Monika Krzywkowska i Agnieszka Suchora w spektaklu "Zbrodnie serca" w Teatrze Współczesnym w Warszawie
Przyznaję, wpadłam z kretesem. Z Agnieszką Suchorą mogłabym rozmawiać albo milczeć bez końca. Jest tak, jak mówią jej przyjaciółki - człowiek czuje się z nią bezpiecznie. W czasach niepewności i dystansu społecznego, kiedy tęsknimy za ciepłem oraz bliskością, to prawdziwy dar. Moja rozmówczyni wymyka się schematom: jest aktorką, miłośniczką średniowiecza, projektantką wnętrz i organizatorką remontów. W cokolwiek się angażuje, robi to z pasją. Mąż, aktor Krzysztof Kowalewski, mówi: „To bardzo skomplikowana figura". Przyjaciółka Hanna Sleszyńska dodaje: „Nie wiem, jak ogarnąć ten żywioł, jakim jest Agnieszka". No właśnie, jak?
W MIARĘ NORMALNIE
Zaczęłyśmy od zabawnej zbieżności naszych nazwisk. - Swoje znalazłam w Bulli gnieźnieńskiej. Pochodzimy od chłopów, ale przynajmniej bardzo dawnych - śmieje się Agnieszka Suchora. Skoro nazwisko w jej wersji znalazło się w średniowiecznych zapisach, rozwiązania są dwa; źródło mojego jest zupełnie inne albo któryś z naszych wspólnych przodków, analfabetów; sam popełnił błąd lub pozwolił to zrobić komuś innemu.
W sprawie średniowiecznych pism można jej wierzyć, bo jest mediewistką. Zdecydowała się na studia na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych, kiedy nie miała zbyt wiele zajęć w teatrze. - Chciałam postudiować prawdziwie - tłumaczy. Choć po skończeniu szkoły aktorskiej w 1990 roku myślała inaczej: - Byłam przekonana, że scena wystarczy mi do życia. Nie miałam problemu z dostaniem się do teatru. Dyplom „Teraz ja" na podstawie Antoniego Czechowa, wyreżyserowany przez Maję Komorowską, pokazała telewizja. Dostałam cztery propozycje - wspomina.
Zdecydowała się na warszawski Teatr Współczesny Macieja Englerta, w którym gra do dzisiaj. Tam spotkała przyszłego męża, Krzysztofa Kowalewskiego. I choć dzieli ich spora różnica wieku, 30 lat, od ponad dwóch dekad są szczęśliwą parą. - Kiedy ktoś wydaje nam się atrakcyjny, różnica wieku nie ma znaczenia. Ważne jest przyciąganie, spojrzenie oczu, przekonanie, że to właśnie ta osoba... Choć nie mieliśmy pokoleniowej wspólnoty doświadczeń, okazało się, że to samo czytamy, podobne rzeczy nam się podobają i w ten sam sposób postrzegamy świat. To wystarczy. Mam absolutne poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, niezawodności. I nieustannej atrakcyjności mimo upływu lat - mówi Agnieszka Suchora.
Kiedy pytam Krzysztofa Kowalewskiego o zalety żony, zaznacza, że nie stosuje takich podziałów: - Wielbię całość - mówi z czułością w głosie. - Właśnie się skrada, żeby podsłuchiwać, co mówię - dodaje. Z oddali słychać głos: - Nie muszę podsłuchiwać, przecież ci zapłaciłam, żebyś mówił o mnie jak najlepiej - woła Agnieszka. - To jest kłamstwo, proszę pani - śmieje się aktor. Tych dwoje łączy wyjątkowe poczucie humoru: - Jej jest piekielne. Ja też mam niezłe, ale żona ma do niego pewien dystans. Co mi zupełnie nie przeszkadza - przyznaje Kowalewski. Hanna Śleszyńska: - Potrafi pojechać po bandzie. Najśmieszniejszy jest kontrast między tą drobną osóbką i jej dowcipami. Dlatego mówimy na nią czasem Mała Mi. Agata Kulesza: - Żartuje grubo, ale z takim wdziękiem, że wszystko jej uchodzi. Iza Kuna: - Błyskotliwość jej ripost mnie poraża. Wszystko, co mówi, jest zabawne. Agnieszka i jej mąż zawsze znajdą powód do śmiechu: - Ostatnio przy śniadaniu Krzysio zakrztusił się bagietką. Zaproponowałam mu, żeby stanął na rękach, ale stwierdził, że to nie jest dobry pomysł. Kiedy doszedł do siebie, uznaliśmy; że śmierć od zakrztuszenia w dobie koronawirusa byłaby żenująca.
