EN

22.02.2021, 11:12 Wersja do druku

40 lat temu zmarł Wojciech Wiszniewski, reżyser, dokumentalista, twórca „Elementarza”

21 lutego 1981 r. zmarł nagle na zawał serca – w przeddzień swoich 35 urodzin – Wojciech Wiszniewski, reżyser, dokumentalista; twórca m.in. „Elementarza”, uznanego za jedno z arcydzieł polskiej kinematografii, niezrównaną syntezę Polski połowy lat 70.

„Rezultatem tak skomponowanego filmu stała się niezrównana synteza Polski z połowy lat siedemdziesiątych łącząca przenikliwą w dokumentalnym kształcie i odartą z jakichkolwiek ideologicznych złudzeń autorską wizję tego, jak jest, z tym wszystkim, co w sferze emocjonalnej stanowiło wyraz niepokoju głęboko osobistego zarówno autora, jak i widza co do niewiadomego jutra. Niezwykłość dokumentu Wiszniewskiego polega na tym, że wszechobecna w nim inscenizacja nie tylko nie gubi i nie fałszuje prawdy, ale pozwala ją na różne sposoby wydobyć” - napisał o „Elementarzu” prof. Marek Hendrykowski, redaktor monografii „Wojciech Wiszniewski” (2006).

„Dnia 22 lutego, w niedzielę, w głównym wydaniu dziennika tv, zaraz po relacji z powitania w Moskwie naszej delegacji na XXVI Zjazd, podana została wiadomość o nagłej śmierci reżysera filmowego Wojciecha Wiszniewskiego. Prezenter, przewidzianym na takie okoliczności martwym głosem wymienił kilka tytułów filmów krótkometrażowych, zrealizowanych przez zmarłego, kończąc całość sentencją, iż kultura polska poniosła dotkliwą stratę równą odejściu Cybulskiego, Kobieli (było jeszcze trzecie nazwisko, ale nie zapamiętałem). Przygotowywał się Wiszniewski do debiutu w filmie fabularnym. Miał 34 lata. Koniec informacji” – napisał Zdzisław Pietrasik w tygodniku „itd” 1 marca 1981 roku. „Telewidz, który chodzi do kina, ale nie jest czytelnikiem pism branżowych czy bywalcem festiwali usłyszał zapewne nazwisko po raz pierwszy” – dodał.

„Tak naprawdę zaistniał jako reżyser dla szerszej publiczności dopiero po swej śmierci. W 1981 roku, w czasie istnienia legalnej Solidarności, gdy zdjęto z półek wiele zakazanych przez cenzurę prac polskich filmowców” - napisał Jan Strękowski w Culture.pl, nazywając Wiszniewskiego „rekordzistą wśród półkowników”.

„Był czołowym przedstawicielem polskiego dokumentalizmu kreacyjnego i jednym z najbardziej bezkompromisowych reżyserów lat 70. Tworzył na wskroś autorskie, przepełnione ironią freski społeczne, konsekwentnie demaskując system socjalistyczny. Wśród filmowców postrzeganych przez ówczesne władze za niebezpiecznych był jednym z rekordzistów - aż 9 na 12 zrealizowanych przezeń filmów zostało zatrzymanych przez cenzurę” – napisał Marcin Zembrzuski w artykule „Wojciech Wiszniewski – zapomniany geniusz” (2012).

„Wojciech Wiszniewski, najbardziej utalentowany ze swojego pokolenia, płacił najwięcej” - ocenił po latach Kazimierz Kutz.

„Brał tematy prosto z życia, robił film, bo miał coś ważnego do powiedzenia. Mijały lata, młodzi i starzy reżyserzy produkowali kolejne filmy, dobre i złe, częściej złe. Krytyka niezmiennie pisała potrzebie tematu współczesnego, dysponenci niezmiennie nawoływali do tworzenia obrazów, dających całą prawdę skomplikowanej rzeczywistości. Filmy Wiszniewskiego, ciągle tylko krótki metraż, pokazywano na jakichś zamkniętych pokazach, na festiwalach o zasięgu ograniczonym” - pisał Pietrasik.

„Elementarz” to film trwający zaledwie osiem minut. Pierwotnym zamysłem filmu było wspomnienie o zmarłym 8 października 1974 r. Marianie Falskim, autorze najpopularniejszego podręcznika nauki czytania i pisania, na którym wychowały się całe pokolenia Polaków. Wiszniewski zestawił polski alfabet i „Katechizm polskiego dziecka” - wiersz Władysława Bełzy, zaczynający się się od słów „Kto ty jesteś?” - z przejmującymi zdjęciami filmowymi Jerzego Zielińskiego, co dało niezwykły rezultat.

