Cenię sobie bardzo Operę Rarę, bo to jedna z tych imprez, które nie działają na zasadzie zapełniania półek w supermarkecie, w sensie dostarczania akurat tego, co potrzebne – mówi Krystian Lada w rozmowie z Tomaszem Domagałą.
Tomasz Domagała: Na pierwszy rzut oka widać, że lubisz festiwal Opera Rara. Jakie są tego powody?
Krystian Lada: Cenię sobie bardzo Operę Rarę, bo to jedna z tych imprez, które nie działają na zasadzie zapełniania półek w supermarkecie, w sensie dostarczania akurat tego, co potrzebne. Patrząc na konstrukcję tego festiwalu, widać dramaturgiczny pomysł, strategię budowania długofalowej narracji, opartą nie tylko na muzyce, ale i na kreacji myśli intelektualno-filozoficznych. Dyrektora Jana Tomasza Adamusa i jego zespół zawsze cechowała troska o jakość, zarówno programu, jak i jego wykonania. Dochodzi do tego dbałość o to, żeby nie zawieszać opery w próżni, ale łączyć ją z teatrem, i to tym bardziej progresywnym, poszerzającym horyzonty widza. W związku z tym Opera Rara to festiwal, na którym nie ma przypadkowości, powierzchowności i nijakości, jest natomiast odwaga w myśleniu o muzyce i programowaniu atrakcyjnej dla współczesnego odbiorcy imprezy, a więc coś, co sprawia, że zawsze bardzo się cieszę, gdy mam okazję stać się jej częścią. I to do tego stopnia, że nawet gdy nie reżyseruję, przyjeżdżam do Krakowa jako widz, ciesząc się, że mogę przeżywać wszystkie te zaserwowane nam przez zaproszonych artystów emocje.
Tomasz Domagała: Pierwszy raz zawodowo pojawiłeś się w Krakowie w 2020 roku, reżyserując „Sigismunda”. Dobrze pamiętam?
Krystian Lada: Tak, rzeczywiście reżyserowałem wtedy tę niezbyt często wystawianą operę Rossiniego, ale podczas tej samej edycji Opera Rara pokazywaliśmy jeszcze „Unknown Live With You”, czyli spektakl będący moją pierwszą dużą współpracą z Kasią Głowicką.
Tomasz Domagała: W kolejnym roku był z kolei spektakl „The Man With Night Sweats”?
Krystian Lada: Rzeczywiście, otrzymałem wtedy od dyrekcji artystycznej festiwalu zaproszenie do współpracy, która miała zaowocować tryptykiem. Powstał więc opowiadający o męskiej anoreksji spektakl „Comfort Starving”, prezentowany podczas Festiwalu Bachowskiego w Świdnicy w miejscowej Fabryce Urządzeń Przemysłowych. Drugą zaś częścią był właśnie „The Man With Night Sweat” Iaina Bella do wierszy Thoma Gunna, będący hołdem dla ofiar epidemii AIDS w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku i tych, którzy zostali, żeby ich opłakiwać. Trzecia część jeszcze nie powstała.
Tomasz Domagała: Macie ją wciąż w planach?
Krystian Lada: Tak, aczkolwiek nie jest to takie proste. Otóż, uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę, że planowaliśmy zrealizować tę trzecia część w tym roku, ale czasem się tak zdarza, że gdy pewne procesy trwają zbyt długo, mija odpowiedni moment na to, żeby o czymś konkretnym opowiedzieć. Rozmawiając z kuratorką artystyczną festiwalu, Marzeną Lubaszką o mojej pracy podczas tegorocznej edycji, oboje zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy w tym momencie czegoś innego. Dlatego, zamiast kończyć tryptyk, reżyseruję opowieść do muzyki Johannesa Brahmsa.
Tomasz Domagała: Do Brahmsa zaraz wrócimy, bo chciałem cię jeszcze zapytać: czy te wizyty w Krakowie układają ci się w jakiś rodzaj własnej narracji, autoportretu, „malowanego” na przestrzeni twoich tu powrotów?
