„A komórka dzwoni" Sarah Ruhl w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swojej stronie.
Oryginalny tytuł Dead Man’s Cell Phone traktuje wprost o prologu: na kawiarnianym stoliku dzwoni komórka, której Gordon nie odbiera. Jean siedząca obok jest tym faktem zirytowana, odkrywa po chwili – to napisać mogę – że Gordon nie żyje. Jean zostaje „opiekunką” telefonu nieboszczyka, i poniekąd – pamięci o nim, którą zdarza się jej podkoloryzować. Dlaczego? Oboje się w końcu jakby spotkają, co będą mieli sobie do powiedzenia?
Wyszedłem z teatru z poczuciem, że próbowano powiedzieć mi coś ważnego, np. to, że nie wszystko na tym i tamtym świecie rozumiemy, że czasem zakochujemy się w kimś/czymś, kto/co na to zupełnie nie zasługuje. Że każdy przezywa żałobę na swój sposób i nikomu nic do tego. Że – wreszcie – są wciąż na świecie ludzie, których sygnał telefonu komórkowego, i sam fakt istnienia takiego urządzenia, doprowadza do rozmaitych granic. Barbara Wypych zagrała Jean w punkt, inaczej - niż w tej powiedzmy manierze - zagrać się tej bardzo trudnej roli nie dało. Monolog Gordona - Mateusza Króla - jest jedną z najlepszych scen, jakie można zobaczyć teraz w teatrze, a Rafał Zawierucha dał swojemu w sumie epizodycznemu bohaterowi coś bardzo ludzkiego i rozczulającego.
Wyszedłem wreszcie ze Współczesnego także z dość gorzką pewnością, że takiego teatru już prawie nie ma, że odchodzi, jak ten Król w Ceremoniach; że uczestniczyłem w czymś (absolutnie oczywiście celowo) niedzisiejszym. I bardzo mi się ta niedzisiejszość podobała.