EN

10.07.2024, 07:59 Wersja do druku

Arcymistrz Jerzy Stuhr

Nie podłoży już głosu osłowi w nowym „Shreku", ani też w spin-offie o ośle właśnie. Warto zapamiętać jego wielkie role nie tylko filmowe, ale i teatralne.

fot. Fundacja Rosa/mat. Filmu Polskiego

Można tylko domniemywać, że gdyby nie polityka, aktorowi wybaczono by jazdę po winie, co było niemożliwe w aurze politycznej polaryzacji. Szkód, że nazbyt lekceważąco podszedł do zdarzenia po alkoholu, gdy trzeba było po prostu przeprosić: Polska to jednak nie Włochy, gdzie tolerancja prawa dla spożycia wina do obiadu jest tradycyjnie większa.

Przykro, że o takich rzeczach trzeba wspominać, ale przecież w odbiorze publicznym położyły się cieniem na dawnym uwielbieniu dla aktora, a stanowiły też problem dla artysty walczącego z chorobami, pomimo jego bezdyskusyjnie gigantycznego dorobku.

Na pewno pogorszyły stan jego zdrowia. Widać to było, gdy heroicznie grał w lutym tego roku premierową rolę Stanisławskiego w „Geniuszu" Słobodzianka we własnej reżyserii. Nie bez powodu obsadził się w roli giganta teatru, którego prześladuje władza, w tym przypadku Stalin. Stuhr reżyser posadził siebie jako aktora skromnie na krześle, na korytarzu wielkiej polityki, czekającego na łaskę suwerena.

Polonia Krystyny Jandy była dla artysty ostatnim teatralnym domem. W znakomitych „32 omdleniach" wg Czechowa dał aktorski popis, o którym mówił: „Już ludzie na mnie psy wieszają. Epoka mojego teatru odchodzi. Wywodzę się ze szkoły teatru psychologicznego. Długie lata sam nauczam takiej techniki. Pomału kończy się przygoda teatralna". „Na czworakach" Różewicza było m.in. o narcyzmie starszych artystów. Z typowym dla siebie dystansem stwierdzał na łamach „Rz":

Również politycznie ważna była kreacja Lecha Wałęsy w „Wałęsie w Kolonos" Kuby Roszkowskiego w reżyserii Bartosza Szydłowskiego w Łaźni Nowej.

- Komentuję współczesne tematy w mediach - prywatnie, w garniturze, pod krawatem - i robię to z powodu mojej obywatelskiej postawy - mówił. - Jednak czuję się przede wszystkim artystą i chcę wypowiadać się poprzez sztukę, na scenie. Miałem ostatnio wrażenie, że jak opisywał to Witold Gombrowicz, „ciamkamy" tylko, zamiast skonstruować poważną artystyczną wypowiedź. Domagałem się jej od moich studentów, byłych i obecnych, argumentując: „Nie ciamkajcie, tylko powiedzcie wszystko wprost, odważnie, jak Smarzowski czy Pasikowski.

Wcześniej wystawił w Łodzi „Szewców" Witkacego, w formie prac dyplomowych „Króla Ubu" Jarry'ego i „Bal w operze" Tuwima.

Był krytyczny wobec współczesnego teatru, porównywał go do studenckiego z lat 70. Wyjątek czynił dla Krzysztofa Warlikowskiego, którego chronił jako profesor na studiach. Pomagał też Grzegorzowi Jarzynie.

- Pamiętam, że gdy moje pokolenie wchodziło do Starego Teatru w latach 70., też mieliśmy wielu przeciwników poetyki proponowanej głównie przez Konrada Swinarskiego czy Jerzego Jarockiego i Jerzego Grzegorzewskiego. To normalne. Każde pokolenie ma swoją estetykę i wprowadzają do teatru. Mogę tylko powiedzieć, że

nasz aparat wykonawczy wymagał o wiele większego przygotowania niż dzisiaj. Technicznego. Dlatego nie dawałem sobie przypiąć mikrofonu.

Współpracował też z Operą Krakowską („Cosi fan tutte"). Marzył o adaptacji sztuki Leszka Kołakowskiego o Fauście Goethego, którą filozof mu podarował.

Do historii przeszły kreacje ze Starego Teatru w Krakowie. Miał tam wejście smoka rolą Wierchowieńskiego w „Biesach" Wajdy, a musiał zmierzyć się ze sławą wcześniejszej kreacji Wojciecha Pszoniaka. Stworzył własną. Grał w słynnej „Matce" Jarockiego i legendarnych „Dziadach" Swinarskiego - Belzebuba. W nie mniej głośnej zaś „Nocy listopadowej" Wajdy, przeniesionej do telewizji - Wysockiego, w „Z biegiem lat, z biegiem dni..." - Fikalskiego.

Już w latach 80. stworzył kreację Porfirego w „Zbrodni i karze" Wajdy i tytułowego „Kontrabasistę". Z czasem grał też i tworzył we Włoszech. Był również gwiazdą Teatru TV. Pamiętamy go z „Żabusi" Zygadły. W 2014 r. wyreżyserował „Rewizora". Potem w TVP Kurskiego nie było dla takich jak on miejsca. Tym bardziej warto teraz uszanować osobowość i dorobek syna Jerzego - Macieja, który też padał ofiarą hejtu.

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 159

Autor:

Jacek Cieślak

Data publikacji oryginału:

10.07.2024