Krystian Lada: Na pewno tak jest, bo każdy ze spektakli jest dla reżysera jakimś rodzajem „Momentaufnahme”. To ładne niemieckie słowo znaczy po polsku „migawka” albo „zdjęcie chwili”, a używam go tutaj, bo rzeczywiście wszystkie te projekty wiążą się w moim życiu z fascynacją jakimś określonym tematem, muzyką, ale i z jakimiś konkretnymi wydarzeniami w moim życiu prywatnym. Ciekawe jest to, że dopiero z perspektywy zaczynasz dostrzegać, jak to „prywatne” przenikało do twojego spektaklu, chociaż nie do końca mieściło się w twoich artystycznych założeniach. A wracając do pytania: Kraków nie jest moim rodzinnym miastem, ale bardzo lubię tu być i traktuję to miasto jako coś więce niż kolejny etap na mojej artystycznej drodze. Jest to dla mnie rodzaj bazy, czyli miejsca, do którego często wracam. Jako reżyser operowy, automatycznie skazany na częste zmiany pobytu, mam kilka takich baz (oprócz Krakowa na przykład St. Gallen) i muszę przyznać, że bardzo lubię te moje powroty. Uświadamiam sobie wtedy, że się zmieniam, że się rozwijam, że moje opinie na nowo się formułują. Są to również powroty do tych samych ludzi, do spotkań, rozmów, wspólnej pracy, i to nie tylko na poziomie artystycznym, ale też produkcyjnym – pracuję więc znów z tymi samymi technikami, asystentami, producentkami, w tych samych salach prób czy na tych samych scenach. I właśnie poprzez te relacje uświadamiasz sobie, że są takie rzeczy, które ciebie definiują, bo są cały czas takie same, i są te, które się zmieniają, pokazując ci, że jesteś na swojej drodze gdzieś dalej niż poprzednio.
Tomasz Domagała: W tym roku pokażesz spektakl o badaczce molekularnej Rosalind Franklin do muzyki Johanessa Brahmsa. Skąd taki pomysł?
Krystian Lada: Brahmsa zaproponował dyrektor artystyczny Opera Rara, Jan Tomasz Adamus, z którym mam taką nigdy niekończącą się rozmowę, odbywającą się za pomocą wszystkich możliwych środków komunikacji (wykluczając gołębie). Jest to niesamowita, dziwna konwersacja, w której poruszamy wszelkie możliwe tematy, od muzyki przez politykę po filozofię. Czasem więc Adamus wyśle mi jakąś muzykę, czasem jakiś polityczny statement, ja z kolei jakiś tekst czy arię obiecującego śpiewaka itd., przy czym ta rozmowa to nie tylko wymiana informacji, to naprawdę pogłębiona refleksja nad życiem, człowiekiem i światem. No więc, jako że od jakiegoś czasu w tej naszej konwersacji zaczął pojawiać się Johannes Brahms w różnych postaciach, powracała również niemiecka poezja romantyczna – Schiller, Goethe, Hölderlin, padła nieśmiała propozycja, a ja zacząłem się bardziej interesować jego twórczością. Pamiętasz pewnie, że jedno z moich ostatnich przedstawień „Abendzauber” oparłem na muzyce innego romantycznego kompozytora, Antona Brucknera. Otóż odkryłem wtedy, że muzyka z tego okresu znakomicie rezonuje z naszymi czasami, i to w jakiś przedziwny, logiczny sposób. Im bardziej nasza rzeczywistość się rozpada, dzieli na fragmenty, tym bardziej poszukujemy czegoś, co jest złożone i ma formę, żeby się było czego w sensie metaforycznym złapać. Mając więc to doświadczenie w pamięci, ale i dużą dozę niepewności, zamknąłem się na tydzień i usiadłem do tego Brahmsa. Słuchałem go tak długo, aż wreszcie zrozumiałem, przynajmniej tak mi się wydaje, o co w jego muzyce chodzi. Oczywiście słuchając utworów Brahmsa, wczytywałem się w tę romantyczną poezję, na której one się opierają. Teksty te łatwe nie były, więc dobierałem się do nich poprzez głębszą lekturę innych dzieł Schillera, Goethego czy Hölderlina. Po zakończeniu całego tego procesu uświadomiłem sobie, że to, co tam odkryłem, to są sprawy, z którymi na jakimś metapoziomie mierzymy w dzisiejszych czasach. Chodzi mi konkretnie o nasze ludzkie esencjalne podejście do ideału; odpowiedź na pytanie, czym on jest i jak się do jego wypełnienia przybliżyć. W niemieckiej poezji romantycznej oczywiście jest to zawsze ideał piękna, czegoś, co musi pozostać niespełnione, żeby mogło być ideałem, ale przecież równie dobrze możemy w ten sposób mówić o ideale rozwoju, innowacji, zmiany czy pokoju. Istotne dla mnie było jednak coś jeszcze – związana z osiąganiem takiego ideału potrzeba budowania czegoś, co jest od nas większe, a jest większe, bo się nie ma prawa udać. Potrzeba, która jest niezwykle ważna, bo nadaje sens naszemu istnieniu, pozwalając jednocześnie je nazwać.
