrynacji politycznej – jak i tendencje „naukowe”, które się wtedy rozpowszechniały. 

W krótkiej i prostej historii udało się Bułhakowowi pokazać co najmniej trzy postawy społeczne: sfanatyzowanych przedstawicieli „władzy ludowej”, czyli grupę kolektywu Szwondera, do którego dołącza Szarikow; prawdziwą klasę pracującą, czyli dwie służące doktora Preobrażeńskiego oraz w końcu samego doktora i jego współpracownika doktora Iwana Bormentala. Te trzy grupy – pozornie różne – są do siebie podobne, jeśli chodzi o podłoże ich działań. Każda z nich ma bowiem skłonność do przemocy – ale każda do innej. Zina, służąca, to prosta dziewczyna, która psa traktuje „jak psa”, Szwonder i jego kompani to wykorzystująca swą przewagę grupa nacisku społeczno-politycznego, doktor Preobrażeński i Bormental to dawcy przemocy najbardziej wyrafinowanej, bo ukrytej pod płaszczem nauki, kultury wyższej (Preobrażeński jest wielbicielem opery) i wartości. I ten aspekt w przedstawieniu Gorzkowskiego zdaje się wybrzmiewać najsilniej – że Szarikow jest katalizatorem wyzwalającym u wszystkich bohaterów te rodzaje nadużyć, za którymi stoi przemoc. Reżyser ogranicza relacje między postaciami – nawet silna więź Preobrażeńskiego z Bormentalem, oparta na stosunku mistrz-uczeń, jest ledwie muśnięta – na korzyść wybrzmienia indywidualnych cech poszczególnych postaci w odniesieniu najpierw do Szarika-psa, a potem do Szarikowa-człowieka. Ponieważ, wbrew pozorom, mimo zmiany gatunku jego status zmienia się niewiele. Nawet gdy jest jeszcze miłym psem lekarze zarządzają nim jak przedmiotem, służąca goni z miotłą, a kolektyw Szwondera prawdopodobnie koleguje się z tym wstrętnym kucharzem.

fot. Natalia Kabanow

Co do samego Szarikowa, to otrzymał on organy przestępcy i jako taki przejął jego cechy, jednak w opowiadaniu Bułhakowa dawca organów ma nazwisko przywodzące na myśl Stalina – dlatego interpretacje tego opowiadania, że Szarik z sympatycznego psa stał się odrażającym typem tylko z powodu wyposażenia go w ludzkie cechy, jest bardzo płytką interpretacją zamysłu Bułhakowa, banałem typu „bo ludzie są źli”, a przede wszystkim pozbawieniem opowiadania elementu przenikliwej diagnozy społecznej. Nie chodzi bowiem o ludzi jako takich. Szarikowi dodano składniki wynikające z inżynierii społecznej praktykowanej w marksistowskiej Rosji Sowieckiej. To właśnie te elementy zrobiły z niego człowieka sowieckiego, drugiego Szwondera. Dzięki zabiegowi zrównującemu status moralny wszystkich trzech wspomnianych wcześniej grup, ten aspekt opowiadania Bułhakowa w spektaklu Gorzkowskiego się bardzo uwypuklił – w stworzeniu Szarikowa na wzór Szwondera wzięli udział wszyscy. Tak też aktorzy to grają. Profesor Preobrażeński Włodzimierza Dyły, mimo swej „profesorskiej”, brodatej poczciwości jest postacią mroczną, naukowym egoistą, zasłuchanym w arie (bardzo piękne sceny z prawdziwym śpiewem), a nie słyszącym głosu sumienia.

Bormental pod przystojną, męską twarzą Krzysztofa Olchewy ukrywa kolejnego bezwzględnego demiurga, który czeka tylko na swój czas, gdy będzie mógł już na własny rachunek eksperymentować na żywym organizmie i pobierać związane z tym znaczenie.

Śliczna Zina (Jowita Stępniak) jest dobrą służącą, ale deficyty prestiżu rekompensuje sobie fantazjując o przemocy wobec psa. Grupy Szwondera nie muszę charakteryzować – wszyscy znają ten typ homo sovieticusa ogłupionego sowiecką nowomową, retoryką i propagandą, wykorzystującego z namaszczeniem tę cząstkę władzy, która mu została oddelegowana.

