EN

13.11.2021, 14:40 Wersja do druku

Ahoj, rozbitkowie

"Madagaskar" Magdaleny Drab w reż. Gosi Dębskiej w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

fot. Marek Zimakiewicz

Te słowa, powtarzane wielokrotnie w spektaklu „Madagaskar” długo jeszcze dźwięczą w pamięci. Bo na maleńkiej scenie Teatru Żydowskiego rzeczywiście gromadzą się rozbitkowie, niekoniecznie w dosłownym sensie – raczej rozbitkowie duchowi, szukający dla siebie bezpiecznej przystani.

Tak jak od rozbitków także nie sposób uwolnić się od melodii piosenki „Ajaj, Madagaskar”, od lat podśpiewywanej na koloniach i weselach. Mimo że w spektaklu nikt jej nie zaśpiewa, może tylko przez moment pojawi się kilka jej zanuconych taktów. Słowa refrenu tej popularnej śpiewanki „Ajaj, Madagaskar/ Kraina parna, skwarna/ Afryka na wpół dzika jest” to właściwie niemal jedyny ślad po niegdysiejszych ambicjach kolonialnych międzywojennej Rzeczypospolitej. No, jeszcze tłucze się po głowie hasło „Żydzi na Madagaskar”, ale już prawie nikt nie wie, kto był autorem tego hasła. Antysemici? Syjoniści? Filosemici? Jakby to nie wyglądało przedziwnie, to właśnie wszyscy oni połączeni w egzotyczną koalicję lansowali pomysł utworzenia na Madagaskarze odrodzonego państwa żydowskiego. Przy czym to właśnie Polska miała być – wedle tych koncepcji – fundatorem czy opiekunem tego państwa. Sprawa wyglądała na tyle poważnie, że w roku 1937 po negocjacjach z władzami francuskimi przybyła na wyspę będąca wówczas kondominium Francji polska delegacja na czele z Mieczysławem Lepeckim, byłym adiutantem Józefa Piłsudskiego. Ta rządowa wyprawa Komisji Studiów miała na widoku zbadanie warunków kolonizacji – wybrała nawet sposobne ku temu tereny. W skład delegacji wchodził również Arkady Fiedler, gorący zwolennik polskiego osadnictwa na Madagaskarze. Nic z tego wszystkiego nie wyszło, przyszła wojna i plany ostatecznie się rozwiały – a ich śladem pozostała książka podróżnicza Fiedlera, czytana potem już w oderwaniu od jej genezy – „Jutro na Madagaskar” (1939).

Do tego realnego tła historycznego nawiązała Magdalena Drab w swojej brawurowo skrojonej sztuce „Madagaskar”, którą nazwała horrorem metafizycznym. Zamiast faktograficznych nawiązań obrała formę groteski, wyolbrzymienia i slapstickowej zabawy – formę ryzykowną, która jednak doskonale sprawdziła dla osiągnięcia celu, jakim był przegląd lęków, tęsknot i zaniechań wielkich Polaków żydowskiego pochodzenia albo wielkich polskich Żydów, szukających dla siebie miejsca w historii. Przybywający bowiem na tę metafizyczno-metaforyczną wyspę rozbitkowie nawiedzają tę poetycko-groteskową przestrzeń już po śmierci, niczym do polsko-żydowskiego czyśćca. Trafiają w przestrzeń wypełnioną plastykową zielenią, sugerującą okolice podzwrotnikowe, w której znalazły się również wszędobylskie monitory – środek nadzoru i kontroli zachowania przybyłych. W rzeczy samej; „Kraina parna, skwarna”.

Magdalena Drab kierująca jako autorka tą niezwykłą, mentalną wyprawą, mimo że wciąż jest pisarką i aktorką młodego pokolenia, ma już za sobą wiele osiągnięć. Absolwentka łódzkiej filmówki, związana z legnickim teatrem (od 2014) współzałożycielka łódzkiego Teatru Zamiast, napisała ponad 10 sztuk, m.in. o polskich kibicach „Dzielni chłopcy” (2016, publikacja „Dialog”, 4/2016), „Trup” (półfinał VIII Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej), „Słabi, ilustrowany banał dramatyczny” (2017, „Dialog, 5/2017), „Film odcinkowy z ludźmi w tle” (2018), monodram „Curko moja, ogłoś to” (główna nagroda w konkursie The BEST OFF). Magdalena Drab pokazała nowe możliwości warsztatowe, jakie otwiera monodram. Odmalowując sytuacje podczas wernisażu wystawy malarki naiwnej Marii Wnęk, dała swego rodzaju sondę socjologiczną, pozwalająca uchwycić charakter relacji społecznych i stosunek do osób z tzw. marginesu. Wśród recenzentów zachwyt wzbudził jej tekst „Wyzwoleń (spektakl wystawiony na jego podstawie w Legnicy przez Piotra Cieplaka) – którym zjednała sobie jurorów I edycji Wyróżnienia im. Zygmunta Hübnera ZŁOTY PROLOG (2020). Wcześniej za ten dramat została nominowana do Paszportu „Polityki” 2019. I choć to utwór w dużej mierze „zależny”, intrygujące, ale jednak tylko wariacje na temat „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego i problematyki polskości, czyli dramat poniekąd „bluszczowaty”, dowodził dramaturgicznej dojrzałości autorki.

