XXIX Festiwal Szekspirowski. Pisze Alina Kiertys w AICT Polska.
Nie jest to edycja, którą historia teatru w pełni zapamięta, bowiem poziom był wyrównany – średni, a większość spektakli nie budziła specjalnych emocji, choć sądów skrajnych i tzw. kontrowersji nie brakowało. Dominował zachwyt nad kategorią, którą określiłabym „może być”, bowiem nie było ani bardzo dobrze ani bardzo źle.
Złotego Yoricka” zdobyło przedstawienie „Opowieść zimowa” w reżyserii Pameli Leończyk, która wraz z dramaturżką Darią Sobik „przepracowały” dramat Szekspira i wystawiły w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Spektakle w tej kategorii wybierał (i robi to już od kilku lat) Łukasz Drewniak. Prapoczątek tej wersji „Opowieści zimowej” był dwa lata temu na gdańskim festiwalu w ramach edycji Nowy Yorick, czyli spektakli realizowanych przez młodych, zdolnych teatralnych twórców. Reżyserka zaskoczyła wówczas pomysłem umieszczenia akcji dramatu w gabinecie psychoterapeutycznym. Postanowiła bowiem pomóc podejrzliwemu i zazdrosnemu królowi i jego nękanej małżonce i rozwiązać ich problemy ze wsparciem psychologów. I ta forma czytania Szekspira przez zabieg terapeutyczny w tym roku przyniosła spektaklowi nagrodę. Druga część przedstawienia z dopisanym Szekspirowi tekstem to „gorzkie żale” dorastającej córki, którą porzucili rodzice. Jej szlochy nie mają wymiaru mistrzowskiego. Emocje są rodem z kolorowych poradników dostępnych zazwyczaj w kioskach. Żadne to specjalne osiągnięcie dramaturgiczne.
Cieszy mnie natomiast nagroda jurorek i dziennikarzy dla „Poskromienia złośnicy”, spektaklu w konkursie Nowy Yorick, który przygotowała Ewa Platt wraz z zespołem Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu. To mądrze przeczytany tekst tej znanej i popularnej komedii Szekspira. Reżyserka znalazła inspirację w owej opowieści o krnąbrnej Kasi, którą powoli „oswaja” i przyzwyczaja do potulnego życia rodzinnego Petruchio, tyle że Kasia w tej wersji wcale nie jest krnąbrna. Wręcz przeciwnie, to przestraszona i zahukana dziewczyna, którą sadystycznie zniewala dbający rzekomo o jej dobrostan Petruchio. To mobbing i psychiczna tortura w najokrutniejszym wydaniu, podszyte pozorną dbałością o dobro partnerki. Reżyserka okroiła tekst Szekspira, ale nie uroniła najważniejszych treści. Konwencja spektaklu jest jasna. Rzecz dzieje się na niewielkiej przestrzeni, głównym elementem scenograficznym jest stary samochód. Będzie on potem łożem, gdy Kasia zaśnie na masce i stołem, gdy Petruchio będzie jej wydzielał jedzenie. Trójka bohaterów, bo świadkiem upokorzeń Kasi jest służący, którego Petruchio również poniża, tworzą opowieść pełną napięć, niedopowiedzeń i udręki, która niestety się nie skończy, jeśli los uwikła kobietę w tak toksyczny związek. Przemoc nie jedno ma imię, a w tym spektaklu jest tak zagęszczona, że wręcz bolesna. Brawa dla realizatorów: reżyserki Ewy Platt, scenografki i reżyserki świateł Anny Rogóż i aktorów: Joanny Osydy, Konrada Wosika i Macieja Czerklańskiego.
W konkursie Nowy Yorick Jadwiga Klata wyreżyserowała spektakl „Koriolan” z aktorami Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. To także spektakl godzien uwagi. Opowieść o losach walecznego, nieustraszonego rzymianina, uwikłanego w niechęć wobec senatu, który ustępuje ludowi. A tym ludem Koriolan (Kajusz Marcjusz) pogardza, choć ten lud go wyniósł na piedestał, a potem ten sam lud go z niego strąci. W tym spektaklu, operującym tylko częścią tekstu Szekspira pytania o władzę, lojalność, wspólnotę brzmią wyraziście. Postać Koriolana jest bardzo sugestywna i z głębokim poczuciem sprawczości własnych działań gra tę rolę Alina Szczegielniak. To warta zapamiętania aktorska propozycja.
Tegoroczny SzekspirOFF był ciekawy i wart oglądania, bowiem właśnie w tych spektaklach pojawiało się nowatorskie myślenie Szekspirem. Nagroda dla spektaklu „Wszyscy jesteśmy Ryszardami. Ekshumacja 2000” w reżyserii Aleksandry Bielewicz – zasłużona. Ironiczne widowisko, dobrze zagrane, z ciekawie wykorzystanym tekstem Szekspira i groteskowym dystansem wobec głośnej ekshumacji wielkiego króla, zdarzenia szeroko komentowanego w brytyjskiej telewizji przed kilkoma laty.