Jakie znaczenie ma to, że oboje wykonują ten sam zawód? - On zawsze mi imponował. Podziwiałam go. Był wtedy na fali wznoszącej: w latach 90. miał same świetne role. Kiedy osoby w związku wykonują ten sam zawód, do tego artystyczny, może pojawić się rywalizacja. I gdybym związała się z kimś w moim wieku, pewnie miałabym taką skłonność. W przypadku Krzysztofa nie miałam takiej potrzeby ani możliwości. Co dawało mi spokój: nie ma się co szarpać i tak nie ma szans - śmieje się. Może to odpowiedź na pytanie, dlaczego nigdy nie traktowała swojej kariery aktorskiej nadmiernie poważnie: - To prawdopodobne. Może grzałam się w sukcesie Krzysztofa i to mi wystarczało? Ale robiłam swoje, nie rezygnowałam - zaznacza. I dodaje: - Ambicja zawodowa nie jest dla mnie motorem w życiu. Dużo ważniejsze jest to, że udało mi się swojej rodzinie, mężowi i córce, stworzyć w miarę normalny dom. Bo całkiem normalny byłby nudny.
DZIEWCZYŃSKA PRZYJAŹŃ
W tym samym czasie co Krzysztof Kowalewski w życiu Agnieszki pojawiła się Agata Kulesza, jej najbliższa przyjaciółka. - Mamy legendę o początku naszej przyjaźni. Kiedy Agnieszka była w ciąży, zastępowałam ją w Kabarecie Olgi Lipińskiej. Znałyśmy się, ale nie blisko. I wtedy spotkałam ją w supermarkecie. Podeszłam i zapytałam: „To prawda, że jesteś w ciąży z Kowalewskim? Wszyscy o tym mówią, więc chciałam wiedzieć, czy to prawda. Agnieszka spojrzała na mnie zdumiona: „Też coś! Tak bezpośrednio?". Od tamtej pory stałyśmy się nierozłączne - śmieje się Agata Kulesza. - To była miłość od pierwszego wejrzenia - przyznaje Agnieszka Suchora. - Dziewczyńska przyjaźń to dla mnie życiowy fundament. Mój mąż zazdrości mi tych relacji. Oprócz Agaty są cudowne Hania Sleszyńska, Iwona Bielska i Iza Kuna, z którą zanim zamknięto teatry, miałam szczęście grać we Współczesnym w spektaklu „Wstyd" Marka Modzelewskiego.
- Poznałyśmy się z Agnieszką wiele lat temu podczas nagrywania „Mateczki" Różewicza dla Teatru Telewizji. Nie miałyśmy wielu scen razem, ale dużo rozmawiałyśmy. To było jak olśnienie. Granie z nią wzrusza mnie, tak jak nasza przyjaźń. Mam z nią głęboką, intymną relację - mówi Iza Kuna. I dodaje, że dzisiaj rozmawiała z Agnieszką przez telefon już dwa razy.
