EN

28.02.2025, 13:15 Wersja do druku

Przestrzenie pomiędzy

Tribute w reżyserii Arkadiusza Ziętka w Fundacji Sztukmistrze z Lublina. Pisze Sabina Drąg w portalu Sztuka Cyrku.

fot. Maciej Rukasz

Spektakl jest wielowarstwowym palimpsestem, każdy artystyczny zabieg niesie ładunek dodatkowych znaczeń pokazujących temat z nowej perspektywy.

Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden – odlicza kobiecy głos z offu, zapraszając do rozpoczęcia spektaklu. Pozostająca w lekkim półmroku scena, na której ustawionych jest w rzędzie sześć pustych krzeseł, powoli się zapełnia. „Jestem Sztukmistrzem/Sztukmistrzynią” – przedstawiają się publiczności kolejni artyści i artystka. Jedno miejsce jest wolne. Wszyscy czekają niecierpliwie, wiercąc się i kręcąc niespokojnie. Zaczepiają się nawzajem. Wchodzą w żonglerskie interakcje w rytm miarowych uderzeń metronomu. Miejsce się jednak nie zapełnia. Już do końca pozostanie puste, także symbolicznie. Będzie luką, metaforą, niedopowiedzeniem, ale też scenicznym potencjałem. Tworzy bowiem dystans, pozwala wybrzmieć przestrzeni znajdującej się pomiędzy, pełnej napięcia i możliwości. Pustka. Próżnia. Brak. To nasze interpretacje konstytuują ich ramy i nadają kształt, jak w heideggerowskiej metaforze glinianego naczynia. Pustka szuka dopełnienia. Zaprasza do gry z wyobraźnią, tworzy horyzont możliwości i wcieleń, w które włączają się artyści i artystka Fundacji Sztukmistrze. 

Kanwą spektaklu Tribute w reżyserii Arkadiusza Ziętka jest proza Isaaca Bashevisa Singera, w tym historia lubelskiego sztukmistrza Jaszy Mazura, a także tradycje i legendy przedwojennej społeczności żydowskiej Lublina. W tym kontekście pustka tworzy na scenie miejsce na wspomnienia, przywołanie ulicznego gwaru, tętniącego życiem miejsca, w którym mieszały się tradycje, kultury i języki. „Polish and German, and Russian, and Yiddish”, słychać w utworze towarzyszącym ruchomemu tableau vivant postaci zaangażowanych w różne cyrkowe aktywności. Pojawia się żonglerka, akrobatyka, nad głowami strzela treserski bicz. W rogach sceny ciała rozciągają się w rozgrzewkowych sekwencjach ćwiczeń. Artyści współpracują, ale i wchodzą sobie w drogę. Przeszkadzają sobie i zaczepiają się nawzajem. Zarysowują wspólnotę codziennego bycia, nie tylko tę utraconą, historyczną, lecz również sceniczne tu i teraz. Widać, jak dobrze się znają, rozumieją, przewidują swoje ruchy i płynnie wchodzą we wspólne działania. 

Temat Zagłady jest silnie obecny w sztukach performatywnych, eksplorowany na różne sposoby i przy użyciu nowatorskich narzędzi artystycznych, w tym współczesnego cyrku. Wszystko po to, by historię ocalić od zapomnienia, ale też pochylić się nad znaczeniem człowieczeństwa i uniwersalności zła. Spektakl wpisuje się w te narracje, stając się pretekstem do rozważań nad naturą człowieka. Nie ma w nim jednak zbytniego moralizmu czy psychologizacji. Twórcy podchodzą do tematu po singerowsku, z humorem, pół żartem pół serio, wplatając w dramaturgię elementy komiczne. Eksplorują przestrzeń między patosem a śmiechem, co jest zadaniem odważnym, choć niosącym ryzyko zbytniej trywializacji. To mieszanie porządków ukazuje prozę życia w jej kreatywnym, jak i destrukcyjnym wymiarze. „Po co nam demony, skoro człowiek sam jest demonem?”, pyta melancholijnie wiszący na szczycie chusty ostatni diabeł. Obrazy i postaci z prozy Singera zostają przywołane po to, by wyłuskać z nich ponadczasowe jakości i dylematy. Jest w spektaklu mowa o ludzkich rozterkach, miłości pełnej uniesień i bólu, pragnieniach okiełznania świata. Pojawiają się również motyw kwestionowania swojej tożsamości i zmagań z tradycją czy filozoficzne poszukiwanie sensu. Artyści(-tka) wskazują, że każdy z nas ma w sobie coś z tragicznej, lecz i beztroskiej postaci Jaszy Mazura. Szerokie barki, niesforne włosy czy sztukmistrzowski talent, ale też marzenia, rozczarowania i dotkliwe upadki. Chodzimy jak on na wysoko rozpiętej linie, nieustannie balansując między nadzieją a katastrofą. 

