EN

24.02.2025, 11:55 Wersja do druku

Awokado przyszłości

„Laborantka” Elli Road w reż. Anny Gryszkówny w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Marek Zajdler na stronie NaszTeatr.

fot. Krzysztof Bieliński

Debiutancka sztuka Elli Road „Laborantka” okazała się drugim wyborem repertuarowym Teatru Współczesnego w Warszawie pod wodzą duetu Malajkat-Hycnar. Trzeba przyznać, że panowie nie idą na łatwiznę szukając oryginalnych i mało znanych u nas spektakli, które znalazły uznanie za granicą. Do wyreżyserowania przedstawienia zaproszono Annę Gryszkównę i dobrze się stało, bowiem kobieca perspektywa dodała tej realizacji smaczków i uczyniła ją bardziej wiarygodną. Swoje trzy grosze dołożyła także Klaudyna Rozhin, która oparła przekład na lekkim, potocznym i na wskroś współczesnym języku.

Zaczyna się jak u Hitchcocka trzęsieniem ziemi, tyle że szpitalnym. Laborantka Bea pobierająca krew do badań ratingowych narobi nielichego bałaganu z Aaronem, jednym z pacjentów. Tyle pozytywnego, że spotkanie tej pary zaowocuje początkiem dobrze rokującej znajomości. Zawiązanie akcji, choć wybuchowe, to słabszy moment spektaklu, bowiem wiarygodność postaci i ich zachowań w obliczu wypadku i zagrożenia zwolnieniem z pracy jest dość wątpliwa i urąga logice, na szczęście potem jest już tylko lepiej. Trafiamy do dystopijnego świata niedalekiej przyszłości, w której badania genetyczne stały się codziennością, a pewien ekonomista wpadł na pomysł usystematyzowania ich wyników w 10-stopniowej skali określającej każdego człowieka. Niby nic, ale w tak niewielkiej liczbie miesza się IQ, skłonność do używek, potencjalne choroby genetyczne czy leworęczność – jednym słowem galimatias zupełnie nieprzystawalnych do siebie rzeczy, których zależności oblicza jakiś matematyczny algorytm. I świat to łyknął. Badania są niby dobrowolne, ale pomału, pomalutku ratingi zaczynają wpływać na ludzką codzienność i przejmować nad nią kontrolę. Firmy nie chcą zatrudniać potencjalnie gorszych pracowników, służba zdrowia woli ratować tych bardziej rokujących, poszukiwanie partnera na portalu randkowym bez podania ratingu jest nierealne – nikt nie chce mieć przecież podprzeciętnego dziecka. Ludzie z niskim ratingiem mają problemy z zatrudnieniem, z życiem towarzyskim, lądują na ulicy, namawia się ich na sterylizację. To już wizje przyszłości znane z Huxleya czy „Black Mirror”, a dzielenie ludzi na kasty, rasy, lepszych i gorszych także przerabialiśmy. Nic nowego, a jednak zaskakująco realistycznie i aktualnie wybrzmiewa ze sceny na Mokotowskiej.

Bea i Aaron stworzą rodzinę, ale ich życiowe cele dość szybko rozbiegną się w przeciwne strony. Rozpoczynająca swą przygodę z Teatrem Współczesnym Elżbieta Zajko fantastycznie oddaje ewolucję dziewczyny – od skromnej i zahukanej flebotomistki, przez tonącą w coraz ryzykowniejszych przekrętach materialistki, do zimnej, wyrachowanej, a w rzeczywistości zagubionej kobiety, która bezwolnie poddaje się rygorom społecznego systemu. Bierze udział w ratingowym wyścigu szczurów i za wszelką cenę chce być w czubie peletonu. Brzydzi się tym, a zarazem brnie uparcie dalej. „Bo na to zasługuję” pada ze sceny, a ja mam małe deja vu. Perfekcyjnie zagrane. Aaron sportretowany udanie przez Filipa Kowalczyka, mimo wysokiego urodzenia nie zadziera nosa, zdaje się zwyczajnym sympatycznym chłopakiem, którego tajemnice i grzeszki wypływać będą stopniowo. I powodować coraz większe wyładowania namnażając skumulowany stres. Lecz mimo dramatycznego finału, jakoś nie potrafię mu współczuć. Podobnie jak polubić obojga bohaterów, którzy swój związek, a właściwie całe życie zbudowali na kłamstwie i manipulacji. Ciut więcej ciepłych uczuć budzi Char, szalona przyjaciółka Bei, w którą wcieliła się ekspresyjna Monika Pikuła. Ale i ona, wyzwolona działaczka antyratingowa z brzemieniem nieuleczalnej choroby podnosząca poziom świadomości społecznej, funkcjonuje dzięki kombinowaniu i dość swobodnemu traktowaniu reguł. Prezentuje przy tym pełen wachlarz często skrajnych emocji, tak jakby narastająca pląsawica rzucała nie tylko ciałem, ale i humorami Char. „Jeśli dasz ludziom grę, zawsze znajdą sposób, by oszukać.” Cała trójka pływa w okrutnej rzeczywistości lawirując pomiędzy mieliznami systemu i wyciskając zeń dla siebie ile można. Do czasu. Przyjdzie w końcu czas zapłaty. Na ich tle zbawiennym oddechem normalności okazuje się David, podstarzały portier kreowany z wyczuciem i ciepłem przez Leona Charewicza. Przeżył już wiele i absurdom świata przygląda się ze stoickim spokojem. Ma swoje niewinne słabostki, znajduje przyjemności w drobnych codziennych rzeczach, bije od niego pogoda ducha podtrzymywana nostalgią za przeszłością. Czy przekona do swej filozofii roztrzęsioną Beę? Anna Gryszkówna wbrew autorce sztuki zostawia nas z otwartym zakończeniem i pozwala snuć domysły. A jest o czym rozmyślać.

