Był geniuszem w swojej dziedzinie. Niepodrabialny, wyjątkowy, jedyny - mówi o Jacku Kaczmarskim autor jego biografii prof. Krzysztof Gajda. 10 kwietnia mija 20. rocznica śmierci artysty - z Krzysztofem Gajdą, autorem książki „Jacek Kaczmarski. To moja droga”, rozmawia Józef Krzyk w PAP-ie.
PAP: We wstępie do swojej książki „Jacek Kaczmarski. To moja droga” wspomniał pan, że dość późno się zorientował, iż piosenki, które śpiewało się przy ognisku – takie jak „Obława” czy „Przedszkole” mają swojego autora. A czy dziś znamy Kaczmarskiego, czy tylko jego piosenki?
Krzysztof Gajda: To pytanie głęboko filozoficzne, bo czy w ogóle jesteśmy w stanie poznać drugiego człowieka? Moim zdaniem nie, a w przypadku Kaczmarskiego mówimy przecież o człowieku, który zdecydowanie wykraczał ponad średnią nie tylko ze względu na charakter i osobowość, ale też możliwości twórcze. To wszystko sprawia, ze poznanie takiej postaci, dotarcie do jej uczuć jest właściwie niemożliwe, choć gdy ponad dwadzieścia lat temu pisałem doktorat o tekstach Kaczmarskiego wydawało mi się, że już wszystko wiem. Dopiero później, gdy przystąpiłem do przygotowania wspomnianej biografii i odbyłem wiele rozmów, przekonałem się, że poznałem zaledwie wycinek. Byłem wręcz zszokowany różnymi dokonanymi w trakcie tej pracy odkryciami. Poznałem człowieka, który miał niezwykłe życie i w wielu sprawach wykraczał poza nasze rozumienie.
PAP: I miał duży wpływ na swoje pokolenie. Z czego to wynikało?
Krzysztof Gajda: To się udaje tym artystom, którzy potrafią wyrazić odczucia swojego pokolenia. Młodość Kaczmarskiego i kształtowanie się jego osobowości przypadły na okres rodzenia się buntu społecznego. Masa krytyczna została przekroczona w trakcie powstania Solidarności, ale już w drugiej połowie lat siedemdziesiątych zmieniły się relacje między społeczeństwem i władzą. Zelżał strach i coraz śmielej działała opozycja demokratyczna, czego wyrazem było powstanie Komitetu Obrony Robotników. Ludzie sięgali po zakazane, a wydawane poza cenzurą pisma i książki „drugiego obiegu”. Polityczną formę, ustawioną w kontrze do oficjalnej, przybrała też kultura studencka. W dodatku dla wielu osób, w tym także Kaczmarskiego, czymś naturalnym była erudycja literacka, artystyczna i historyczna, znajomość kodów symbolicznych zawartych w malarstwie i literaturze.
Kaczmarski ze swoją erudycją potrafił znaleźć porozumienie na gruncie języka uniwersalnego z dużą częścią swojego pokolenia. Umiał także wyrazić wiele jego odczuć w sprawach społecznych i politycznych i stał się wyrazicielem buntu przeciwko rzeczywistości lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Z jednej strony dało mu to wielką siłę jako artyście, reprezentantowi swojego pokolenia, ale z drugiej stało się ograniczeniem i przeszkodą, bo w powszechnym odbiorze jego twórczość została wtłoczona w polityczne koleiny. A przecież całej twórczości Kaczmarskiego nie da się w ten sposób zaszufladkować. Sprowadzanie go do roli politycznego barda byłoby zakłamywaniem rzeczywistości.
PAP: A kto miał wpływ na Kaczmarskiego? Dziadkowie, u których się wychowywał? Włodzimierz Wysocki? A może ktoś inny?
