EN

11.01.2021, 11:46 Wersja do druku

Wspomnienie o Barbarze Dunin-Kurtycz w 1. rocznicę śmierci

W życiu prywatnym i zawodowym przez niemal pół wieku tworzyła wspaniały duet ze Zbigniewem Kurtyczem. Publiczność zapamiętała jej promienny uśmiech, piękny głos i przeboje, które wyśpiewała solo i z mężem. Odeszła pięć lat po nim, 12 stycznia 2020 roku. Tak zapisała się we wspomnieniach znajomych i przyjaciół. Wypowiedzi zebrała Kinga Szafruga.

fot. archiwum prywatne artystki

BARBARA DUNIN-KURTYCZ, piosenkarka 

Urodzona 03.12.1943 

Zmarła 12.01.2020 

JOLANTA FAJKOWSKA, dziennikarka radiowa i telewizyjna: „Nie wstydziła się czułych gestów” 

Pamiętam występy Basi Dunin i jej męża Zbyszka Kurtycza podczas festiwali kultury kresowej, gdzie śpiewali m.in. lwowskie piosenki. Ludzie ich kochali – wystarczyło, że wyszli na scenę, a publiczność już była ich. Profesjonaliści w każdym calu. Przepięknie śpiewali i robili to zawsze z entuzjazmem, nawet gdy widownia domagała się kolejnych bisów. 

Zarówno na estradzie, jak i w życiu prywatnym, tworzyli piękną parę. Bardzo się kochali. Wzruszające było to, że nie wstydzili się okazywania sobie uczuć, serdecznych gestów. Trzymali się za ręce, odnosili się do siebie z czułością, ale i z poczuciem humoru. 

Pod koniec życia Zbyszka Basia troskliwie się nim opiekowała. Pamiętam, jak podczas jednego z ostatnich wywiadów radiowych, gdy jej męża pamięć już zawodziła, podpowiadała mu to, czego nie mógł sobie przypomnieć. 

Kochałam ich oboje. Byli wzruszający, szczerzy, radośni do ostatnich chwil. 

ADRIANNA GODLEWSKA-MŁYNARSKA, aktorka i piosenkarka: „Była niezwykle uważna na drugiego człowieka” 

Basia nigdy nie miała żadnych fochów ani humorów, uśmiech zawsze gościł na jej twarzy. Cechowała ją krakowska kindersztuba i wynikający z niej pewien dystans w relacjach, ale była też niezwykle uważna na drugiego człowieka. Piękna, elegancka kobieta, zawsze dbała także o detale – zakładała perełki albo złotą biżuterię. 

Znałyśmy się długo, prawie czterdzieści lat, od pierwszych festiwali w Opolu. Cudnie śpiewała. Początkowo solowe piosenki, potem w duecie z mężem. Mieli bardzo pogodny repertuar. 

Po latach została przewodniczącą sekcji estrady Związku Artystów Scen Polskich, była bardzo lubiana i szanowana, świetnie radziła sobie z obowiązkami. Wprowadziła też miły zwyczaj, który trwa do dziś – organizowała przedświąteczne spotkania: opłatek przed Bożym Narodzeniem i jajeczko przed Wielkanocą. Kiedy kadencja Basi się skończyła, ona nadal cieszyła się ogromną sympatią. Została honorowym członkiem ZASP-u. 

Trudno mówić o Basi w oderwaniu od jej męża Zbyszka Kurtycza. Była między nimi spora różnica wieku, ponad dwie dekady. Bardzo się kochali, wszędzie chodzili razem. On, lwowianin, który przebył szlak bojowy z armią Andersa, miał dar opowiadania. Raczył nas wspaniałymi historiami i ciekawostkami, których słuchało się z zapartym tchem. Często mówiłam: „Zbyszek, muszę to spisać”, a on wtedy odpowiadał: „Basia zna te wszystkie historie z detalami i zawsze może ci opowiedzieć”. Jak to często w życiu bywa, nie zdążyłam... 