Jednak Gorzkowski odarł kolektyw Szwondera z tego oczywistego piętna sponiewieranego do cna typu, poprzez bardzo prosty zabieg zrobienia z upodlonych sowieciarzy grupy klaunów. Aktorzy mają ruchy i charakteryzację, które dyskretnie poszerzają ich wizerunki typowych „członków kolektywu”. Gdy na nich patrzyłam przypomniało mi się jedno z najbardziej dojmujących w moim życiu doświadczeń teatralnych, czyli spektakl, który oglądałam w 2006 roku w ramach Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu, organizowanego corocznie przez Bartłomieja Ostapczuka w Teatrze na Woli. Był to słynny rosyjski zespół klaunady i pantomimy, Licedei. Jest to o tyle ciekawe, że osobiście cierpię na lekką rusofobię, nie przepadam za mimem, a już zupełnie nie lubię klaunady. Na dodatek nie był to spektakl, a raczej zbiór ich różnych numerów. Do dziś jednak pamiętam poszczególne postacie, sceny i to uczucie rozpierającego zachwytu, który zrywa człowieka z fotela. Nie mówię, że grupa Szwondera zerwała mnie z fotela, ale miała jakiś rodzaj wdzięku, który pamiętam z tamtego pokazu, ów charakterystyczny teatr mimu, który jest rosyjski, ale nie sowiecki. Odwołanie się do tego, co dla mnie również jakoś stało się symbolem „rosyjskości” – czyli fenomenu umiejętności robienia teatru z samej sztuki aktorskiej – ten ciekawy zabieg Gorzkowskiego połączenia klauna z ogłupiałym „obywatelem” – to wszystko jest tym rodzajem otwarcia na czucie i myślenie, którego szukam w teatrze, i w ogóle w sztuce. I nie chodzi o to, że chcę relatywizować sowieckie piekło – nigdy w życiu – ale Gorzkowski poprzecinał tu tyle znaczeń, że przypomniał mi jeden z najmilszych wieczorów w moim życiu i zderzył z jedną z większych moich obsesji, czyli antysowietyzmem. I dał mi tym jakiś rodzaj ukojenia w niepokoju co do przyszłości świata, i bólu z powodu jego przeszłości – tych dwóch porządków czasowych, które jakoś zaczynają się w sobie przeglądać i podobnie wyglądać.

Myślowo i aktorsko więc spektakl jest świetny. Bardzo mi się też podobał aktor z grupy Szwondera, który grał kobietę przebraną za mężczyznę – niestety na stronie teatru nie ma podziału na role, więc nie mam jak wymienić jego nazwiska, ale badania w internecie każą mi sądzić, że jest to Maciej Gruber (z kolei nie przekonał mnie w Nad Niemnem – jedyny w tym spektaklu – jako zbyt dziecinny Jan Bohatyrowicz).

W ogóle zespół „Osterwy” ma ewidentnie wiele aktorskich osobowości. Oglądając Nad Niemnem myślałam o tym, jak różnorodnym zespołem ten teatr dysponuje. To samo przychodzi do głowy podczas oglądania Psiego serca – co aktor to osobowość.

Jednakowoż wszystko to mogę mówić tylko dzięki temu, że byłam zapisana na tę recenzję i musiałam spektakl obejrzeć do końca, bo pierwszy akt jest tak rozciągnięty, statyczny, wręcz niestety nudny, że nie wiem, czy bym po nim nie odpadła. Na szczęście drugi akt wszystko nadrabia i sprawia, że się zapomina o tej męce. Być może jednak brak tempa i energii podczas pierwszego aktu wynikał ze specyficznych warunków – jeśli granie do publiczności siedzącej przed komputerami jest choć trochę podobne do prowadzenia zajęć do ekranu, to rozumiem dlaczego tak się stało. Brak energii zwrotnej, reakcji ludzi, do których się mówi, jest doświadczeniem dla mnie osobiście bardzo trudnym, i jestem w stanie sobie wyobrazić, że aktorzy również muszą się z tym zmagać. Oby to jak najszybciej się skończyło. Nawet jeśli nowy wspaniały świat z Psiego serca ma powstać na nowo, to jedno jest pewne – technologia, czyli jeden z mitów nowoczesności – okazała się bardziej pożyteczna niż myśleliśmy, ale mniej jej chcemy, niż myśleliśmy.

Psie serce. Wg Michaiła Bułhakowa. Adaptacja i reżyseria: Igor Gorzkowski. Scenografia i reżyseria świateł: Jan Polivka. Kostiumy: Joanna Walisiak. Choreografia: Inga Pilchowska. Muzyka: Zbigniew Kozub. Obsada: Marta Ledwoń, Jolanta Rychłowska, Jowita Stępniak, Magdalena Zabel, Tomasz Bielawiec, Michał Czyż, Włodzimierz Dyła, Przemysław Gąsiorowicz, Maciej Grubich, Paweł Kos, Krzysztof Olchawa, Wojciech Rusin, Daniel Salman. Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie, premiera on-line 31 grudnia 2020.

Tytuł oryginalny

Być jak Szwonder

Źródło:

www.teatrologia.pl
Link do źródła