Tomasz Domagała: Jest muzyka Brahmsa, ale na poziomie tekstu w twoim spektaklu nie ma romantycznych poetów, lecz opowieść o badaczce molekularnej – Rosalind Franklin. Zanim zapytam cię o nią konkretnie, powiedz mi, proszę: skąd się te postaci u ciebie biorą?
Krystian Lada: To proces bardzo intuicyjny, żeby go przybliżyć, posłużę się metaforą: masz taki rzutnik starego typu, jak kiedyś w szkole (miałem osobiście taki na lekcjach biologii). Kładło się w specjalnym miejscu, oświetlonym od dołu silnym snopem światła, takie przezroczyste klisze – na których było coś napisane czy narysowane – które następnie wyświetlały się na ekranie, ścianie, a nawet czasem – białym prześcieradle. Gdy się położyło tych kliszy na przykład pięć, jedna na drugiej, to wyświetlały się one wszystkie razem, tworząc taki intrygujący obrazek, na kształt palimpsestu, z którego coś się wyróżnia bardziej niż reszta. Jako że często przebywam w różnych krajach, mam poranny rytuał czytania informacji w różnych gazetach: polskich, niemieckich, angielskich, amerykańskich, wreszcie belgijskich, które nakładają mi się w pewnym momencie jak te klisze. Któregoś dnia po zakończeniu prasówki, została mi w głowie historia Rosalind, którą przeczytałem w The Guardian, urzekło mnie, że jej niezwykle ciekawe życie zostało wydobyte z niepamięci, że ktoś dał głos osobie zapomnianej. No i teraz wracam do twojego pytania o powroty. Gdy się spojrzy na moje wszystkie krakowskie wizyty i ich artystyczne efekty, to się okaże, że tworzę spektakle, w których chcę dać głos ludziom wykluczonym, upominających się o swoją godność i miejsce w naszym świecie. Uczciwie jednak mówiąc, gdy dwadzieścia lat temu zaczynałem swoją artystyczną drogę, zupełnie tego nie planowałem, nie miałem takiego zamysłu. To się wydarzyło niejako samo, i dopiero z perspektywy, będąc właśnie kolejny raz w Krakowie, mogę to dostrzec.
Tomasz Domagała: Powiedz zatem kilka słów o bohaterce „Elegii. Brahmsa”, Rosalind Franklin.
Krystian Lada: Jest to brytyjska badaczka, której największym osiągnięciem zawodowym było wykonanie pierwszego zdjęcia elipsy DNA. Pracowała nad nim w latach pięćdziesiątych XX-wieku, w bardzo męskim zespole badawczym, i – choć był to krok milowy w dziedzinie, którą się zajmowała – nie zostało to praktycznie w ogóle zauważona. Kilka lat po śmierci Rosalind, która umiera w wieku zaledwie 37 lat – w konsekwencji raka jajników będącego efektem prowadzonych przez nią badań przy wykorzystaniu promieni rentgenowskich– nagle się okazuje, że to zdjęcie pomaga trójce jej kolegów otrzymać Nagrodę Nobla w 1962 roku. Gdy ją odbierali, wkład Franklin w to odkrycie nie został nawet wspomniany. Minęły lata i powstał w Wielkiej Brytanii taki oddolny ruch, mający na celu jej rehabilitację. Nobla oczywiście nie dostanie, bo nie można go otrzymać pośmiertnie, postanowiłem więc niejako się do tego ruchu dołączyć i oddać jej głos w teatrze operowym, choćby na chwilę. To, co mnie w jej losie najbardziej zainteresowało, to jej pełne oddanie ideałowi nauki, kosztem jej samotności. Rosalind nie założyła rodziny, nie zbudowała żadnych bliższych relacji. W pełni poświęciła się swoim badaniom. Nałożyłem więc na jej życie kliszę z poezją niemieckich romantyków, i ich rozumieniem ideału, na to wszystko kolejną z muzyką Brahmsa, wreszcie tę z teatrem tworzonym na żywo i jestem bardzo ciekaw teraz, co widzowie z tego mojego palimpsestu wyczytają.
Tomasz Domagała: Robiłeś jakiś specjalny research dotyczący jej postaci?