Półtora roku po śmierci męża Basia zaczęła chorować. Odwiedzałam ją w szpitalu, inne koleżanki i koledzy też, dzwoniliśmy do niej, staraliśmy się ją wspierać. Te wyrazy sympatii bardzo ją cieszyły.

Pamiętam też Basię z naszego kościoła Duszpasterstwa Środowisk Twórczych przy pl. Teatralnym. Od lat co niedzielę śpiewała tam psalm podczas porannej mszy – robiła to fachowo, artystycznie, pięknie. Gdy przez chorobę nie mogła przychodzić, bardzo brakowało nam tego głosu i śpiewania, a także jej obecności. 

EWA WIŚNIEWSKA, aktorka: „Była szefową naszego stolika w kawiarni” 

Basia była wyjątkowo atrakcyjną kobietą i miała niezwykle dużo wdzięku. Śpiewała czysto i pięknie. 

Spotykałyśmy się przez wiele lat podczas wakacji w Sopocie, w ośrodku ZAIKS-u położonym blisko molo, naprzeciwko Grand Hotelu. Tam zawsze z Basią, w większym gronie, opalaliśmy się na tarasie, potem razem schodziliśmy na posiłki. Bardzo dbała o swojego męża Zbigniewa Kurtycza, a on o nią. Łączyła ich wprost niesłychana wielka miłość. 

Basię zapamiętałam przede wszystkim jako szefową naszego kawiarnianego stolika. Od lat osoby z naszego środowiska spotykały się w każdą niedzielę w południe w kawiarni blisko pl. Teatralnego w Warszawie (najpierw w „Telimenie”, potem w „La Boheme”, wreszcie w „Pędzącym Króliku”) na cudowne pogaduchy. Grono bywało dość duże, z czasem trochę topniało. Jeśli ktoś ze względów zawodowych czy prywatnych nie mógł przyjść albo wiedział, że się spóźni, zawsze wcześniej meldował o tym właśnie Basi. Przy kawie omawialiśmy sprawy artystyczne, ale też wszystko, co się wydarzyło. 

Dopóki żył mąż Basi, bywali tam oboje. Po śmierci Zbyszka trochę przygasła, mówiła, że żyje od niedzieli do niedzieli, a te nasze spotkania wiele dla niej znaczą. Uczestniczyła w nich nawet wtedy, gdy sama już poważnie chorowała. 

JERZY SKOCZYLAS, satyryk, członek kabaretu Elita: „Pamiętam jej promienny uśmiech” 

Z Basią spotykałem się co roku w Sopocie podczas urlopu, który spędzaliśmy w domu ZAIKS-u. Przez całe lata przyjeżdżała z mężem w sierpniu, na cały miesiąc, byli bardzo lubiani przez innych artystów. Gdy stamtąd wracałem, znajomi ze środowiska pytali: „Zbyszek i Basia byli?”. Oboje zawsze pogodni, uśmiechnięci, otwarci. 

Po śmierci męża przez dwa sezony Basia siedziała z mną i z moją żoną przy jednym stoliku podczas posiłków. Wtedy poznałem ją trochę bliżej – mieliśmy czas na wspólne rozmowy, żarty, zgadywanie, jaka zupa będzie na obiad, bez zaglądania do jadłospisu. 

Była osobą niezwykle ciepłą, cechowała ją pogoda ducha i wielka klasa. Elegancka, bardzo piękna kobieta, wspaniała artystka z nienaganną dykcją – to rzadko się zdarza, nawet w naszej branży. Miała kindersztubę, którą teraz coraz rzadziej się spotyka. To była taka stara szkoła wychowania – do innych wychodziła zawsze z pogodną twarzą. Młodzi mogli się od niej uczyć dobrych manier. 

