Trendsetterka - gdybym miała określić jednym słowem to, co robi Monika Strzępka, wybrałabym właśnie to. W teatrze i w życiu. Te jej przedstawienia, komentujące na gorąco rzeczywistość, i próby odnalezienia się - w polskości, kapitalizmie, klasie średniej, zdrowej żywności i sposobie mówienia o seksie. Jej kilkunastoletni twórczy związek z Pawłem Demirskim - autorem większości reżyserowanych przez nią sztuk, życiowym partnerem, ojcem jej dziecka. Punkowa kapela Czerwone Świnie, w której po czterdziestce rozpoczęła karierę gitarzystki i wokalistki. Dresowe bluzy z kapturem zamiast marynarek. Niechęć do etykietek, uproszczeń, łatwych wniosków, dzielenia świata na „my" i „oni". Rzadko spotyka się ludzi z bezbłędnym wyczuciem czasu, czułych na pierwszą zapowiedź zmian. Mogą kompletnie nie interesować się modą, ale są jej czystym wcieleniem.
W TYM SZALEŃSTWIE JEST SIŁA
Droga Moniki Strzępki do lewego skrzydła Pałacu Kultury i Nauki była równie brawurowa jak reżyserowane przez nią spektakle. Zaczęło się od listu do władz samorządowych Warszawy, w którym zadała pytanie, czy wymóg „minimum pięciu lat doświadczenia w kierowaniu zespołem" zawęża grono kandydatów do etatowych dyrektorów, eliminując już na starcie jej podobnych - czterdziestolatków na śmieciówkach, gotowych do budowania zespołów w Wałbrzychu czy Gdańsku, nagradzanych za artystyczne sukcesy statuetką, a nie państwową posadą.