„Madagaskar” w pełni to potwierdza. Magdalena Drab ze zręcznością prestidigitatorki żongluje formami, bawi się słowami, ani na chwilę nie tracąc z pola widzenia celu tej zabawy. Pod ręką debiutującej w roli reżyserki Gosi Dębskiej – „Madagaskar” stał się porywającym spektaklem o tożsamości, relacjach polsko-żydowskich i poszukiwaniu miejsca w świecie, który powinien koniecznie się zmienić.

Uwięzieni na metafizycznej wyspie (tytułowym Madagaskarze), legendarni bohaterowie usiłują wyrwać się z tego zaklętego miejsca, gdzie poddawani są nieustannemu nadzorowi i tresurze pod okiem pramatki, doglądającej ich z ekranu monitora. W roli pramatki z ekranu wystąpiła Gołda Tencer, a właściwie wystąpiły głównie jej drapieżne usta (skojarzenie z Beckettem oczywiste!), pełne ekspresji i mocy.

Na wyspie znaleźli się: założycielka imperium piękna Helena Rubinstein (Helena Radzikowska), psychoanalityczka Helena Deutsch (Paulina Moś), producent filmowy Samuel Goldwyn (Marek Węglarski), Stanisław Lem (Paweł Rutkowski), Julian Tuwim (Mateusz Trzmiel), Ludwik Zamenhof (Piotr Sierecki) – ich role zagrali aktorzy Teatru Papahama i Teatru Żydowskiego, których idealna współpraca na scenie sprawiła, że narodził się zespół tego niezwykłego spektaklu.

Niektórzy rozbitkowie przebywają tu od dawna. Zamenhof nawet po części strajkuje, doprowadzony do apatii mdłą reakcją na jego projekt stworzenia wspólnego, prostego narzędzia porozumienia wszystkich ludzi – esperanto miało być sposobem wyjścia z przeklętego świata odwiecznych waśni i niechęci – Piotr Sierecki sugestywnie maluje jego dramat niespełnienia. Podobnie jak dramat Juliana Tuwima, który w kreacji Mateusza Trzmiela staje się przejmującą opowieścią o odrzuceniu ofiarowanej Polsce jego miłości ze świadomego wyboru. Trzmiel, mimo że fizycznie do Tuwima niepodobny, potrafi sprawić, że widzimy nawet „myszkę” Tuwima na jego twarzy, a kilkakrotnie osuwające się ciało poety budzi nie tylko współczucie ale nawet panikę. Wielkie wrażenie wywiera także pełne ekspresji wyznanie Marka Węglarskiego jako hollywoodzkiego producenta, wciąż tęskniącego do swych korzeni, wyrażone piosenką i tańcem. Albo intelektualne kłopoty z literą „h”, które trapią Pawła Rutkowskiego – ojciec Stanisława Lema rozstał się z litera „h” w nazwisku, aby zatrzeć swoje żydowskie pochodzenie, z którym teraz wielki pisarz i filozof musi się zmierzyć. Nie ustępują im pola dwie Heleny – Deutsch i Rubinstein, które w duecie wystąpią jako kobiety wypatrujące swoich mężczyzn bawiących się w wojnę, a każda z nich osobno narysuje dramat nieustępliwej walki o niezależność.

Magdalenie Drab nie brakuje pomysłów, aby poddawać rozbitków nieustannej torturze wspomnień i zagrożeń – nie zapomina o czujnym nadzorze pramatki, dozorującej, aby nikt z wyspy nie zbiegł. Służy temu precyzyjnie rozpisany plan dnia. Na początek, od rana dosięga ich tortura „rzężenia” – nowo przybyły Stanisław Lem zauważa dziwną dolegliwość „tubylców”: wszyscy tutaj nadużywają litery „żet”(a może i „rz”), dostawiając ją na początku wielu słów. W ten sposób powstają nowe, czasem pokraczne słowa nasuwające nieuchronne skojarzenia z „żydowskością”. Tej skazie wkrótce ulegnie Lem. I on zaczyna „rzęzić”. Potem następują po sobie kolejne zaplanowane „ćwiczenia” z cierpień, m.in. zabawa w ofiarę Izaaka.

To jednak dość łagodny horror. Rzecz wypełniona została bowiem wymownymi piosenkami i monologami, wspólnymi tańcami, wprowadzającymi trochę humoru, a przede wszystkim wigoru.

„Madagaskar” trzyma widzów w nieustannym napięciu, aktorzy po mistrzowsku kreują swoje partie, a całość tworzy groteskowo-absurdalne, choć zarazem głęboko rzeczywiste pragnienie zmiany świata na lepsze. Mądry, przenikliwy spektakl opowiadający o sprawach skomplikowanych w zaskakujący sposób. Majsterska robota.

Tytuł oryginalny

Ahoj, rozbitkowie

Źródło:

„Dziennik Trybuna” nr 225