Hanna Śleszyńska: - Z Agnieszką i Agatą zaprzyjaźniłyśmy się na śmierć i życie w czasach Kabaretu Olgi Lipińskiej. Program pokazywano raz w miesiącu, ale mieliśmy 2-3 tygodnie prób. Z telewizji jest blisko do Galerii Mokotów; więc tam spędzałyśmy wolne chwile. Agnieszka była w swoim żywiole - czasem musiałyśmy ją powstrzymywać, żeby po raz kolejny nie kupowała sobie podobnego płaszcza czy butów. Jeśli mimo to zrobiła zakupy, trzymała je parę dni w bagażniku samochodu. Po kilku dniach przestawały być nowe. Sama też stosowałam tę metodę - śmieje się.
Agata Kulesza: - Agnieszka sama przyznaje, że jest trochę snobką. Będzie się męczyła z niewygodną walizką vintage Louis Vuitton, bo uważa, że jest piękna. Iza Kuna: - Jest niezwykle atrakcyjną kobietą. Zawsze doskonale ubrana. Dba o detale, co mi nie wychodzi. Gdybym była mężczyzną, zabiegałabym o jej względy. Mówią sobie wszystko: najbardziej intymne rzeczy (Iza Kuna), nawet to, co nieakceptowalne (Agata Kulesza). Co nie znaczy, że nie ma konfliktów. - Z Agatą często kłócimy się o filmy. Mamy inny gust: to, co jej się szalenie podoba, ja uważam za beznadziejne. To jest fantastyczne, bo nigdy nie jest nudno - mówi Agnieszka.
- Czasem zdarza się coś, co podoba się nam obu - przyznaje Agata Kulesza. - Możemy się krytykować. Ale nawet jeśli to jest trudne do zaakceptowania, nigdy nie gniewamy się na siebie długo. Najwyżej godzinę. Kiedy ludzie są sobie tak bliscy; nie mogą się na siebie gniewać. Wiadomo, że nikt nie ma złych intencji. Najwyżej chce pomóc.
Przyjaciółki Agnieszki Suchory twierdzą, że nikt tak jak ona nie sprawdza się w trudnych momentach. Agata Kulesza: - Kiedyś, gdy byłam w gorszym stanie, przyszła do mnie i mówi: „Tak nie może być, nie czujesz się dobrze, więc ci wysprzątam, żebyś miała ładnie'". Rozejrzała się wokół: „Przyjdę w poniedziałek i wtorek'". Zajrzała do szafki w kuchni i dodała: „I jeszcze w środę...".
CIĄGLE W RUCHU
Wszyscy, którzy ją znają, twierdzą, że Agnieszka z ogromną miłością dba o dom. Dzwonię do niej po raz kolejny i pytam, jak się czuje: - Dzisiaj całkiem dobrze. Wykąpałam moje fikusy; wyprałam swetry, wyszorowałam kuchnię, odkurzyłam książki... - wymienia jednym tchem. Agata Kulesza: - Ona ciągle jest w ruchu, nie może usiedzieć w miejscu, ja się męczę od samego słuchania o tym, co robi - śmieje się. Krzysztof Kowalewski potwierdza:
- Szczególnie teraz, kiedy spędzamy czas w domu, mam okazję obserwować jej aktywność i czasem się zastanawiam, czy ona się nie zarżnie. Energia do działania zawsze była jej zasadniczą cechą. Tą, która wzbudza poważne obawy ludzkości towarzyszącej. Hanna Śleszyńska: - Wszędzie ma porządek perfekcyjny. W garderobie ubrania ułożone tematycznie. Otwieram szufladę, a tam gumki do włosów jej córki Gabrysi ułożone kolorami. W garażu klucze zawieszone na ścianie zgodnie z rozmiarem. Zawsze powtarzam, że jeśli jej stosunek do porządku stanie się normą, to mnie rozstrzelają.
Agata Kulesza: - Jak przychodzimy do niej, każda rzuca torbę czy płaszcz gdzie popadnie. A Agnieszka ukradkiem układa wszystko we właściwym miejscu.
Krzysztof Kowalewski: - Wchodzi do domu, patrzy na stół czy inne miejsce i musi koniecznie przedmiot, który nikomu nie przeszkadza, przestawić w inne miejsce, po swojemu. Nikt nie staje jej na drodze - śmieje się.
