EN

20.11.2023, 12:26 Wersja do druku

Tak daleko - tak blisko

Pisanie to mój sposób na przywołanie zmarłych, i żywych jeszcze ludzi i zaklinanie ich na wiek wieków, aby pamięć o nich nigdy nie zaginęła, a malowanie to kanalizacja moich potrzeb religijnych, gdyż jestem bardzo mocno wierzącym Buddo-Katolikiem - z pisarzem i malarzem Mirosławem Koniecznym rozmawia Marzena Kuraś w „Teatrologii.info”.

Marzena Kuraś: Czy na początku mógłby Pan powiedzieć coś o sobie, swojej rodzinie, o artystycznych korzeniach, początkach swojego pisania.

Mirosław Konieczny: Moja rodzina była rodziną wybitnie artystyczną. Mój ojciec Adam Ludwik Konieczny był inżynierem architektem i pracował w Krakowskim Biurze Projektowo Badawczym Budownictwa Przemysłowego – i można by powiedzieć – że był artystą w swoim fachu, bo to on był generalnym projektantem tego biura i ostatnim, najwyższym szczeblem fachowości i to jego zespół zaprojektował m.in. linię produkcyjną ciągnika Massy Ferguson, a nie była to robota prosta, gdyż należało przekonwertować miary angielskie na kontynentalne, co do milimetra. Po transformacji ustrojowej został generalnym inżynierem na budowach, a specjalizował się w renowacji zabytków i całymi miesiącami przebywał w Lipsku i Petersburgu, gdzie był cenionym fachowcem w tej branży. Moja matka Elżbieta Starost Konieczna była malarką po krakowskiej ASP, ale, że zmarła młodo na pląsawicę Huntingtona, którą odziedziczyła po swoim ojcu a moim dziadku Mirosławie Starost. Podobnie jak mój brat Paweł Tomasz, który był również pisarzem i opisał swoją ucieczkę motocyklem z Polski do Grecji (gdyż jako działacz NZS-u i wydawca dwóch pism podziemnych „Kresowiaka” dla Politechniki Rzeszowskiej i jeszcze jednego pisma dla Akademii Rolniczej w Krakowie, oba te pisma drukował u nas w piwnicy, w suszarni naszego bloku przy ulicy Pilotów w Krakowie, był na celowniku służb specjalnych) wraz z amerykanką, studentką polonistyki, która potem została amerykańskim pracownikiem ds. wywiadu w oddziale zajmującym się Polską. Mój dziadek Mirosław Starost był przed II Wojną Światową filozofem sztuki i napisał wiele opasłych tomów, które, z powodu jego zgonu w młodym wieku, pozostały niewydane i przechowywane są w formie maszynopisów w Bibliotece Narodowej w Warszawie, gdzie mieszkał. Poza tym mój stryj Marian Konieczny był największym artystą rzeźbiarzem przełomu tysiącleci. To on wyrzeźbił Warszawską Nike, pomnik Jana Matejki w Warszawie, poza tym to on zrekonstruował pomnik Grunwaldzki z Placu Matejki w Krakowie, który po jego odsłonięciu w roku 1975 zaczęto nazywać Placem Mariana Koniecznego, gdyż mój wujek użyczył swoich rysów twarzy królowi Jagielle, poza tym jego dziełem jest pomnik Stanisława Wyspiańskiego pod Muzeum Narodowym w Krakowie, Pomnik Wyzwolenia w Algierze – stolicy Algierii, który ma ponad 100 metrów wysokości i widoczny jest daleko z Morza Śródziemnego. Pomnik ten ma kształt liści palmy daktylowej, a w załomach tego pomnika znajdują się posągi żołnierzy Armii Wyzwolenia Algieru, uzbrojonych w kałasznikowy. Poza tym jest jeszcze pomnik Tadeusza Kościuszki w Atlancie, kopia pomnika Fryderyka Chopina z Łazienek Warszawskich w Japonii, pomnik Zamojskiego na koniu w Zamościu, czy też pomnik Bartosza Głowackiego na polu bitwy pod Racławicami oraz dziesiątki popiersi sławnych ludzi i pomników na grobach. Warto wspomnieć pomnik Włodzimierza Lenina z Nowej Huty, który po przemianach w naszym kraju trafił do kolekcjonera ze Szwecji i który zaadaptowano na pomnik Johna Lennona.
Z całej mojej rodziny żyją jeszcze moje dwie młodsze przyrodnie siostry i kuzyni. W tym kuzyn Filip, syn tego słynnego rzeźbiarza, który to kuzyn studiował malarstwo na Krakowskiej ASP i w San Francisco i który jako artysta musiał w Liceum Plastycznym, a później na ASP eksperymentować z marihuaną, którą poczęstował mnie, kiedy byłem w klasie siódmej szkoły podstawowej, w roku 1978 i od tego czasu do dzisiaj jestem jej wielkim amatorem. Na pisanie byłem skazany przez geny i to, że zacząłem pisać będąc na rocznym odtruciu z heroiny u cioci Ireny w Rzeszowie Słocinie w roku 1994 było naturalną koleją rzeczy – zwłaszcza, że miałem o czym pisać, bo moje życie hippisa, a później ćpuna starczyło mi na 11 książek, o łącznej ilości ponad 3100 stron, które wydaję na początku października 2023 roku – jako Opera Omnia.

