"Bowie w Warszawie" Doroty Masłowskiej w reż. Marcina Libera w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.
Spektakl Marcina Libera według tekstu Doroty Masłowskiej był jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń sezonu. Ale wielkim nadziejom widzów oraz krytyki „Bowie w Warszawie” sprostał połowicznie.
Utrzymane w konwencji milicyjnego kryminału przedstawienie rozgrywa się w Warszawie lat 70. alegorycznie ukazanej przez geometryczną konstrukcję z betonu, przywodzącą na myśl soc modernistyczną architekturę. W świecie stworzonym z kilku zaledwie rekwizytów oraz klimatycznych kostiumów (Grupa Mixer, rozgrywa się opowieść o dzielnym milicjancie (Marcin Pempuś) próbującym rozwikłać sprawę tajemniczego „Dusidamka”. Ale Masłowska, a w ślad za nią Liber, snują równocześnie kilka wątków. Jest tu rodzinna komediodrama w wykonaniu rozpamiętujących wojenne traumy Sióstr (znakomity duet Eweliny Żak i Marty Zięby), zjadliwy humor literaturoznawczy, Matka Boska, lesbijski romans, jest wreszcie przybysz z gwiazd, odziany w złoty kombinezon Bowie (świetny wokalnie Bartosz Porczyk), który przygląda się powszechnej frustracji i bylejakości marzeń zbiorowych mieszkańców Polski Ludowej.
Wszystko to składa się ostatecznie na długi, niezbyt odkrywczy wprawdzie acz, zwłaszcza w pierwszej części całkiem zabawny obraz Warszawy wyobrażonej. Utkany z (pop)kukturowych klisz i charakterystycznych dla autorki gier językowych, w wielu miejscach pozbawiony niestety tempa i dramaturgii.