„Kandyd” Leonarda Bernsteina z Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu w Wilnie na 29. Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.
„Kandyd” Leonarda Bernsteina przywieziony na Bydgoski Festiwal Operowy, oficjalnie nazywany jest operetką. Ale posiada też cechy innych gatunków. Partytura zawiera w sobie wiele odwołań do popularnych europejskich tańców, takich jak mazurek czy gawot, a postaciom w zapisie nutowym odgórnie już przydzielono cechy i standardy głosów operowych. Ale trochę też tu tekstu mówionego i musicalowych rozwiązań. I stąd w dyskusjach pojawiają się wątpliwości co do jego kwalifikacji. Nie wiem, czy trzeba za wszelką cenę starać się umieścić go w jakiejś szufladce? Opatrzyć etykietką? A może po prostu, jeśli już koniecznie chce się określić go jakimś słowem, to stosownie do jego oryginalności, wymyślić mu nową nazwę?
W każdym razie dzięki tym wymogom kompozytora mogliśmy w Wileńskim spektaklu posłuchać pięknego tenoru kreującego tytułowego bohatera Tomasa Pavilionisa, pięknego sopranu Margarity Levchuk jako Kunegundy, a i urzekającego mezzosopranu Jovity Vaskeviciute w roli Staruszki.
Spektakl rozpoczyna się wyprawą Kandyda w świat. Szczery i prostoduszny młodzieniec opuszcza rodzinny dom, narzeczoną i wyrusza w nieznane, przyjmując bezkrytycznie nauki życiowe od sporo od siebie starszego Panglossa. Początkowo utożsamia się z jego poglądami, ale ponosząc jedną klęskę po drugiej dochodzi do wniosku, że świat nie jest wcale taki piękny i dobry, jak mu wpajano. Wyraźnie widać tu wpływy konfrontacji poglądów Voltaire’a z Leibnizem. „Kandyd” jest satyryczną krytyką ustalonego przez system porządku świata. Już preludium do „Kandyda” zapowiada komizm całego utworu. A i potem dyrygent orkiestry Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu Ricardas Sumila bardzo sprawnie wydobywa z orkiestry wszystkie satyryczne akcenty.
Bernstein sięgnął po ten utwór, dopatrując się analogii między stosunkami społecznymi Europy w epoce Voltaire’a i Ameryce dwudziestego wieku. Dlaczego wystawiono ją obecnie na Litwie? Nietrudno się domyślić.
Reżyser Vincent Boussard wystawił tę rzecz bardzo przenikliwie i inteligentnie, a przy tym wydobywając z tekstu maksimum humoru podszytego jednak sporą dozą goryczy. Świetne jest też tempo spektaklu i rozwiązania inscenizacyjne, co w połączeniu z fantastycznymi pomysłami scenograficznymi Vincenta Lemaire’a i bardzo estetycznymi, współczesnymi, choć w niektórych przypadkach, kiedy trzeba było podkreślić charakter czy osobowość bohatera, oscylującymi w kierunku groteski, kostiumami Christiana Lacroixa czyni inscenizację fantastyczną w odbiorze. Pomaga w tym również humorystyczna choreografia Helge Letonja.
Trzeba przyznać, że Litwini zaprezentowali się na tegorocznym Bydgoskim Festiwalu Operowym rewelacyjnie.