W spektaklu wykorzystywane są techniki cyrkowe, żonglerskie sekwencje i passingi, akrobatyka partnerska i solowa, a także koło cyra oraz manipulacja diabolo. Wszystko wykonywane jest na wysokim technicznym poziomie oraz płynnie włączone w narrację. Wbrew obiegowemu przekonaniu o tym, że cyrkowcy nie mówią, w Tribute pojawiają się też wybrane fragmenty prozy Singera. Ich całkiem udanym interpretacjom towarzyszą choreografie. Rosły Golem kręci rozpędzonym diabolo, poruszając się dynamicznie w splątanym z czerwonych nici, zaklętym kręgu. Zewtel, Emilia i Estera tworzą konglomerat kobiecych postaci, skumulowany w jednej artystce, która niepozbawiona scenicznej sprawczości (podnosi i jest podnoszona) oddaje ich dramatyczne herstorie w akrobatycznym ruchu. Demon kusi Rabina w żonglerskiej potyczce na sześć maczug, a Jasza marzy o podniebnych lotach, unosząc się na rękach swoich towarzyszy i towarzyszki. Artyści i artystka nie wcielają się jednak w sensie stricte teatralnym w singerowskie postaci, nie mają na sobie kostiumów, dystynktywnej charakteryzacji, nie modulują specjalnie głosu. Wchodzą w rolę tylko na chwilę, żeby zaraz budować ruchome tło dla kolejnej his-/herstorii. Pozostają sobą, sztukmistrzem i sztukmistrzynią, w stonowanym szaro-czarnym ubiorze. Reprezentują każdą i każdego, podkreślając uniwersalność i podobieństwo ludzkich doświadczeń. Stają się przestrzenią, pustką, a jednocześnie potencjałem wypełnianym kolejnymi opowieściami; narzędziem ucieleśnienia tekstu, który swoją kulminację znajduje w cyrkowej etiudzie. 

Atmosferę każdej sceny wspiera gra światła, wydobywająca z półmroku coraz to nowe postaci, duchy i cienie. Światło nigdy całkowicie nie gaśnie, nie ma również backstagu. Artyści(-tka) niewystępujący akurat na scenie są widoczni dla publiczności, wspierająco obecni. Kibicują sobie nawzajem. Z offu słychać głos omnipotentnej inspicjentki, która wydaje się kontrolować i porządkować narrację. Przywołuje twórców na scenę i nadaje rytm kolejnym wydarzeniom.

Spektakl jest wielowarstwowym palimpsestem, każdy artystyczny zabieg niesie ładunek dodatkowych znaczeń pokazujących temat z nowej perspektywy. Tak rzecz ma się z tłem muzycznym. Z głośników brzmią głównie utwory ze świata anglosaskiej popkultury. Słyszymy The Ramones, Amy Winehouse, Boba Dylana, Lou Reeda i Lenny’ego Kravitza. Charyzmatyczne postaci, reprezentujące bardzo różne postawy i historie. To ryzykowna decyzja artystyczna, bo grozi rozmyciem teatralnej narracji w dźwiękach radiowego przeboju. Połączenie wątków literackich i historycznych ze współczesnym popowym brzmieniem budzi początkowo dysonans, prowadzi do dyskomfortu i pytań „dlaczego”. Zabieg jest jednak – jak wyjaśniają w opisie spektaklu twórcy – pożądany i celowy. Wybrani artyści to osoby o żydowskim pochodzeniu, dla których jest lub było ono inspiracją bądź źródłem buntu. Są również jak Jasza i występujący na scenie aktorzy i aktorka, sztukmistrzami swoich czasów, których pochłaniają marzenia, rozterki i dylematy. To kolejna warstwa spektaklu, przestrzeń przenikania się ludzkich doświadczeń, emocji i zmagań a także różnych mediów poprzez które są one wyrażane.

Tribute to po angielsku oddanie hołdu, wyrażenie szacunku wobec kogoś bądź czegoś. Spektakl w pełni inkorporuje to znaczenie. Buduje szereg odniesień, przywołuje obrazy ze świata, który zniknął, ale też tego istniejącego, w którym uczestniczymy. Eksploruje przestrzenie wspólne, doświadczenia towarzyszące ludziom niezależnie od czasów. Nie romantyzuje jednak przeszłości, ani nie moralizuje, lecz przypomina, jak cienka jest granica, za którą rozlewa się morze okrucieństwa, a „zwykły” człowiek zmienia się w oprawcę, niezależnie od tego, do jakiej grupy etnicznej czy narodowościowej należy. Spektakl to również studium wspólnoty. Relacje, jakie występujący budują na scenie, konstytuują sztukmistrzowską trupę, pełną wzajemnego porozumienia i wsparcia. Na koniec wszyscy z zadowoleniem poklepują się po plecach i gratulują dobrej realizacji artystycznego zadania. Ściskają się i przybijają piątki, żeby potem zniknąć za klasycznym cyrkowym banerem głoszącym „Jasza Mazur & Friends. World Tour”. 

Wersy „How many roads must a man walk down/ Before you call him a man” z Blowin’ in the Wind Boba Dylana wybrzmiewają jako ostatnie, symbolicznie otwierając przestrzeń i wielość ścieżek w poszukiwaniu i rozumieniu kondycji człowieka. 

Tytuł oryginalny

Przestrzenie pomiędzy

Źródło:

sztukacyrku.pl
Link do źródła

Autor:

Sabina Drąg

Data publikacji oryginału:

02.12.2024