Spektakle zagraniczne 29 Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego nie uwiodły mnie tym razem. Ukraińska „Burza” w reżyserii Oksany Dimitriewej z teatru lwowskiego miała ważne wojenne konteksty i kilka naprawdę udanych pomysłów, jak pokazywać rodzące się i wszechogarniające zło. Reżyserka zbudowała spektakl w konwencji pozornej interakcji z widzami. Temu miał służyć prolog Prospera wygłoszony przez Olega Stefana, który dawał widzom do zrozumienia, że ta opowieść dzieje się na dziwnej, ogarniętej strachem wyspie i że taką szekspirowską burzę każdy może przeżywać. I będzie ona prawdziwa i nieprawdziwa zarazem. A wszystko w głowie ma Prospero. Straszne metalowe, bezduszne stwory zagarniają przestrzeń wyspy. I także Ariel z prawie anielskimi skrzydłami nie poradzi sobie z narastającą agresją. A prawowici mieszkańcy wyspy i skrzywdzony władca najpewniej zostaną pokonani.
Japoński spektakl „Ryszard II” zagrany w przepysznych kostiumach, błyszczących wspaniałymi, zabytkowymi materiałami, wabiący kolorami i mistrzowskim krawieckim rozmachem skupiał uwagę widzów. Natomiast interpretacja dramatu Szekspira monumentalna i iście niemal koturnowa była przykładem wierności tradycji w teatrze japońskim. Ważna była określona dynamika scen, stylizowane i skupione ruchy aktorów, role perfekcyjnie wykonywane z charakterystyczną głosową intonacją. W spektaklu występowały również kobiety, co było współczesnym elementem szekspirowskiej wizji reżysera Kochi Yamato, który również jest aktorem. Ten spektakl podobał się festiwalowej widowni.
Niestety nie widziałam nagrodzonego przez Towarzystwo Szekspirowskie „Księgą Prospera” spektaklu „A Macbeth Song”, w reż. Oriola Broggiego w wykonaniu La Perla 29 & The Tiger Lillies. Żałuję.
Tegoroczny festiwal kończył spektakl „Wchodzi Duch” – koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego z Teatrem im. Stefana Jaracza w Olsztynie. To widowisko reżyserowała Weronika Szczawińska, a materia dramaturgiczna była dziełem Piotra Wawra jr. – aktora i reżysera. Obejrzałam spektakl pomysłowy scenograficznie, z wytrwałością i wysiłkiem zagrany przez szóstkę aktorów, ale nudny, rozwlekły i nieznośnie moralizatorski, sięgający do popkultury językowej, dosadnej i mało dowcipnej (słowo „dupa” w dominancie). Jest to kolejna opowieść teatralna, która wychodzi od jednego szekspirowskiego wątku, tym razem ducha ojca w „Hamlecie”. A ten ducha ojca w życiu każdego coś znaczy – takie jest założenie, więc spróbujmy o tym opowiedzieć. W spektaklu „Wchodzi duch” sześć duchów rozpracowuje na scenie różne ojcowskie duchy. Jest więc „tatuś” oczywisty, sztampowy, co to o wszystko ma pretensje, jest duch ojca niezbyt wnikliwie filozofujący, jest duch ważny dla aktorów: ojciec-reżyser, który jak wiadomo może być zmorą i przekleństwem. Jest też duch ojca milczący, niczym Dulski u Zapolskiej, który cedzi słowa. Były w tym spektaklu ładne przejścia, było dobre światło, pomysłowe kostiumy obrusowo-firankowo-prześcieradłowe i podszyte pozornymi prawdami oczywiste banały, które fruwały nad sceną niczym sentencja w czeskim filmie „Szpital na peryferiach”. „Teatr” umieścił ten spektakl na liście najlepszych przedstawień sezonu 2024/2025, więc rozbudził moje oczekiwania. Niestety, zawiodłam się.
Nie po raz pierwszy po gdańskim festiwalu szekspirowskim mam niedosyt jakościowy. A dotyczy to szczególnie współczesnej dramaturgii dopisywanej od kilku lat do tekstów Szekspira. Nie bronię „świętości tekstu”, tylko chciałabym, by przedstawienia teatralne nie stanowiły tylko transgresyjnego połechtania artystycznej duszy twórców, ale były spektaklami, o których chce się myśleć i rozmawiać. I nie przekonuje mnie zdanie: „była standig ovation” po przedstawieniu. Dzisiaj w teatrze o takie brawa łatwiej niż o szczery śmiech czy łzy.