EN

27.10.2022, 08:46 Wersja do druku

Belzebub już tutaj zamieszkał

„Sonata Belzebuba” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Radka Stępnia w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w „Dzienniku Łódzkim”.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Zadać pytanie o to, czy artystom dzisiaj zbyt wiele czasem nie wolno sztuką autora, który chętnie przyzwalał sobie na więcej? Trzeba być obdarzonym przewrotnością Witkacego właśnie.

Inscenizacja „Sonaty Belzebuba” Stanisława Ignacego Witkiewicza (wzbogaconej o fragmenty jego „Nowego wyzwolenia”) - przygotowana na scenie łódzkiego Teatru im. S. Jaracza przez sprawdzony duet: Radek Stępień (reżyseria) i Konrad Hetel (dramaturgia i scenografia) - to przedstawienie bliskie witkacowskiej ambicji ingerencji w rzeczywistość, zarazem nowocześnie witkacowską tradycję traktujące i idealnie trafione w swój czas. Przy tym tak wiejące grozą, jak i bardzo śmieszne. A wszystko dlatego, że realizatorzy spektaklu dokładnie sztukę Witkacego przeczytali i pozostali mu wierni.

„Sonata Belzebuba, czyli prawdziwe zdarzenie w Mordowarze”, jak brzmi pełen tytuł dzieła Witkacego, jest wykładnikiem głębokiego przekonania autora, iż jedyną wartością, jaka pozostała we współczesnym świecie, jest sztuka i już tylko ona pozwala poznać (a może nawet zrozumieć) Tajemnicę (tę właśnie przez duże „T”) istnienia. Jednostka, decydując się na bycie artystą - mimo że to nic dziwnego, jak głosi bohater „Sonaty” - dla osiągnięcia wymaganego efektu musi być gotowa nawet na podpisanie paktu z diabłem. Radek Stępień, dyrygując „Sonatą Belzebuba” obecnie, zdaje się wątpliwości nie mieć: pozbyliśmy się Boga, diabeł już dawno z nami zamieszkał, artyści okazali się etycznie i metafizycznie równie nieporadni, jak reszta społeczeństwa, sztuka za wiele tutaj nie pomoże. Co „najwyżej”, otworzy przed nami obszary, które pomogą zachować wrażliwość i dostrzec przyzwoitość. Mimo diabła.

Główna postać „Sonaty”, Istvan, to muzyk i kompozytor - bo muzyka jest tą dziedziną sztuki, która najsilniej broni się przed trywializowaniem słowami. Mężczyzna czuje, że nosi w sobie moc skomponowania tytułowego utworu, który ma przewyższyć i zakwestionować wszystkie dzieła dotychczas powstałe, a jednocześnie być pracą na wskroś nowatorską, stającą się istotą sztuki na dzisiejsze czasy, nie schlebiającą powszechnym gustom. Stępień i Hetel „wypuszczają” Istvana w ciemną przestrzeń zasłaną przepracowanymi pianinami, właściwie klawiaturami. Zamykającą twórczość w metaforze (nawet tak oczywistej, a przez to ironicznej, jak płonące świece), jednocześnie dzięki zasypaniu sceny piachem umiejscawiającą ją tak blisko ziemi, gdzie salon i piekło odnajdują się w tych samych dekoracjach. Wspartą znakomitą reżyserią światła Aleksandra Prowalińskiego.

Wokół cierpiącego na twórczą niemoc Istvana (świetny, rozedrgany aktualną niepewnością przyszłości Paweł Paczesny) rozpościera się świat upadły, dążący już ku grobowi, kręcący się w przedsionku piekła, z ludźmi i wiążącymi ich ideami odchodzącymi w przeszłość (wszyscy na biało, zaklinający ogarniający ich mrok - kostiumy Aleksandra Harasimowicz). Babcia Julia (akuratna Izabela Noszczyk) opowiada historie mające mrozić krew w żyłach, ale przecież nużące dzisiejszego odbiorcę, który nie takie rzeczy w internecie widział. Hilda Fajtcacy (pyszna Iwona Karlicka) jeszcze walczy o pozycję femme fatale, Sakalyi (w wyważony sposób groteskowy Mateusz Czwartosz) jeszcze próbuje dramatycznie kochać, Rio Bamba (zabawny i dokładny Mariusz Słupiński) jeszcze pragnie cieszyć się życiem, jeszcze wierzy w dawne konwenanse Baronowa (wyrazista Monika Badowska), za to ma już na to wszystko obojętność Krystyna (czysta Natalia Klepacka). Tutaj już i Król Ryszard III (dopracowany w roli Mariusz Siudziński) utkwił w bezczynie przyszpilony łańcuchami. Nad tym panoptikum górować może (pierwszorzędny, magnetyczny Mikołaj Chroboczek) Baltazar De Campos de Baleastadar - Belzebub z celebryckich ścianek, w fantastycznym futrze, taki między Elvisem Presleyem a Krzysztofem Krawczykiem. Belzebub miły jak mało kto, a groźniejszy po tysiąckroć, bo oferujący na wyciągnięcie ręki to, o czym tak bardzo dziś się marzy: sława, pieniądze i bez liku polubień.

Radek Stępień wszystko to bierze jednak w prześmiewczy nawias, bawi inteligentnym dowcipem, pokpiwa z poszukiwań oparcia u wróżek i tarocistów, ścieli scenę trupami. Zespół w choreografii Kingi Bobkowskiej układa się jeszcze w witkacowską formę, ale Istvan i Belzebub już tego robić nie muszą, ani nie mają po co. Obaj znają finał ich rozgrywki, tu już nie trzeba nikogo czarować. Artysta będzie powtarzał gesty przekonujące, iż diabelska oferta jest mu niepotrzebna, ma przecież swój talent, czyniący go mądrzejszym od tandetnej publiczności, Baltazar w odpowiedzi zaśpiewa mu fragment „Nocy komety” Budki Suflera z tekstem Marka Dutkiewicza o wizjach i najdzikszych snach zostających w głowie - wykonanie korespondujące z wersją Miuosha, Smolika i Piotra Roguckiego. A dramat, którego pragnie twórca zamienia się w farsę.

„Lepsza nasza strona jeziora” - uważa Babcia. Radek Stępień nie poucza, nie wyłuszcza dlaczego druga strona jest gorsza, nie sadza siebie, ani takich, a nie innych widzów po żadnej ze stron, ale też nie poddaje się obserwacji, iż dziś lepiej być po tamtej stronie. Niesie wiarę w teatr, który w pozostaje „diamentem wprawionym w salceson”. Ale to „salceson” się rozpycha i zdaje rosnąć w siłę.

Tytuł oryginalny

Teatr im. S. Jaracza w Łodzi: Belzebub już tutaj zamieszkał

Źródło:

„Dziennik Łódzki” online

Link do źródła

Autor:

Dariusz Pawłowski

Data publikacji oryginału:

26.10.2022