O spektaklu „Art of Living” wg Georgesa Pereca, w reż. Katarzyny Kalwat, w Narodowym Starym Teatrze, Pisze Weronika Orawiec w Teatrze Dla Wszystkich.
Każdy ma swoją pustkę. Czym ją karmisz?
Georges Perec pisał. I zbierał przedmioty. Ogromne ilości. Podlegał swojemu przymusowi gromadzenia. W ten sposób walczył ze strachem przed ciągłą utratą kogoś, czegoś.
W Art of living reżyserka Katarzyna Kalwat i dramaturg Piotr Grzymisławski sięgają po jego powieść, Życie instrukcja obsługi. To utwór, w którym autor opisuje fragmentarycznie historie wielu ludzi zamieszkujących kamienicę. Perec rozmontowuje, rozkłada rzeczywistość na czynniki pierwsze, każdy z nich ogląda bardzo dokładnie i zapisuje swoje obserwacje, niepojętą ilość szczegółów. Setki nazwisk, nazw, przedmiotów codziennego użytku, napisów na szyldach sklepowych, spisów produktów spożywczych. Nie przeoczy niczego. Wprowadza także kryptocytaty. A wszystkim tym rządzi wewnętrzny algorytm obmyślony przez Pereca, który sprawia, że czytelnik rozsypane elementy opowieści może ułożyć w całość.
Roman Gancarczyk gra narratora w spektaklu, post-parole Pereca, który siedzi przy swoim biurku i tworzy dzieło, brnąc aż do dziewięćdziesiątego dziewiątego rozdziału. Pozostali aktorzy wspólnie opowiadają historie postaci. Reżyserka umieszcza ich wszystkich razem i przygląda się zazębiającym opowieściom. Siedzą na krzesłach w scenograficznej przestrzeni przypominającej wnętrze ekranu smartfona. Oświetla ich białe, męczące oczy światło (Agata Skwarczyńska). Towarzyszą im niepokojące dźwięki (Wojciech Blecharz), pulsujące, czasami przypominające echo spadających kropli wody.
Twórcy spektaklu wystawiają widza na cierpliwość, który mierzy się z wielością treści. Utrzymanie skupienia jest trudne, pojawia się zmęczenie. Co jakiś czas wybudzani jesteśmy przez groteskowo odegrane sceny starć postaci czy absurdalnych historii. Uwagę podtrzymują wyświetlane napisy na białej ramie okalającej scenę, nasuwającej skojarzenie z obudową smartfona. Jest to ciekawy zabieg sprawiający wrażenie, jakby aktorzy głosowo wprowadzali tekst do systemu, w którym tkwią i do którego wkradają się błędy. Litery układają się w coraz to inne słowa, co rusz zmienia się ich znaczenie. Odzwierciedla to stosowanie nieprzewidywalnych elementów w prozie Pereca, nadających nowych sensów, ale także jak sam twierdził, mających wyrwać odbiorcę ze stanu znużenia.
Perec pisał, że każdy gest układającego puzzle został już z góry przemyślany przez twórcę. Choć mogłoby się wydawać, że sami kreujemy własną rzeczywistość, to okazuje się, że zaprogramowana jest dla nas jakaś instrukcja. Spektakl Kalwat pokazuje, że wirtualny świat jest nieco podobny do świata Pereca. A właściwie sposób budowy archiwum autora, kompulsywne zbieractwo, mówią co nieco o współczesnym świecie, który wysyła wiele bodźców, zalewa informacjami zapełniającymi pustkę i produkującymi pustkę. I mimo tego, że kamienica Pereca jest dla niego strefą bezpieczeństwa, to może zastawiać pułapki. Podobnie jak smartfon, który pozwala nam mieć dostęp do wspomnień, obrazów, pozwala czuć, że mamy wszystko pod ręką. Ostatecznie uwikłani jesteśmy w elektroniczne kafelki relacji jakiegoś stwórcy.