Marzena Kuraś: Czy kontrkultura hippisowska, kontestująca zastaną rzeczywistości, stosująca substancje psychoaktywne, która w PRL-u nie była jednak tak znacząca jak na zachodzie, była dla Pana zjawiskiem ważnym, miał Pan kontakty z tymi środowiskami.

Mirosław Konieczny: Tak kultura hippisowska w Polsce miała wielki wpływ na moje pokolenie i pokolenie, które dojrzewało w latach 70. W moich czasach powstał ruch hippisowsko-ćpuniarski, który miał swoich wielkich – jak np. Tomasz Stańko – zaprzysięgły heroinista-kompotowiec, swoich bardów – ukochany przez młodzież zespól Dżem z jego charyzmatycznym wokalistą Ryśkiem Riedlem, z którym widziałem się oko w oko jedynie raz, kiedy przed koncertem w krakowskim kinie „Świt” przyniosłem dla niego kompot, bo jak zwykł mówić Rysiek: „Bez ćpania nie ma grania” i w każdym mieście przed koncertem pojawiał się ktoś, kto produkował polską heroinę – najbrudniejszą, ale i najmocniejszą jej odmianę – kompot. Zresztą na przełomie lat 80. i 90. było nas „ćpaczy” (jak to mówiło starsze pokolenie) ponad 90 tysięcy. Rozsianych po całej Polsce producentów kompotu i można było założyć, że wtedy na każdym osiedlu w prawie każdej wsi, co noc ktoś „siadał na gary”, czyli „odpierdzielał produkcję”, to znaczy produkował kompot na kationicie, który to proces opracował bohater jednej z moich książek „Sny Victorii”, genialny chemik Victoria. Zanim i ja „siadłem na gary” byłem tzw. sezonowcem, czyli narkomanem, który podróżował w sezonie letnim po Polsce i zaopatrywał się w opium – sok maków, które rosły wtedy wszędzie, na każdym działkowisku w mieście i na najgorszym nawet zadupiu na wsi.

Marzena Kuraś: Często nazywa się to pokolenie pokoleniem straconych free-menów. Czy zgadza się Pan z tym.

Mirosław Konieczny: Trudno się nie zgodzić, kiedy wyliczy się korowód znajomych, którzy „przekręcili się” po zażyciu opiatów. Ale nie jest to do końca pokolenie stracone, bo dało ono pożywkę dla moich, jak i wielu innych pisarzy, że wspomnę tutaj takie książki jak np. Gady Mirosława Sokołowskiego, czy Od zachwytu do degrengolady Kaczora Kaczkowskiego.

Marzena Kuraś: Zajmuje się Pan nie tylko pisaniem, ale także Pan maluje, która z tych dziedzin jest Panu bliższa?

Mirosław Konieczny: Te dwie dziedziny są związane z dwoma moimi aspektami życia. Pisanie związane jest z życiem doczesnym, a malarstwo z życiem duchowym, gdyż malowałem jedynie ikony Buddyzmu Tybetańskiego, a tylko jedna ikona na desce przedstawia Świętą Rodzinę – zrekonstruowana przeze mnie ikonie Mołoczjenskaja Ikona Bożej Matjeri z XIV wieku, która spłonęła w pożarze cerkwi.