Hanna Śleszyńska: - Nigdy nie ma poczucia, że coś już jest idealne. Zawsze można poprawić. Kiedy budowała dom zgodnie z własnym projektem, szalała z dzieckiem w jednej ręce i wiertarką w drugiej. A kiedy wreszcie dom był ukończony, uznała, że jeszcze trzeba przesunąć ścianę w kuchni. Co ostatecznie okazało się dobrym pomysłem, na który jednak nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby w takim momencie - zaznacza.
Własny perfekcjonizm powoduje wysoki poziom wymagań od innych: - Fachowcy zatrudnieni do remontów się jej boją. A jak się pojawia w marketach budowlanych, pracownicy czmychają w boczne alejki. Aby uniknąć niekończących się dyskusji na temat typów zaprawy i niuansów w kolorach farb - śmieje się Śleszyńska.
- Agnieszka ma charakterek. Jest zapalczywa, szybciej mówi, niż myśli. Czasem jeszcze szybciej działa. Z tego wynikają różne przygody. Kiedyś nie wystarczyło jej cierpliwości, żeby poczekać, aż brama garażu się otworzy Wjechała w nią, miażdżąc tylną szybę samochodu - opowiada Agata Kulesza. Agnieszka Suchora dobrze pamięta tę sytuację: - Wszystko przez to, że nigdzie nie mogłam zdążyć. Tamtego dnia byłam spóźniona na próbę... Ale pracuję nad sobą i spóźniam się coraz rzadziej. Ostatnio kilka razy udało mi się stawić gdzieś minutę przed spotkaniem - mówi z dumą. Zrozumiała też, że musi odpoczywać: - Umawiam się ze sobą na dzień leniwca. Wtedy nic nie robię. Wszystko z powodu zaadoptowanego psa, który ugryzł mnie w twarz. To była moja wina. Ale rana nie chciała się goić i musiałam się położyć na tydzień do szpitala. Jezu, jak ja wtedy odpoczęłam. Postanowiłam to powtarzać. Dlatego na początku pandemii była zadowolona, że musi zostać w domu. - Próba zorganizowania wszystkiego, bycia wszędzie, gdzie jestem potrzebna, zaczynała mnie przerastać. Nagle to, że mogłam się zająć tylko rodziną, przyniosło mi ulgę. Teraz coraz częściej czuję niepokój. Wszystko wokół się zmienia i prawdopodobnie wymaga od nas jakiegoś przewartościowania, zobaczenia rzeczywistości od innej strony. Nie mamy podobnych doświadczeń, do których moglibyśmy się odwołać. A niepewność budzi lęk - przyznaje. Zgodnie ze swoją naturą pozostaje mimo wszystko optymistką: - Uważam, że kryzysy budują zmianę w myśleniu. Nawet jeżeli nie od razu, to po pewnym czasie. Sama uświadomiłam sobie, że mam wszystkiego za dużo. I muszę z tym coś zrobić.
ŻADNYCH KONI I INNYCH CUDÓW
Zawsze chciała mieć rodzinę równie
szczęśliwą jak ta stworzona przez jej rodziców. - Bardzo się kochali i
kochali mnie. Ojciec był aktorem, a mama suflerką. Kiedy byłam mała
nasze życie toczyło się głównie w Teatrze im. Juliusza Osterwy w
Lublinie, w którym oboje pracowali. Gdy miałam iść do szkoły, mama
zrezygnowała z pracy. Nie chciała, żebym miotała się z kluczem na szyi.
Ludzie pracujący w teatrze mają trochę inny rytm życia: ojciec do 14.00
miał próbę, potem przychodził do domu, jedliśmy obiad, a o 18.00 znowu
wychodził do pracy na spektakl. Zginął w wypadku drogowym w 1985 roku.