Wciąż pamiętam jej promienny uśmiech, który było widać już z daleka… Kilka lat przed śmiercią, gdy zaczęła chorować, już nie przyjeżdżała do Sopotu. Bardzo jej nam wszystkim brakowało. 

MACIEJ KLOCIŃSKI, znawca i popularyzator dawnej piosenki: „Jako jedna z nielicznych okazała serce” 

Jako jedna z nielicznych mieszkających w Warszawie artystów okazała serce piosenkarce Marcie Mirskiej, która kilka lat przed śmiercią znalazła się w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Barbara Dunin pomagała jej i odwiedzała ją w szpitalu. Przykład i wzór. Właściwie to jest ważniejsze od śpiewu – bo gwiazd cały archipelag i wielkich ludzi cała masa. Najważniejsze jest być i pozostać człowiekiem. 

RENA ROLSKA, piosenkarka: „Żałuję, że nie nagrała więcej piosenek solowych” 

Basia była bardzo sympatyczną koleżanką, miałam z nią do czynienia okazjonalnie, podczas koncertów. Zawsze miła, sympatyczna, z klasą. Spotykałyśmy się też w pracy społecznej – Basia pełniła funkcję przewodniczącej warszawskiej sekcji artystów estrady ZASP-u.

Niedawno w radiu słyszałam jej solowy utwór: „Nie kochaj mnie, a lub”, który bardzo mi się podobał. Żałuję, że nagrała tak mało piosenek solowych, śpiewała przede wszystkim w duecie z mężem. Bardzo troskliwie się nim zajmowała, gdy zaczął chorować. Pamiętam, że przywoziła go na te nasze kawiarniane niedzielne spotkania, dbała o to, by jak najdłużej brał w nich udział, pomagała mu, jak tylko mogła… 

WOJCIECH WILIŃSKI, aktor: „Arystokratka, która nie wynosiła się ponad innych” 

Basię wspominam jak najserdeczniej. Znacznie wcześniej, bo jako 15-latek, poznałem jej męża Zbigniewa Kurtycza. Tworzyli wspaniałą parę – i prywatnie, i zawodowo. Niezwykle profesjonalni i pracowici, każda piosenka, którą śpiewali, była perfekcyjnie przygotowana. 

Miałem okazję wiele razy zapowiadać ich występy, m.in. w bardzo popularnej audycji radiowej nagrywanej z udziałem publiczności „Podwieczorku przy mikrofonie”. Wszystko mieli perfekcyjnie dopracowane, w każdym szczególe, poza tym potrafili nawiązać świetny kontakt z publicznością. Zawsze byli na miejscu godzinę wcześniej, bardzo poważnie traktowali swoją pracę i ludzi, dla których śpiewali. 

Basia była cudowną, uroczą, kochaną koleżanką. Choć arystokratka z pochodzenia (jej mama była hrabiną, a tata baronem), nigdy nie wynosiła się ponad innych. 

Spotykaliśmy się też w każdą niedzielę w Kościele Duszpasterstwa Środowisk Twórczych przy pl. Teatralnym w Warszawie na mszy o godzinie 10.30. Basia śpiewała psalm, a ja czytałem Pismo Święte. To Basia zawiadywała oprawą artystyczną nabożeństwa – wybierała osoby, które będą czytały lekcję i „Modlitwę wiernych”. 

FILIP BOROWSKI, satyryk: „Była prawdziwą damą” 

Znaliśmy się długo, bo od lat 80., ale to nie znaczy, że spotykaliśmy się często. W czasach PRL-u z Barbarą Dunin i jej mężem jeździliśmy do zakładów pracy na koncerty, m.in. z okazji Dnia Kobiet czy Dnia Matki, co najmniej kilka razy w roku. Zapowiadali je prezenterka Edyta Wojtczak i aktor Stanisław Mikulski. 

Basia cieszyła się ogromnym powodzeniem i sympatią widowni, zawsze dostawała duże brawa. Publiczność znała piosenki, które śpiewała z mężem, w refrenie często im wtórowała. I na scenie, i za kulisami, widać było, że Basia i Zbyszek darzą się wielkim uczuciem. Nie dostrzegałem cienia rywalizacji między nimi. 