Krzysztof Gajda: Choć wychowywał się u dziadków, to wielki wpływ na niego mieli rodzice, bo to oni przekazali mu swoje geny. Oboje byli artystami – plastykami. Dysponujemy wieloma świadectwami, które pokazują, że tak dużo jak mogli oddawali ze swojego artystycznego świata synowi i to oni go na początku kształtowali. Potem zaś przyszła kolej na dziadków, czyli rodziców matki dorastającego Jacka. Trudno jednak wskazać kogoś, komu by można przypisać decydującą rolę w ukształtowaniu Kaczmarskiego. Wszyscy odegrali tę rolę po trochu, nie wyłączając nauczycieli w szkole i wykładowców na studiach.
PAP: Stał się sławny, odkąd na inaugurację roku akademickiego 1978 zaśpiewał w Sali Kongresowej. „Siadł sobie chłopak z gitarą i wykurwił takie piosenki, że nam kapcie pospadały” – wspominał cytowany w Pana książce Filip Łodziński. Jak to się stało, że 20-latek dokonał czegoś takiego? Trafił na właściwy moment we właściwym miejscu?
Krzysztof Gajda: Oczywiście, ten „właściwy moment” też miał znaczenie, ale to nie wyjaśnia fenomenu Kaczmarskiego. Przecież miliony ludzi też w tym momencie żyły, a tylko Kaczmarski potrafił go opisać i skomentować w swoich tekstach w taki jedyny, konkretny sposób. Czasami o Kaczmarskim mówimy: „trafił w swój czas”. Owszem, ale on jednocześnie ten swój czas kształtował. I wcale nie było tak, że przypadkowo się załapał na właściwy moment, a potem już na tym popłynął. No nie! Kaczmarski żeglował i jego twórczość pozostawała żywa, odkrywcza niezależnie od tego, co się w ciągu jego artystycznego życia działo. Konstatacja, że szczęśliwie „trafił na swój czas” byłaby więc próbą banalizacji spuścizny Kaczmarskiego. Nie, to raczej my mieliśmy szczęście, że ktoś taki jak Kaczmarski w naszych czasach się objawił i znalazł swoje możliwości ekspresji.
A co do koncertu z Sali Kongresowej - nie wiem, czy możemy kategorycznie powiedzieć, że był to ten moment, w którym Kaczmarski trafił na szczyt. Łatwiej taki szczyt byłoby określić w przypadku dzisiejszych artystów, policzyć go liczbą sprzedanych biletów i płyt. Kaczmarski żył i tworzył w innych realiach. Popularność zdobył jako laureat kilku festiwali piosenki studenckiej, ale potem były i występy w trakcie „karnawału Solidarności” i koncerty na emigracji i wreszcie te po powrocie do kraju, kiedy wypełniał swoimi występami sale koncertowe i hale widowiskowe.
PAP: Ale czy to nie ten pierwszy, ograniczony czasowo „karnawałem Solidarności” okres, był dla Kaczmarskiego najlepszy w sensie artystycznym?
Krzysztof Gajda: Dla mnie tym najlepszym okresem Kaczmarskiego jest ten, w który sam wszedłem pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych jako jego słuchacz. To czas np. „Wojny postu z karnawałem” i innych piosenek. To są dla mnie dzieła kompletne pod względem artystycznym, ale mam świadomość, że Kaczmarski pełną dojrzałość twórczą osiągnął już kilkanaście lat wcześniej.
Był geniuszem w swojej dziedzinie. Niepodrabialny, wyjątkowy, jedyny, a przejawem tego geniuszu było to, że on już na starcie, kiedy tylko się pojawił w świecie sztuki, prezentował dzieła dojrzałe. Pod względem formalnym jego teksty już z drugiej połowy lat siedemdziesiątych są tak samo perfekcyjne i dojrzałe, jak te późniejsze. Cechą tego geniuszu było także to, że Kaczmarski prawie nigdy nie miał jakichś dłuższych kryzysów, które by skutkowały przerwą w twórczości i występach. Można jednak, oczywiście, dyskutować, a nawet się spierać, który okres w twórczości Kaczmarskiego był najlepszy. Nie mam zamiaru odmawiać nikomu prawa do własnego zdania. Znam takich ludzi, którzy mieli okazję słuchać Kaczmarskiego w pierwszym okresie jego emigracji w latach 1982 -1983 i twierdzą, że nigdy nie napisał tak świetnych utworów jak właśnie wtedy. Te osoby były wtedy blisko i odczuwały to emocjonalnie, to było dla nich bardzo ważne.
