„Ambasador” Sławomira Mrożka w reż. Jarosława Gajewskiego w Teatrze Klasyki Polskiej. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Jeśli ktoś nie wierzy, że Mrożek jest zawsze o tym, co tu i teraz, to niech sobie obejrzy. Osobliwe zresztą, że tak dawno Teatr (sensu largo) po Ambasadora nie sięgał, bo choć akcji niepodobna umiejscowić w czasie, to jednak ten tekst wybrzmiewa jak na gorąco napisany komentarz, a przecież rzecz dotyka spraw zgoła uniwersalnych. A jednak - mamy i wątek azylanta i emancypacji kobiet, jest o polityce; o kraju, który został, choć państwo zniknęło, czy – o świecie, który aktualnie „jest w opracowaniu”. Wątki jakby z dziś, prawda?
Streszczać może nie będę, wszak to klasyka. I do tego pokazana tak jakby reżyser, dramaturg czy scenograf całą odpowiedzialność za spektakl zepchnęli na samego Mrożka, cóż ten tekst jest po prostu świetny (ufam, że cienie autora wybaczą mi tę drobną protekcjonalność) i zupełnie nie potrzebuje zabiegów formalnych, improwizacji czy innych narzędzi, z których wyjątkowo chętnie korzysta współczesny teatr, potrzebuje jedynie – jak sądzę – szacunku. I tak też został wystawiony – z szacunkiem. Tyle wystarczyło, żeby powstało poruszające przedstawienie.
Andrzej Mastalerz w każdym spojrzeniu, geście, słowie i pauzie JEST Ambasadorem, to świetnie zagrana rola, idealnie wpasowana w ten mrożkowski świat. Bartosz Turzyński jest godnym partnerem w tym pojedynku ze wzbudzającą grozę rolą Pełnomocnika, Człowieka z globusa zagrał Dariusz Kowalski, Otella – Maciej Wyczański, a Małgorzata Mikołajczak wcieliła się rolę pragnącej emancypacji żony, która przyszła, by - odejść.
Ta klasyka jest naprawdę żywa.