„Twórczo potraktowany temat tożsamości zyskał w tym filmie nowy, nieoczekiwany wymiar. Opisując otaczający go świat i ukazując jego porażającą zarówno materialną, jak i duchową – degenerację, brzydotę i ogólne skarlenie, Wiszniewski nie dał żadnych szans propagandowym fałszom ani nawet półprawdom. W trakcie projekcji z coraz większą intensywnością dociera do nas myśl, że mamy tu do czynienia z bezkompromisowo prowadzoną dostępnymi środkami artystycznymi przemyślną walką o zagrożoną tożsamość jednostki i społeczeństwa. Bezpośrednim kontekstem zagrożonego poczucia tożsamości staje się przyczajony tuż za kadrem homo sovieticus, którego rozmyta, niedająca się do końca określić sylwetka człowieka bez właściwości i bez prawdziwych korzeni kojarzy się jedynie z martwotą bądź niepohamowaną pasją niszczenia” - napisał prof. Hendrykowski w artykule „Elementarz – arcydzieło polskiego dokumentu” („Kwartalnik Filmowy” 1998).

Wojciech Wiszniewski urodził się 22 lutego 1946 roku w Łodzi. Gdy miał pięć lat, jego ojciec Włodzimierz, adwokat, zmarł na zawał serca. By utrzymać rodzinę matka Irena, z domu Czajkowska, musiała wynajmować pokoje m.in. studentom szkoły filmowej. W tym domu na Sterlinga mieszkały całe pokolenia filmowców. W Łodzi nie było klubów, a tam był właśnie rodzaj klubu. Tam każdy mógł przyjść i zostać na noc. Atmosfera jak ze Wspólnego pokoju Uniłowskiego. Plus wspaniała, nieskończenie cierpliwa pani Wiszniewska” - opowiadał Feridun Erol w „Filmówce – powieści o łódzkiej szkole filmowej”.

Na stancji gościli m.in. Roman Polański, Henryk Kluba i Andrzej Kostenko, który zapamiętał Wojtka jako „samotnego, sponiewieranego chłopca z tendencjami do wykolejenia”. „Wojtkiem ciepło zajął się Kluba. Jemu może zawdzięczać początek swojego rozwoju. Myśmy byli zajęci zabawami i wygłupami, a Kluba odbywał z nim poważne rozmowy” - wspominał Kostenko.

Po maturze Wiszniewski rozpoczął studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej i Telewizyjnej na wydziale operatorskim - dostał się za drugim podejściem w 1965 r. Później przeniósł się na wydział reżyserii. Jego pierwsza etiuda szkolna „Zawał serca” (1967) dostała nagrodę na festiwalu w Oberhausen.

Na studiach przeżył Marzec '68. „Nie wiadomo było, o czym teraz robić filmy. Z lewa i z prawa dochrzaniali się do nas rozmaici cenzorzy. My z kolei mieliśmy swoje metody. Na przykład Wojtek Wiszniewski przyprowadził na projekcję swojego wuja, łudząco podobnego do Mieczysława Moczara. Filmu nie krytykowano” – wspominał tamten czas dokumentalista Władysław Wasilewski w „Filmówce – powieści o łódzkiej szkole filmowej”.

Kolejne filmy Wiszniewskiego to „Ślad” (1970) „Jutro. 31 kwietnia - 1 maja” (1970), „A ona za nim płakała” (1970), „Wilkasy” (1971), „Robotnicy '71 - nic o nas bez nas” (1972). Ten film - współreżyserowany z Krzysztofem Kieślowskim, Tomaszem Zygadło, Pawłem Kędzierskim i Tadeuszem Walendowskim - nigdy nie został pokazany publicznie w wersji oryginalnej. „Pocięta i przemontowana przy sprzeciwie autorów wersja filmu pt. Gospodarze miała emisję w telewizji” - napisał Strękowski.

W 1972 roku Wiszniewski zrealizował „Opowieść o człowieku, który wykonał 552% normy” - film pokazano publicznie dopiero w 1981 roku.

Dyplom obronił w 1975 roku - z wyróżnieniem. Dyplomowy film „Wanda Gościmińska - włókniarka” został nagrodzono m.in. Brązowym Smokiem na Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie (1976). Kolejnym nagrodzonym Grand Prix na MFFK w Oberhausen (1976) i Brązowym Lajkonikiem w Krakowie (1981) był film „Stolarz”. Na tym samym festiwalu Złotego Lajkonika - i dwa Brązowe - otrzymał „Elementarz” zrealizowany w 1976 roku - te krakowskie nagrody przyznano już po śmierci Wiszniewskiego. Wcześniej - bo w 1979 r. reżyser zdążył odebrać Brązowego Lajkonika za film „Sztygar na zagrodzie” (1978).

„Te filmy powstały na podobnej glebie co filmy innych filmowców tej generacji, jednak wyraźnym motywem, który skłaniał Wiszniewskiego do szukania własnego języka, był sprzeciw wobec ograniczeń, jakie narzucali sobie jego koledzy” - napisał Strękowski.

