EN

4.03.2025, 09:06 Wersja do druku

Być drzewem

„Jesień” Ali Smith w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Polskim w Podziemiu. Pisze Wiktoria tabak w dwutygodniku.com.

fot. Natalia Kabanow

Nie jest łatwo zagrać drzewo. Zwłaszcza w butach na obcasach. Ale Michałowi Opalińskiemu się to udaje. Udają mu się też inne role, bo w „Jesieni” wyreżyserowanej przez Katarzynę Minkowską we wrocławskim Teatrze Polskim w Podziemiu ma ich kilka. 

Opaliński żongluje konwencjami – jest groteskowy, drobiazgowy, empatyczny, czasem złośliwy, a czasem stonowany. W jednej z najlepszych scen spektaklu trafia do telewizyjnego studia na wywiad, w trakcie którego prowadząca (Agnieszka Kwietniewska) próbuje bezskutecznie dociec, czy bycie drzewem to w jego wykonaniu subwersja, prowokacja czy może coś jeszcze innego. Ten jednak nie chce być kategoryzowany ani ujmowany w narzucone ramy. Woli opowiadać żarty o krowach, ewentualnie – dać się przytulić. 

Wydana w 2016 roku „Jesień” Ali Smith trafiła do finału Nagrody Bookera i szybko została okrzyknięta przez krytyków „pierwszą powieścią pobrexitową”. Faktycznie, napięcie i emocje towarzyszące narastającemu podziałowi społeczeństwa czy szerzej – świata, są w niej bardzo wyczuwalne, a niektóre rozdziały wprost nawiązują do referendum sprzed dziewięciu lat.

W bodaj najbardziej znanym fragmencie, który niemal natychmiast stał się wiralem, Smith pisała tak: „W całym kraju ludzie czuli, że to coś złego. W całym kraju ludzie czuli, że to coś dobrego. W całym kraju ludzie mieli poczucie, że naprawdę przegrali. W całym kraju ludzie mieli poczucie, że naprawdę wygrali. W całym kraju ludzie byli przekonani, że postąpili właściwie, a tamci drudzy nie” (przekład: Jerzy Kozłowski). Ten długi monolog we wrocławskim spektaklu odczytuje narrator grany przez Igora Kujawskiego i choć to jeden z ważniejszych momentów książki, to na scenie ginie w wizualno-choreograficznym rozmachu inscenizacyjnym. 

Ciekawszy wydaje mi się spektakl, chociaż dramaturżka Joanna Połeć razem z Katarzyną Minkowską przeniosła książkę Smith na scenę bardzo wiernie, zachowując jej nielinearną, poszarpaną strukturę. Przy czym trochę jednak żałuję, że twórczynie, adaptując tekst, nie zaingerowały w niego bardziej; że nie powybierały kilku wyrazistych wątków i ich nie pogłębiły, zamiast zwielokrotniania kolejnych historii – czasem niewiele wnoszących – w zgodzie z oryginałem. Choć zapewne dzięki takiej decyzji udało się im lepiej oddać ducha labilnej powieści szkockiej pisarki. 

Główną relacją w „Jesieni” jest ta pomiędzy Elisabeth Demand (Justyna Janowska) i jej tajemniczym, kilkadziesiąt lat starszym sąsiadem Danielem Gluckiem (Tomasz Lulek i Filip Szatarski). Czas jest tu płynny, dlatego Elisabeth raz ma osiem lat, a chwilę potem – trzydzieści kilka, i znów – osiem. Podobnie zmienia się Daniel, nawet jeśli według matki Elisabeth – Wendy Demand (Halina Rasiakówna), ma on ciągle sto lat. To osobliwa, trwająca ponad dwie dekady znajomość, o której trudno powiedzieć, czym właściwie jest, oprócz tego, że podobno nigdy nie była fizyczną miłością. Trochę to przyjaźń, trochę fascynacja, trochę pewnie i zauroczenie, które jak w soczewce skupia różne stany i emocje najpierw dziecka, a później dorosłej kobiety.