Krystian Lada: Pogrzebałem trochę w archiwach i znalazłem jej listy do ojca. I ona tam na przykład pisze, że nie chce założyć rodziny, bo nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek bliskie kontakty z ludźmi, a to dlatego, że jakiekolwiek relacje z nimi nie pozwalają skupić się na badaniach naukowych. Tego ideału, jej zdaniem, nie można skazić codziennością. Są tam też jej rozważania na temat Boga, będące polemiką ze stanowiskiem jej ojca. Otóż Rosalind podważała ideał Boga, stawiając dużo wyżej ideał nauki. Podobnie zresztą myślała o rodzinie, którą w jej pojęciu należało bezwzględnie poświęcić na jej ołtarzu. I w ten właśnie sposób dotarłem do momentu, w którym ta moja poranna intuicja dotycząca samotności spotkała się z prawdą o bohaterce, odkryłem bowiem w tych listach, że ceną za to bezwarunkowe oddanie się idei nauki była być może samotność. Jest więc w tekście Schillera, będącym bazą dla „Nänie”, ostatniej pieśni Brahmsa wykorzystanej w spektaklu, wątek bogów płaczących nad tym, jak pięknie umiera ideał, zakończony jednak przez Schillera boleśnie stwierdzeniem, że w sumie nie ma to żadnego znaczenia, bo i tak najpiękniejsze, co może spotkać w życiu człowieka, to być w chwili śmierci lamentem na ustach osoby, która cię kochała. I to chyba najkrótszy możliwy komentarz do życia Rosalind. Spełniło się jej marzenie, swoim odkryciem dotknęła w jakimś stopniu ideału, wszystko jednak musiała dla niego poświęcić. Chciałbym przy okazji podkreślić, że nasz spektakl nie jest biografią Franklin, bo dopisujemy do niej kilka metafor i aspektów.
Tomasz Domagała: Na jakiej zasadzie dobieraliście utwory Brahmsa, bo nie stanowią one realnie całości samej w sobie?
Krystian Lada: Używamy słowa spektakl, ale nie będzie ono tak do końca adekwatne, bo nie ma tu mowy o postaciach, budowaniu relacji, etc. Jako że pracujemy w trybie festiwalowym, a więc czasu jest mało, postanowiłem opowiedzieć tę historię w pięciu obrazach. Zaczynamy od wykładu Rosalind, skompilowanego z tekstów, które znalazłem w jej listach do ojca, potem trafiamy na jej pogrzeb, do którego pasował mi niezwykle lament „Alto Rhapsody”, rozpoczynający się od frazy kobiecego altu. Pomyślałem, że skoro Rosalind była niezwykle samotna, najbliższą jej osobą mogła być na przykład jej asystentka, idealna do zaśpiewania brahmsowskiego lamentu, potem pojawia się chór, oczywiście dobrze by było, gdyby był męski, oddając specyfikę pracy bohaterki i tak dalej. Nie chcąc opisywać tu całości, żeby nie psuć przygody z odkrywaniem kolejnych obrazów, powiem tylko, że początkowe obrazy z życia bohaterki w finale zamieniają się w moją, opartą na pracy performerów, bardzo osobistą fantazję na jej temat, ale może zostawmy przyjemność jej dekodowania widzom.
Tomasz Domagała: Zaprosiłeś do zespołu Magdę Popławską, wybitną aktorkę Nowego Teatru w Warszawie. Jaki jest klucz waszej współpracy?
Krystian Lada: Od początku wiedziałem, że pierwszą sceną naszego spektaklu będzie wykład głównej bohaterki. Jako że zbudowałem go z jej oryginalnych wypowiedzi, poczułem, że to nie może być zaśpiewane. Rosalind była w całości oddana nauce, a więc czemuś obiektywnemu, pozbawionemu emocji, muzyka zaś je wprowadza, dokonując pewnego rodzaju manipulacji. Śpiewają więc w „Elegii” wszyscy, oprócz Rosalind. Następnym etapem było odkrycie, że ona nie doświadcza muzyczności w głosie, ale w ciele, które reaguje na muzykę. Kiedy więc zacząłem myśleć o odpowiedniej aktorce, od razu przyszła mi do głowy Magda Popławska. Widziałem dawno temu znakomity spektakl „Nancy. Wywiad”, wyreżyserowany w Nowym Teatrze w Warszawie przez Claude’a Bardouila, w którym zachwyciłem się jej talentem i umiejętnością pracy z ciałem. Pomyślałem więc, że byłoby wspaniale mieć Magdę w zespole. Po jakimś czasie okazało się, że marzenia się spełniają.
Tomasz Domagała: I tu postawimy kropkę. Dziękuję ci pięknie za rozmowę.
Krystian Lada: Ja również, zapraszam na spektakl.