„Odnoszę wrażenie, że ci, którzy zjednoczyli się pod sztandarem hasła kina moralnego niepokoju, utknęli na etapie szlachetnego, ale naiwnego idealizmu, nie wychodząc poza atak na złego lub dobrego dyrektora fabryki” - wyjaśnił Wiszniewski („Kino” 3/80).

„Rzeczywistość, która nas otacza, jest zakotwiczona w czasie przeszłym” - pisał w miesięczniku „Kino” dwa lata wcześniej. „Ja sam, jako jej element, wyrastam z czasu minionego. W swoich filmach staram się uzmysłowić widzowi to poczucie ciągłości. Wierzę, że na tej płaszczyźnie możemy się porozumieć. Swoje odczucia oddaję w sposób liryczny, groteskowy, patetyczny i ironiczny, ale nie sądzę, żeby użycie którejś z tych form przesądziło o klasyfikacji gatunkowej. One współistnieją ze sobą. Staram się tak skonstruować utwór, aby widz mógł wybrać sobie tonację, która pasuje do jego temperamentu, nastroju i doświadczenia. Albowiem co jest tragedią, a co komedią, okazuje się z czasem”.

Jednym filmem fabularnym Wiszniewskiego jest zrealizowana dla telewizji w 1974 r. „Historia pewnej miłości” - pokazano ją dopiero w 1981 roku.

„Miał Wiszniewski opinię człowieka podpadniętego. Nie wiadomo dokładnie komu podpadł, za co. Czy tylko on? Podpadnięty – to epitet najbardziej hańbiący system naszej polityki kulturalnej. Dopiero niedawno otrzymał szansę na debit w filmie fabularnym. Nie zdążył” - napisał Pietrasik.

Przedwczesna śmierć przerwała pisanie scenopisu „Porwania króla”, który miał być pełnometrażowym debiutem fabularnym Wiszniewskiego - film nigdy nie powstał.

„Zamiast filmu – na ekranie telewizora fotografia w czarnej ramce i piękny nekrolog zamiast recenzji. W najbliższym czasie nastąpią wspomnienia tych którzy bardzo żałują. Pisanie nekrologów tym, co nie zdążyli się zrealizować, to jest coś, co robi się u nas ładnie. Stać na to wszystkich: mecenasów opiekunów, dysponentów, sponsorów, recenzentów wewnętrznych i zewnętrznych cenzorów i korektorów. Nie pierwszy to u nas przypadek, że po śmierci rozgrzeszają artystę z domniemanych win ci, którzy są winni naprawdę” - podsumował Pietrasik.

„Otaczało go wielu przyjaciół i wielu wrogów. Mimo, że czasami grał, w swoich uczuciach był w gruncie rzeczy bardzo szczery i autentyczny - może dlatego nazywano go Szajbusem. Miał w sobie coś ze średniowiecznego barda; strażnika mitów, legend danej kultury; błazna; który pokazywał całe zakłamanie i niedopowiedzenia otaczającego go świata, wreszcie romantycznego bohatera, który zostawiając rodzinę, tragicznie ginie w nierównej walce. Choć brak ojca odczułem wcześnie, jego twórczość pojąłem dopiero później, kiedy sam wiele przeżyłem i zrozumiałem” - wspominał syn reżysera Mateusz Wiszniewski, cytowany w książce „Kronika śmierci przedwczesnych śmierci” Mai Wolny i Piotra Sarzyńskiego (2000).

„Szajbus” - to tytuł filmu dokumentalnego o Wiszniewskim zrealizowanego przez Andrzeja Mellina w 1985 roku.

„Mieszał wszystkie możliwe gatunki: na materii dokumentu wyżywał swój talent reżysera fabularnego, twórcy groteski, bardzo realistycznie nastawionego surrealisty, podszytego żółcią kpiarza, czasami błazna, który błaznuje i przedrzeźnia po to, żebyśmy przejrzeli. Więc nie wiadomo, czy był dokumentalistą, ale na pewno był fenomenem polskiego kina, człowiekiem nie do zaklasyfikowania” - napisał w Gazecie Wyborczej 17 kwietnia 1991 roku autor ukrywający się pod skrótem (Bum). „Był wspaniały. Jest wspaniały. Wolę nie myśleć o tym, jak dobrym byłby reżyserem filmów fabularnych - to za bardzo bolesne” - dodał.

Pogrzeb Wojciecha Wiszniewskiego odbył się na 27 lutego 1981 r. na warszawskich Powązkach. Tego samego dnia telewizja pokazała - zgodnie z dużo wcześniej ustaloną ramówką - premierę „Palacza zwłok” Ladislava Fuksa według scenariusza i w reżyserii zmarłego artysty.

„To był (jest, bo nagrane) kawał teatru” - napisała w „Kulturze” Teresa Krzemień, zastrzegając, że „to nie mowa nadgrobowa hołd i tak dalej”.

Źródło:

PAP