Miałam wtedy 17 lat. Wszystko się urwało, ale ten obraz szczęśliwej
rodziny pozostał we mnie - wspomina Agnieszka. U niej w domu obiad
również jest codziennie o 15.00. - Chociaż bardzo by mi odpowiadał
francuski model, z wczesnym obiadem i wieczornym biesiadowaniem.
Niestety to niemożliwe. Albo któreś z nas ma spektakl, albo oboje.
Bardzo chciała zostać matką, lecz pierwsze pół roku po urodzeniu córki
wspomina jako trudne. - Nie radziłam sobie. Źle znosiłam izolację, bo
urodziłam Gabrysię w styczniu, więc to nie był najlepszy czas na spacery
czy spotkania. Te wszystkie filmy, w których oglądałam, jak z
noworodkiem przy piersi idzie się na wystawy, do kina i restauracji,
okazały się oszustwem. Zdarzały mi się momenty, że siedziałam w szafie -
opowiada. Po kilku miesiącach odetchnęła. - Później to był po prostu
raj. Ani ja nie goniłam za pracą, ani praca za mną. Spędzałam fajny czas
z Gabrysia. Do pracy wróciłam, jak miała rok. Nigdy nie byłam matką,
która sobie coś załatwia przy pomocy dziecka. Uważam, że nie należy
przesadzać z bodźcami. W sobotę i niedzielę żadnych zajęć językowych,
koni i innych cudów. Raczej długie śniadania, przewalania po kanapie,
nicnierobienie. Starałam się też, żeby Gabrysia, która jest jedynaczką,
nie stała się księżniczką. Przydzielałam jej różne zadania i starałam
się budować w niej prospołeczne spojrzenie na rzeczywistość. I to się
udało. Jestem zadowolona, że możemy rozmawiać nawet o trudnych sprawach -
mówi aktorka. Dobre relacje ma nie tylko ze swoją córką. - Dla mojej
Marianki jest jak druga matka - przyznaje Agata Kulesza. - Jak sobie z
czymś nie radziłam, mówiłam Agnieszce: „Ja już nie mogę, ty z nią
porozmawiaj". Marianka zawsze może zwrócić się do niej o pomoc. Był
moment, w którym Agnieszka Suchora żałowała, że nie ma więcej dzieci.
Wtedy zdecydowała się na wizytę w ośrodku adopcyjnym. - Ale po
przeanalizowaniu sprawy doszłam do wniosku, że nie podołam. Myślę, że to
była odpowiedzialna decyzja. Z powodu mojego instynktu macierzyńskiego
zaczęły się pojawiać w domu kolejne psy i koty - przyznaje. Adoptuje je
ze schronisk i krytykuje kupowanie zwierząt z hodowli. - Rozumiem, że
ktoś chce małego pieska, który wygląda jak zabawka, ale nie pojmuję, jak
można je kupować z hodowli, które są źródłem ogromnego cierpienia.
Jestem w tej sprawie potworem - przyznaje. - Z takich samych powodów nie
jem mięsa. Uwielbiam je, dla bułki z szynką dałabym się zabić. Ale
obejrzałam parę filmów o produkcji mięsa i nie jestem w stanie go jeść -
deklaruje. Krzysztof Kowalewski nie ma nic przeciwko kolejnym
zwierzętom w domu, bo również jest ich miłośnikiem: - Ale nie do tego
stopnia, co moja żona. Gdy ona widzi samotnego psa natychmiast go
przygarnia. Ja najpierw rozglądam się za właścicielem - śmieje się.
AKTORKA TROCHĘ LENIWA
Przez
lata Agnieszka Suchora pojawiała się w filmach sporadycznie. Hanna
Sleszynska: - Dawała nam do zrozumienia, że nie traktuje aktorstwa tak
poważnie jak my. Nigdy nie wierzyłyśmy w to do końca. Ale postanowiła
nam udowodnić. Znalazła sobie inny zawód. - Jestem projektantką wnętrz i
zajmuję się remontami, powiedziałabym nawet: budowlanką. Mam firmę, do
czego namówiła mnie Agata Kulesza, kiedy już pomogłam kilku znajomym w
urządzaniu domów. Teraz z powodu pandemii udzielam porad przez internet.
