„Aktorzy prowincjonalni czyli pociąg do Hollywood” Michała Siegoczyńskiego w reż. autora w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Najkrócej mówiąc – oglądamy zderzenie dwóch światów: przygotowującego się do premiery prowincjonalnego teatru z - pracą aktora w Fabryce Snów. Wniosek z tej przydługawej opowieści wysnuć można taki, że życie i praca aktora tu i tam niczym specjalnym się nie różni, ba, i na polskiej prowincji i w LA aktorom i aktorkom zdarza się zestarzeć. Dość trudno ten morał potraktować jakoś bardzo poważnie.
Inna więc teza - może to po prostu żart sceniczny? Niestety, nie tylko nieśmieszny, ale i o co najmniej o godzinę za długi. A może - wodewil? Wszak mamy akcję naszej historii (a raczej oglądane dość luźno złączone ze sobą sceny) suto okraszoną piosenkami - powraca co chwilę szlagier Starszych Panów, ale wybrzmi również The Cure czy Sia. Gorąco prosiłbym o jakikolwiek trop, który pomógłby zrozumieć klucz, jakim posługiwał się reżyser przy ich doborze.
A może – chodziło o spostponowanie, czy też wykpienie filmu Agnieszki Holland? – to kolejny pomysł, który przyszedł mi do głowy, gdym wielokrotnie próbował przeanalizować obejrzany utwór. Czy też JEDNAK hołd złożony temuż filmowi? Bo odnalazłem w tym spektaklu jedną scenę - która jakoś mnie poruszyła i głęboko dotknęła codzienności pracy aktora – o alkoholu - zagrana przez Iwonę Sitkowską.
Wiadomo z pewnością, że aktorsko – paradoksalnie – mamy do czynienia z prawdziwą perełką. Może zatem jest tak, że ten spektakl dla aktorów jest o czymś ZUPEŁNIE innym, niż - dla widzów (raczej nie, dają to przy kompletach), może więc – dla krytyki? Może.