„Na rauszu” Thomasa Vinterberga i Tobiasa Lindholma w tłum. Jacka Telengi, w reż. Marcina Hycnara w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Marta Żelazowska z Nowej Siły Krytycznej.
By stać się lepszą wersją siebie nie potrzeba wiele – wystarczy jedna, może dwie lampki wina. Pół promila alkoholu we krwi sprawi, że poczujesz się bardziej zrelaksowany, znacznie wydajniejszy, a przy tym otwarty i pewny siebie. Człowiek rodzi się bowiem z niedoborem alkoholu we krwi. Bycie na lekkim rauszu w świetle przypisanej Finnowi Skårderudowi teorii (wynikającej, jak się okazuje, z wybiórczej lektury artykułu tego byłego norweskiego psychiatry) zdaje się nie tylko naturalne, ale wręcz rozsądne i wskazane. Skutecznie bowiem zapobiega frustracjom dnia codziennego. Dojmujące poczucie niespełnienia, zawodowej i życiowej stagnacji doskwiera bohaterom ostatniej premiery Teatru Polonia – „Na rauszu”. Zmęczeni rutyną panowie pragną wyrwać się ze społecznych ram, a w konsekwencji znów poczuć apetyt na życie. Z pomocą przychodzi im wspomniany wyżej Skårderud – praktykowanie jego teorii kusi. Utrzymywanie stałego poziomu alkoholu w organizmie, jak w eksperymencie naukowym, ma być przez bohaterów monitorowane i opisywane. Pomysł wydaje się zabawny, ale również kontrowersyjny, gdyż wiąże się z popijaniem w pracy, a panowie wykonują zawód zaufania publicznego – są nauczycielami. Pedagog na rauszu budzi społeczne oburzenie. Takie zachowanie postrzegane jest jako karygodne.
Szkoła w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Marcina Hycnara jest nie tylko symbolem łamania tabu, ale przede wszystkim przestrzenią zderzenia statecznej dojrzałości ze spontaniczną młodością. Tęsknota bohaterów za utratą hamulców oraz zrzuceniem konwenansów staje się w tym miejscu znacznie wyraźniejsza, a i konfrontacja z kryzysem wieku średniego tym bardziej dotkliwa. Martin (Marcin Perchuć), Nikolaj (Marcin Hycnar), Tommy (Maciej Wierzbicki) i Peter (Adam Krawczuk) uświadamiają sobie, że już od lat nie żyją pełnią życia. Pragną zmiany, więc korzystają z jedynego dostępnego im na tą chwilę sposobu. Sięgają po alkohol, który otwiera ich na doznania, a w efekcie staje się formą celebracji codzienności.
Ten znakomity komediodramat znany jest szerszej publiczności jako film Thomasa Vinterberga (2020). Cieszył się ogromną popularnością wśród widzów, został również doceniony przez krytykę – zdobył ponad dwadzieścia nagród, w tym oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Pomysł przeniesienia go na scenę wydaje się znakomity. Autorem adaptacji jest Claus Flygare, wspomagany przez Vinterberga, przekład jest dziełem Jacka Telengi. Spektakl w warszawskiej Polonii to polska prapremiera. I choć bardziej niż w pierwowzorze zostały uwypuklone aspekty humorystyczne (doskonała choreografia Anny Hop, imitująca sposób poruszania się osób pod wpływem alkoholu) to dramatyzm sytuacji został zachowany. Ogromna w tym zasługa reżysera i aktorów. Dokładnie rozczytali tekst. Wykreowali postacie wyraziste, naznaczone subtelnym rysem tragizmu, ale też urokliwej niedoskonałości. Aktorzy bawią się rolami, jak na przykład w scenie zmagania się z trudnością dnia następnego, czy testowania działania alkoholu (humor skoncentrowany jest głównie wokół tej aktywności). Zachowują jednak balans między komediowością a wewnętrznym rozedrganiem postaci – każda z nich zawieszona w niespełnieniu przeżywa swoje małe dramaty.
Martin nie tylko ma problemy w pracy (prowadzone przezeń lekcje przestały satysfakcjonować uczniów i ich rodziców), ale również w pożyciu małżeńskim. I choć wciąż darzy wybrankę głębokim uczuciem, to nie potrafi się do niej zbliżyć. Marcin Perchuć zderza brak pewności siebie, marazm i bezsilność z podskórną swobodą, której Martin daje upust tylko pod wpływem używki. Jego postać rozczula, gdy rozmawia przez telefon z żoną – czasem z grymasem bólu i rozczarowania a czasem z błyskiem nadziei w oku. Świetny jest Maciej Wierzbicki jako Tommy – pozornie silny, a jednak najbardziej zagubiony. Ujmuje ciepłem i wrażliwością, gdy mówi o swoim psie, świetna jest również scena prowadzenia treningów z drużyną „Bąbelków”. Nikolaj, najmłodszy z bohaterów, to przytłoczony rodzinnymi obowiązkami mąż i ojciec trójki dzieci. Jako nauczyciel psychologii ma największą świadomość zagrożeń związanych z nadużywaniem alkoholu. Jest w spektaklu swoistym mistrzem ceremonii – wprowadza w niuanse historii, wychodzi poza scenę, opisuje zdarzenia, zagaduje publiczność. Postać grana przez Hycnara ujmuje bezpretensjonalnością i refleksyjnością. To jedyny bohater, w którym monotonia życia ostatecznie nie wyrugowała spontaniczności. Peter w interpretacji Adama Krawczuka jest najbardziej komediową postacią, ale nic tym nie traci – pod osłoną apatii ma w sobie magnetyzujący urok. Alkohol wszystkim zdaje się być potrzebny, bowiem pozwala zrzucić skorupę pozoru i ujawnić to, co głęboko skrywane.
„Na rauszu” to przede wszystkim rzecz o uzależnieniu. Można wszak pić dla zabawy, można i dla kurażu, można dla łagodzenia stresu czy przykrych emocji – można pić by stać się lepszą wersją siebie. Można pić rozsądnie i sporadycznie, ale można też granicę „bezpiecznego używania” przekroczyć. Można osiągnąć stan, w którym picie staje się niezbędne do normalnego funkcjonowania, do stania się ponownie sobą. Innymi słowy – można wpaść w nałóg. Granica jest bardzo cienka i u każdego przebiega w innym miejscu. Czy możliwe jest wychwycenie newralgicznego momentu? Twórcy nie dają odpowiedzi, odzierają jedynie ze złudzeń, iż zachowanie kontroli jest możliwe. Spektakl Hycnara uwiera, ale daje również nadzieję. Wszak zawsze możemy wpływać na nasz dobrostan – nie tylko sięgając po alkohol – czasem wystarczy odezwać się do kogoś, z kim powinniśmy porozmawiać już dawno temu.
Marta Żelazowska – pedagog, absolwentka studiów podyplomowych Wiedza o teatrze i dramacie z elementami wiedzy o filmie w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk oraz Krytyki teatralnej w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, a także Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych, otrzymała wyróżnienie specjalne w VI edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego na Recenzje Teatralne.