Tyle że przez większość książki i spektaklu Daniel Gluck pozostaje w śpiączce, a opowieść o nim utkana jest ze wspomnień i fantazji, tak jakby cały był tylko pojemnym wyobrażeniem. Relacja Elisabeth i Daniela rozwija się niejako w zastępstwie tej rodzicielskiej, bo Wendy bardziej niż własnym dzieckiem zainteresowana jest kolejnymi romansami i coraz bardziej eleganckimi ubraniami. Halina Rasiakówna – aktorska diwa z dawnego Teatru Polskiego we Wrocławiu, obecnie zatrudniona w warszawskim Teatrze Studio – może tu naprawdę błyszczeć, także dzięki wysmakowanym kostiumom Joli Łabacz, które nieustannie zmienia i modyfikuje.

W kilku scenach, gdy Elisabeth nerwowo przemieszcza się między swoim domem a domem sąsiada, Minkowskiej świetnie udaje się uchwycić zagubienie dziecka, towarzyszące mu wyrzuty sumienia, narastający gniew matki, która czuje, że przestaje być dla córki najważniejsza, ale i zaciekawienie innością. Daniel uczy bowiem Elisabeth bardziej emocjonalnego, ucieleśnionego spojrzenia na świat. Opowiada jej o sztuce i obrazach pomijanej w zmaskulinizowanym kanonie brytyjskiego pop-artu Pauline Boty (Katarzyna Wuczko), których analizie poświęci ona swoją późniejszą karierę zawodową.

Całość rozgrywa się na tle poczekalni, głównego elementu scenografii Łukasza Mleczaka. Czeka się tu zresztą ciągle na coś: na uwagę, etat, wybudzenie ze śpiączki, dostrzeżenie, szczęście, zmianę świata. Każdy tu za czymś tęskni i nostalgicznie spogląda w przeszłość, bo teraźniejszość zaludniana przez fantazje i bezosobowy tłum (w tych rolach studentki i studenci AST: Maciej Ćwieluch, Jan Dusza, Mateusz Guzowski, Anastazja Kowalska, Olga Mleczko, Jakub Sendek) nie jest dostatecznie bezpieczna i interesująca. Całość rozgrywa się na tle poczekalni, głównego elementu scenografii Łukasza Mleczaka. 

Taką właśnie rzeczywistość – w której wiele spraw, emocji i przeżyć zlewa się w jedną, przemieloną przez media społecznościowe, masę – opisuje w swojej książce Ali Smith. Każda z tych historii mogłaby być jednak materiałem na osobne przedstawienie, dlatego spektakl Minkowskiej najbardziej wciąga wtedy, gdy nie skupia się na doraźnych analizach politycznych, lecz uważnie i bez oceniania przygląda się relacjom międzyludzkim. Tak jak w przypadku Elisabeth i Daniela, a później przy okazji Wendy odkrywającej swoją tożsamość psychoseksualną i budującej (pierwszy?) stały związek z telewizyjną prezenterką (Kwietniewska).

Minkowska wielokrotnie pokazała już, że potrafi w swoich spektaklach uruchamiać całą teatralną machinę. Nie inaczej jest w „Jesieni”. Precyzyjnie utkane wizualne obrazy – są. Sprawny filmowy montaż – jest. Świetna choreografia Krystyny Lamy Szydłowskiej – jest. Sensualna muzyka Wojciecha Frycza – jest. Nastrojowa gra świateł Moniki Stolarskiej – jest. Znakomite aktorstwo – jest. A jednak po obejrzeniu tego pięknego spektaklu czuję lekki niedosyt. Dlaczego?

Nie wiem, jakie losy czekają w najbliższym czasie Teatr Polski w Podziemiu, który powstał w geście oporu wobec demontażu wrocławskiego Teatru Polskiego. Wszyscy chyba pamiętamy ten żenujący, trwający 16 minut konkurs, po którym komisja powierzyła dyrekcję Cezaremu Morawskiemu, a w kolejnych latach – średnio udane rządy Jacka Gawrońskiego i nieżyjącego już Jana Szurmieja.

Niedawno władze województwa dolnośląskiego zapowiedziały, że zorganizują nowy konkurs – osoba, która go wygra, nie będzie miała łatwego zadania. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko ktoś weźmie za to odpowiedzialność i sprawnie wymyśli, jak na nowo zbudować i scalić zespół. Artyści Teatru Polskiego w Podziemiu bez wątpienia zasługują na pełne instytucjonalne wsparcie i swoją stałą, autonomiczną scenę po latach tułaczki. 

Tytuł oryginalny

Być drzewem

Źródło:

dwutygodnik.com luty 2025

Autor:

Wiktoria Tabak

Data publikacji oryginału:

03.03.2025