Warto jednak zwrócić uwagę, że nawet tuż przed śmiercią Kaczmarski nie był wypalony, wyczerpany ani znudzony swoją twórczością. Nie pisał i nie występował na siłę, cały okres swojej artystycznej aktywności spędził na wysokim C. Tak to przynajmniej wyglądało z zewnątrz. Bo przecież przechodził kryzysy w życiu prywatnym – w dwóch nieudanych związkach, nieudanej i męczącej emigracji, pogłębiającej się chorobie alkoholowej. Ale nawet wtedy tworzył wspaniałe piosenki.
PAP: O niektórych z tych spraw dowiedzieliśmy się dopiero po śmierci Kaczmarskiego. Czy mamy coś na jego obronę?
Krzysztof Gajda: A jak wygląda akt oskarżenia? Bo w tej chwili mamy przede wszystkim agresywne ataki na forach internetowych, w mediach społecznościowych na każdą właściwie wzmiankę o Kaczmarskim, a wszystko opiera się na wiedzy z memów o „damskim bokserze”. Przypomnę, że cała sprawa została rozkręcona właściwie przez jeden wywiad, a potem wersje zarzutów były wiele razy przez córkę Jacka Kaczmarskiego zmieniane i moderowane w zależności od sytuacji. Czasami dotyczyło to przemocy domowej, a czasami tego, że Kaczmarski był alkoholikiem i nie był dobrym ojcem.
Faktem jest, że Kaczmarski nie był dobrym ojcem. O tym, że był alkoholikiem sam mówił, jednak nie był przecież pierwszym ani ostatnim artystą który przez to przechodził i zaniedbywał rodzinę. Nie potrafił się oddać rodzinie, ale sam był wychowywany w ten sposób, że to sztuka była na pierwszym miejscu. Pewnie ktoś taki jak on, kto nie umiał zarządzać emocjami, nie powinien wchodzić w trwalsze związki. Mówimy zresztą o sprawach tak złożonych, że nie da się tego zamknąć w jednym akapicie, czy nawet całym wywiadzie. A wiedzę mamy mocno ograniczoną, co nie oznacza, że musimy wierzyć w każde słowo wypowiedziane w tej sprawie.
Moim zdaniem mamy więc bardzo dużo na obronę Kaczmarskiego, ale musielibyśmy bardzo precyzyjnie ustalić, przed czym go właściwie bronimy. Mam wrażenie, że w tej chwili przed bezrozumnym atakiem mas, które nie mają o niczym zielonego pojęcia. Nie odnoszę się w tym momencie do słów córki Jacka Kaczmarskiego, bo nawet gdyby odwołała wszystkie swoje słowa, to internetowy tłum i tak każdą wzmiankę o Kaczmarskim kwitować będzie epitetami o przemocowcu.
PAP: Antoni Pawlak w pana książce wspomina, że pod koniec lat siedemdziesiątych Kaczmarski z jednej strony był uwielbiany przez opozycję, a z drugiej tolerowany przez władze. Czemu to zawdzięczał?
Krzysztof Gajda: Swojemu talentowi. Temu, że nikt nie potrafił tego robić tak jak on, nikt nie potrafił śpiewać tak jak on. Kaczmarski wyprzedził w Polsce falę ostrego rocka. Swoją ekspresją, sposobem przedstawiania piosenek, energią, witalnością pokonywał zespoły rockowe. I jeśli dołożymy do tego ten cały ładunek intelektualny obecny w pisanych przez Kaczmarskiego tekstach, to ludziom, którzy go mogli posłuchać na żywo, towarzyszyły przeświadczenie, że mają do czynienia z jakimś niepowtarzalnym zjawiskiem.
PAP: No tak, ale dlaczego PRL-owskie władze to tolerowały? Czy chodziło o to, że w jakimś stopniu kanalizował bunt młodego pokolenia?