Basia była bardzo piękną kobietą, z ogromną klasą. Prawdziwą damą. Pamiętam, że zawsze ubierała się elegancko. Dzieliła nas różnica jednego pokolenia, a ona chętnie wspierała młodych kolegów, w tym mnie. Robiła to szczerze, delikatnie i bardzo życzliwie – doradzała, jak postąpić, wskazywała mocne i słabe strony występu. Widać było, że dobrze życzy innym i chce pomóc, podzielić się swoim doświadczeniem. A miała świetny warsztat – wyróżniała ją nienaganna dykcja i ładny tembr głosu, dobrze interpretowała piosenki, czuła, o czym śpiewa. 

Spotykaliśmy się też później, w połowie lat 90., w „Podwieczorku przy mikrofonie” nagrywanym przy Hotelu Europejskim. Miałem przyjemność prowadzić tę audycję z Danutą Rinn. Lata mijały, a Basia się nie zmieniała – nigdy się nie wywyższała, była skromna, z poczuciem humoru, ale lubiła tylko inteligentne żarty, na poziomie. Imponowała mi bardzo – i jako kobieta, i jako artystka. Mogę nawet powiedzieć, że byłem w niej zakochany... 

ANDRZEJ MELAK, dawny działacz opozycji demokratycznej: „Odważna i pełna patriotyzmu” 

Pani Barbara Dunin-Kurtycz w czasach PRL brała udział w zakazanych przez władze komunistyczne obchodach rocznic niepodległościowych, które organizował w kościołach ksiądz Wacław Karłowicz. Ten wyjątkowy duchowny – bohater powstania warszawskiego, który ocalił wtedy figurę Chrystusa z płonącej katedry na Starym Mieście – zawsze bardzo pozytywnie wypowiadał się o pani Barbarze i jej postawie. Wysoko ją cenił. 

Zapamiętałem panią Basię z tamtych lat jako odważną, piękną, wspaniałą kobietę, która pokazywała i przekazywała młodemu pokoleniu dziedzictwo historyczne. Była prawdziwą patriotką. Cechowały ją artyzm, ciepło i sympatia, którą otaczała wszystkich. 

BARBARA RYBAŁTOWSKA, piosenkarka i pisarka: „Angażowała się bardzo we wszystko, co robiła” 

Basię znałam nie tylko z koncertów, podczas których obie śpiewałyśmy, i z działalności w ZASP-ie. Byłyśmy też sąsiadkami. Obie mieszkałyśmy na warszawskim Rakowcu, dwie ulice od siebie, więc spotykałyśmy się często podczas zakupów w sklepie czy na bazarku. To była okazja, żeby zamienić kilka słów, także o codziennych sprawach. Myślę, że Basia była dobrą gospodynią, bo gdy coś kupowała, zawsze mówiła, co zamierza z tego przyrządzić. 

Ze Zbyszkiem tworzyli kochające się małżeństwo. Jako artyści cieszyli się ogromną renomą. 

W ZASP-ie Basia działała z wielkim oddaniem, bardzo się angażowała we wszystko, co robiła. Gdy mąż zaczął poważnie chorować, skupiła się wyłącznie na opiece nad nim. 

ROBERT JANOWSKI, piosenkarz i prezenter: „Klasa, profesjonalizm i skromność” 

Panią Barbarę Dunin poznałem w programie „Jaka to melodia”, który przez wiele lat prowadziłem. Kojarzy mi się z klasą, profesjonalizmem i skromnością. Tak ją zawsze odbierałem. Występowała solo, a także z mężem. Tworzyli niezwykłą parę, pełną ciepła i wzajemnego szacunku. I wielkiej miłości do pięknej polskiej piosenki.

Źródło:

Materiał nadesłany