Marzena Kuraś: Czy te działania artystyczne – pisanie, malowanie – są dla Pana jakimś rodzajem terapii?

Mirosław Konieczny: Można to tak nazwać. Pisanie to mój sposób na przywołanie zmarłych, i żywych jeszcze ludzi i zaklinanie ich na wiek wieków, aby pamięć o nich nigdy nie zaginęła, a malowanie to kanalizacja moich potrzeb religijnych, gdyż jestem bardzo mocno wierzącym Buddo-Katolikiem.

Marzena Kuraś: Na wstępie swojego Dekalogu pisze Pan o różnych przyczynach problemów psychicznych. Jak było w Pana przypadku. Co zaważyło na Pana losie.

Mirosław Konieczny: Oczywiście to dzięki tym „problemom” żyję tam, gdzie żyję, czyli w najlepszym Krakowskim DPS-ie na ulicy Łanowej 41. Inaczej bowiem nie przeżyłbym i dawno już gryzłbym ziemię.

Marzena Kuraś: Czy pisząc swój monodram znał Pan „Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya i znakomity film Miloša Forma pod tym samym tytułem. Czy były one dla Pana jakąś inspiracją?

Mirosław Konieczny: Oczywiście Lot nad kukułczym gniazdem znałem od powstania tego tekstu, bo chociaż nigdy go nie czytałem, to jako młodociany teatroman widziałem go na długo przed powstaniem filmu Miloša Formana na deskach Starego Teatru im H. Modrzejewskiej w Krakowie. I pamiętam, że cała sztuka zaczynała się sceną z Bruno O’Ya, który myje podłogę, a kończy się na scenie wybijania przez Wodza dziury w ścianie i jego ucieczki z domu wariatów. Ten aktor miał idealne warunki do zagania tego olbrzyma z książki Kena Keseya.1

Marzena Kuraś: Dla mnie Pana monodram śmiało można porównać z „Lotem nad kukułczym gniazdem”, choć tam bohater tylko udaje niepoczytalność. Obraz środowisk związanych z ludźmi zaburzonymi psychicznie jest w Pana monodramie niezmiernie autentyczny. Czy doświadczenia z krakowskiego Szpitala Klinicznego im. Józefa Babińskiego, zwanego – jak Pan pisze – Hustonem, wydały się na tyle istotne, że postanowił Pan o nich napisać. Czy może inne doznania i przeżycia psychiczna stały się zaczynem do napisania „Dekalogu”.

Mirosław Konieczny: Do napisania Dekalogu skłoniły mnie intensywność tych przeżyć i klarowność wspomnień, która jest moim atutem, gdyż wszystko, co opisuję w swoich książkach o moim życiu powstaje z dużym wysiłkiem – piszę jedynie dwie strony dziennie, aby nie zatracić jakości stylu, ale są też w mojej twórczości opowiadania, które napisałem „od jednego przyłożenia”. Są to m.in. seria o szamanie – napisane dla słuchowiska radiowego i moje dramaty. A ten monodram napisałem w jedną noc na działce w Brodłach należącej do mojego ojca.

Marzena Kuraś: Czy wypróbowywał Pan te środki halucynogenne, które Pan opisuje. Zaintrygowało mnie zwłaszcza „śniadanie milionerów”.

Mirosław Konieczny: Tak wypróbowałem wszystko oprócz STP – DOM. Ayahusaka – której substancją czynną jest dimetylotyptamina – owo śniadanie milionerów – święci teraz tryumfy na całym świecie. Ja również jeżdżę od kilku lat dwa razy do roku na ceremonie ayahuasceros, które w moim przypadku prowadzi szaman z Kolumbii – tajto Florentes i nie mogę się nachwalić pinty, która oczyszcza i dogłębnie odmładza mój organizm i szczerze polecam wszystkim, którzy mają okazje, uczestnictwo w tych misteriach. Jadę na najbliższą ceremonię w październiku tego 2023 roku.

