Pozamykane kina, puste teatry, filharmonie, wreszcie zakaz zgromadzeń i koncertowania - szeroko pojęci artyści są w tej sytuacji od ponad roku z krótką, ubiegłoroczną przerwą na „normalność". Pisze Grzegorz Wszołek w Gazecie Polskiej.
Kultura zamknięta w domach
Kto nie miał wyrobionej marki, nie zaistniał w mediach społecznościowych i nie uzyskał rządowej pomocy z Funduszu Wsparcia Kultury - a otrzymali ją przede wszystkim prowadzący działalność gospodarczą - ten musiał się albo przebranżowić, albo przymierać z głodu. - Trzeba ratować ludzi, by w ogóle zostali w zawodzie. Obserwowaliśmy naprawdę dramatyczne sytuacje, z brakiem środków na życie włącznie. Dotyczy to zawodów twórczych, ale też zespołów filmowych, bez których nie ma kina. Będziemy też starać się o pomoc ze strony państwa - mówił mi kilka miesięcy temu w rozmowie dla „Gazety Polskiej" Robert Kaczmarek, wybrany niedawno na przewodniczącego Rady Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Aktorzy mogą w warunkach reżimu sanitarnego pracować nad kolejnymi produkcjami, jednak takiego komfortu pozbawieni są muzycy, którzy nie grają dla publiki i mają ograniczone pole manewru przy sprzedaży płyt. Wyjściem z kryzysu mógł być Fundusz Wsparcia Kultury, ale okazało się, że po kilkaset tysięcy złotych otrzymały „tłuste koty", a dodatkowo o pieniądze z budżetu wystąpiły firmy niemające nic wspólnego z branżą artystyczną - sprzedawcy internetowi, firmy zajmujące się sprzętem AGD i RTV albo księgowością. Wywołało to ogromne poruszenie, a wicepremier Gliński do dzisiaj musi się z tego tłumaczyć.