„Arka i Ego” w reż. Lucy Sosnowskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
To nie jest tym razem teatr dramatyczny, dramaturgia bowiem (wraz z improwizacjami aktorskimi) jest zaledwie zarysowana i nikt chyba ukrywa, że nie tekst w tym przedsięwzięciu jest najważniejszy. Najważniejsza jest bowiem - jak sądzę - zespołowość, od zdecydowanie przydługiej sceny bliskości ten spektakl się rozpoczyna, powstał – z troski o wspólnotę, i - ją także w rachunku ostatecznym jakby rozlicza, dość nieradykalnie zresztą. To raczej taki wielowątkowy esej niż zjadliwa publicystyka, o tym – mówiąc najkrócej – że my, ludzie - jesteśmy częścią przyrody, i że ma to swoje rozmaite konsekwencje.
Jednak – nie poczułem, że to przedstawienie stworzyła wspólnota, choć bardzo starano się to pokazać; nie jest też tak, że każdy z aktorów grał „na siebie”, po prostu czegoś mi zabrakło, nie słów, ale – chemii, jakby użyte przez twórców lepiszcze nie do końca jeszcze zadziałało, może to kwestia tzw. rozegrania, a może - momentami - trudno zrozumiałego przekazu, który tworzył taką emulsję z przekazem całkiem zabawnym i zupełnie komunikatywnym. A może – stresu premierowego, albo – tego wszystkiego razem.
Ergo – obejrzałem bez idiosynkrazji, momentami było zabawnie, momentami nudnawo, a Łukasz Wójcik w pełnej poświęceń roli kury naprawdę świetny.