Krzysztof Gajda: Moim zdaniem chodziło o coś innego. Kaczmarski mimo swojej popularności nie miał aż takiego znaczenia jak wykorzystywany czasami do kanalizowania buntu młodzieży rock. W przypadku Kaczmarskiego istotniejszy był coraz większy bezwład systemu. Równie dobrze możemy zapytać, dlaczego władze tolerowały np. działalność KOR-u. Otóż tak jak KOR miał prawo działać, choć nie podobało się to władzom, tak też prawo do pisania i śpiewania miał Kaczmarski. Nawet wydawnictwa drugiego obiegu miały prawo się ukazywać i to władza łamała prawo, kiedy zakazywała tych wszystkich działań. Nieprzypadkowo PRL nazywano najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym. W praktyce polegało to czasami na tym, że w postępowanie urzędników wkradał się chaos. Demonizujemy PRL-owski system, a w gruncie rzeczy składał się on często z głupich ludzi. Nie sterowali i nie zawiadywali rzeczywistością, ale dbali przede wszystkim o swoje interesy.
PAP: Dla sporej części młodzieży Kaczmarski jest dziś chyba tylko autorem „Murów”, hymnu „Solidarności” i piosenki, którą się śpiewa na szkolnych akademiach tak w młodych latach autora śpiewało się piosenki ku czci rewolucji. Czy Kaczmarskiemu nie zrobiono w ten sposób krzywdy?
Krzysztof Gajda: Bardzo ostra teza, ale na szczęście na szkolnych akademiach repertuar jest znacznie szerszy niż kiedyś. Rozumiem jednak kryjące się za tym pytaniem intencje. To jest oczywiście odwieczny problem poetów. Najpierw ich sztuka jest żywa, porusza sama z siebie, a potem trafia do kanonu podręczników i zaczyna być udręką szkolną. To jest coś, czego artyści się boją i uciekają przed tym. Żeby nie zmuszać młodzieży do wkuwania, że „Kaczmarski wielkim poetą był” trzeba zreformować system edukacji.
To jednak rzeczywiście paradoks, że z całej twórczości Kaczmarskiego powszechnie znany jest refren „Murów”, najbardziej banalny i z prymitywnym pod względem literackim tekstem. Oczywiście zwrotki „Murów”, jak to u Kaczmarskiego są bardzo mądre, ale większość ludzi, nawet tych śpiewających je jako hymn Solidarności, słów nie słucha. Dlatego obowiązkową lekturą szkolną powinna zostać „Moja osobista historia Murów” Filipa Łobodzińskiego, któremu w dużym stopniu utwór Kaczmarskiego zawdzięczamy. To Łobodziński jako student iberystyki, w 1978 roku podrzucił kolegom pieśń Katalończyka Lluisa Llacha, a Kaczmarski nadał jej nowe życie. (PAP)
Prof. UAM dr hab. Krzysztof Gajda (ur. 1972), członek Pracowni Badań Literatury i Kultury Niezależnej w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od końca lat dziewięćdziesiątych publikuje prace na temat związków piosenki z literaturą. Autor książek: Poza państwowym monopolem – Jan Krzysztof Kelus (1998), Jacek Kaczmarski w świecie tekstów (2003, 2013), To moja droga. Biografia Jacka Kaczmarskiego (2009, 2014), Szarpidruty i poeci. Piosenka wobec przemian społecznych i kulturowych ostatnich dekad (2017). Wspólnie z Krzysztofem Grabażem Grabowskim opublikował rozmowę Gościu. Auto-bio-Grabaż (2010). Współredaktor książek zbiorowych Zostały jeszcze pieśni… Jacek Kaczmarski wobec tradycji (2010), Nowe słowa w piosence. Źródła. Rozlewiska (2017) Etyka i estetyka słowa w piosence (2019) oraz Polska w piosence (1989-2019) (2020). Redaktor tomów z tekstami Stanisława Staszewskiego i Jana Wołka. W latach 2015-2019 dyrektor artystyczny Festiwalu słowa w piosence „Frazy”.