Klienci przysyłają mi zdjęcia, a ja sugeruję, jak przestawić meble -
śmieje się. Skąd u niej ten dystans do kariery aktorskiej? - Życie
zweryfikowało moje wyobrażenia. W teatrze i w ogóle w sztuce nie ma
sprawiedliwości. To, czy nam się powiedzie, jest wynikiem wielu
elementów. Na część z nich nie mamy wpływu. Może się nie udać, mimo że
jesteśmy zdolni i piękni. Jeżeli ktoś oczekuje sprawiedliwości, czeka go
frustracja. Zajęłam się czymś innym, żebym nie musiała przyjmować
propozycji poniżej godności i robić czegoś, co nie sprawia mi frajdy.
Jestem aktorką trochę leniwą - tłumaczy.
Cieszą ją za to sukcesy
koleżanek. - Jest pozbawiona zawodowej zazdrości. Kiedyś mi powiedziała,
że gdyby ją jednak odczuwała, chyba nie byłaby w stanie się ze mną
przyjaźnić. Idzie swoją drogą. Dawniej powtarzała, że lubi się schować
za formą teatralną. Nie wierzę w to lenistwo. Bo kiedy zagrała w „Cichej
nocy" w 2017 roku, okazało się, że potrafi i raczej lubi też aktorstwo
filmowe. Jednak chyba kokietuje tym lenistwem - zastanawia się Agata
Kulesza. Agnieszka Suchora wspomina, że już po przeczytaniu scenariusza
„Cichej nocy" czuła, że rola Teresy w filmie Piotra Domalewskiego jest
dla niej. - Tak jak nie przywiązuję się do propozycji, tak tym razem się
uparłam. Dotychczas byłam postrzegana jako aktorka komediowa. Do głowy
mi nie przyszło, że ktoś może mi zaproponować taką rolę. Uznałam więc,
że warto o nią zawalczyć. Na zdjęcia próbne ubrałam się jak Teresa -
wspomina.
Piotr Domalewski: - Kiedy ją zobaczyłem na castingu, od
razu wiedziałem, że to ona. Weszła jako pierwsza i choć nie skończyliśmy
od razu castingu, nie miałem wątpliwości, że rola jest dla niej.
Agnieszka ma coś, co lubię nie tylko u aktorów, z którymi pracuję, ale
także jako widz - ma wszystko w oczach. Świetnie się z nią pracuje na
planie. Nie potrzebuje atencji, nie wymaga, żeby się z nią cackać i
utwierdzać ją w przekonaniu, że jest dobrze. Potrafi zaufać reżyserowi i
nie traci czasu na wątpliwości. Film o rodzinnym spotkaniu
bożonarodzeniowym dostał siedem nagród na festiwalu w Gdyni, w tym Złote
Lwy, i dziesięć Orłów - dla Agnieszki za rolę kobiecą. - Sprawiło mi to
ogromną frajdę. Potrafię się cieszyć sukcesami. Aktorzy mają takie sny,
że spotyka ich wielki, fantastyczny aplauz i on mi się zdarzył
naprawdę. Jednak niczego nie zmienił w mojej głowie. Nie mam większych
oczekiwań niż wcześniej. Coś może się zdarzyć, ale nie musi.
Najważniejsze jest dla mnie życie.
***
AGNIESZKA SUCHORA
Aktorka
filmowa i teatralna oraz mediewistka. Absolwentka warszawskiej PWST. Od
30 lat gra w warszawskim Teatrze Współczesnym. W roku 2018 dostała
Polską Nagrodę Filmową Orze) za drugoplanową rolę kobiecą w filmie
Piotra Domalewskiego „Cicha noc". Jest także projektantką wnętrz.
Skończyła 52 lata. Z mężem, aktorem Krzysztofem Kowalewskim, mają
20-letniq córkę Gabrielę.