Marzena Kuraś: Mirek – bohater w Pana monodramie ma wrażenie, że znalazł się na samym dnie infernum. Czy to jest zabieg literacki, czy faktyczne doznania szpitalnej rzeczywistości. Czy można powiedzieć, że Mirek to Pana alter ego.

Mirosław Konieczny: Mirek to nie żadne moje alter ego – to wszystko co opisałem, przeżyłem na własnej skórze, a więc dobrodziejstwa tego szalonego wynalazku: Fenactilu – kaftana chemicznego, którego użycie wiązało się z niewyobrażalnym dla normalnego człowieka bólem.

Marzena Kuraś: Gdy Mirka odwiedza ojciec i brat nie bardzo chce z nimi rozmawiać, ale prosi o pierogi, które są jakby nicią łączącą go z ziemskim światem. Jednak, gdy przynosi je „Królowa Żydowska” nie chce jej widzieć. Kim jest ta dziwna „Królowa”? I co z tymi pierogami?

Mirosław Konieczny: Królowa Żydowska, która po szpitalu stała się towarzyszka mojego życia, to koleżanka ze studiów, która jako jedyna oprócz mojego ojca i brata odwiedzała mnie w szpitalu im. Babińskiego w Kobierzynie i zapytała, czy chcę, żeby poinformowała moją byłą dziewczynę, że jestem w świrówku. Na co ja odpowiedziałem, że nie, bo postanowiłem kontynuować z, jak ją nazywam w opowiadaniu: Moja wielka miłość – Artemidą Polesky. I dlatego oba te opowiadania zawarłem w jednej książce.

Marzena Kuraś: Zakończenie mimo wszystko jest optymistyczne. Ukochana ciocia ratuje Mirka z piekielnych mąk. Wraca do domu.

Mirosław Konieczny: Tak to dzięki mojej ukochanej cioci wróciłem do siebie i do życia z Artemidą, jak z żoną – przez osiem lat – dopóty, dopóki jej rodzice nie nakazali jej wracać do domu w Rydułtowach, gdzie – gdy się pojawiłem podlali mi „czarną polewkę” – czerninę, i przez to zakończyło się nasze wspólne życie.

Marzena Kuraś: W ostatniej 10. części swojego „Dekalogu” pokusił się Pan o podsumowanie kondycji psychicznej społeczności XXI wieku, która jest według Pana ściśle związana ze stanem kultury, coraz bardziej niespójnej, w której panuje zatrważający wręcz chaos i brakuje stałych wartości i punktów odniesienia. Jak Pan postrzega to dziś po doświadczeniach pandemii, gdy zdrowie psychiczne, już od najmłodszych pokoleń, coraz częściej wymaga pomocy psychiatrycznej?

Mirosław Konieczny: Powiem jedno – szkoda gadać. Jako pedagog oglądam również w Internecie różne sondy uliczne, w których młodzi ludzie nie potrafią pokazać, gdzie w Europie leży Hiszpania, Szczecin umiejscawiają gdzieś na Podkarpaciu, a nazwy kwas dezoksyrybonuklinowy nie potrafiącą nawet wymówić. Po prostu regres poznawczy jest zatrważający. A do tego jeszcze wszyscy mają pretensje do nauczycieli, że uczą teraz wiedzy nieprzydatnej – to najgorsze, że takie kaleki umysłowe kończą dzisiaj szkoły i nie wiedzą tego, co za komuny wiedzieli wszyscy już po ukończeniu szkoły podstawowej.

Marzena Kuraś: Dziękuję za rozmowę.

Mirosław Konieczny: Wszystkie moje książki są dostępne na Allegro pod adresem: Mirosław Konieczny

Przypis.

1 Mowa o spektaklu w reżyserii Krzysztofa Zanussiego ze scenografią Krystyny Zachwatowicz i muzyką Wojciecha Kilara. Wodza Bromdena grał polsko-estoński aktor, pisarz, jazzman Bruno O’Ya, który w latach 1967-1993 mieszkał we Wrocławiu. Premiera miała miejsce 31 marca 1979.



Tytuł oryginalny

Tak daleko - tak blisko. Rozmowa Marzeny Kuraś z Mirosławem Koniecznym

Źródło:


Link do źródła