Sterylną atmosferę szpitalnego laboratorium oraz ekskluzywnego, zimnego mieszkania przyszłości buduje scenografia Karoliny Bramowicz adaptująca udanie nieszczególnie wdzięczną przestrzeń Sceny w Baraku. Także kostiumy jej autorstwa spajają się w całość z bohaterami pozwalając swobodniej wejść aktorom w role. Całości dopełnia futurystyczna, niekiedy jazzująca muzyka Rafała Mazura i umiejętnie prowadzone światła Karoliny Gębskiej – raz porażające chłodem, a za chwilę kreujące obrazy ogrodu i wspomnień kolorami. Osobne tło tworzą barwne projekcje Pawła Feiglewicza-Penarskiego oraz groteskowe telewizyjne wstawki epatujące skrzywioną ratingowo rzeczywistością. Znajdziemy tu reklamy, newsy, talk show, czy relacje na żywo grane przez sceniczną czwórkę zupełnie odmienionych aktorów – przewrotne, zabawne, straszne, a niekiedy przerażająco realistyczne. Uzupełniające tło, które pozwala przyjrzeć się szaleństwu świata napędzanego zbiorową histerią ratingowych cyferek, od epigenetycznych poradników do legalnej poporodowej aborcji podprzeciętnych dzieci. I jedyne co nieco przeszkadzało w ich odbiorze to przesadnie ustawiony poziom decybeli.

W Teatrze Współczesnym ponownie wybrzmiała współczesność, a raczej zagrożenia jakie ze sobą niesie. Dokąd zmierzamy w ciągłym zabieganiu o suby, lajki i kciuki? Czy atrakcyjne cyferki mogą przesłonić nam życie i doprowadzić do odczłowieczenia rzeczywistości? Czy ciągłe ocenianie zmusza nas bezrefleksyjnie do uczestnictwa w wyścigu do bycia lepszym? Lepszym od innych, nie dla siebie. To pułapka, w którą bezwiednie wpadamy kreując idealną rzeczywistość na potrzeby zewnętrznego świata, podczas gdy w środku tłamsimy gorzką prawdę. Bierzemy udział w społecznym wyścigu do krainy „naj” - najpiękniejszego mieszkania czy domu, najegzotyczniejszych wakacji, najmodniejszego auta czy torebki, najzdolniejszego dziecka. Tymczasem największym deficytem staje się szczera rozmowa, spojrzenie, dotyk dłoni i szum drzew. 

Opresyjny, dyskryminujący świat „Laborantki”, tak okrutnie krwiożerczy, oblepiony fałszem i obłudą, zatracony w rywalizacji o lepsze jutro bierze się jednak wprost od ludzi. Wychodzi z samego serca człowieczej natury, z naszych skłonności i nie dających się zaspokoić potrzeb. Nieciekawy to lustrzany obraz. Niełatwy w odbiorze. Niezbyt przyjemny. Za to świetnie zagrany, zinscenizowany i spuentowany. I ze wszech miar wart obejrzenia. Abyśmy zaczęli dostrzegać to, co istotne. Aby największej radości życia nie czerpać z ekskluzywnego awokado.

Tytuł oryginalny

Awokado przyszłości - "Laborantka" w Teatrze Współczesnym w Warszawie, recenzja

Źródło:

NaszTeatr

Link do źródła

Autor:

Marek Zajdler