EN

27.03.2023, 09:37 Wersja do druku

Jestem Fedrą. Mam lat tysiąc

„Fedra, czyli historia flanelowego wstydu” w Teatrze Układ Formalny, wg scenariusza i w reż. Agaty Dudy-Gracz, inspirowanego „Miłością Fedry” Sarah Kane oraz „Hippolytosem uwieńczonym” Eurypidesa. Pisze Wojciech Jerzy Kieler w portalu Teatrologia.info.

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

W zbiorach paryskiego Luwru znajduje obraz namalowany przez Antoine’a Watteau przedstawiający Pierrota. Nieszczęśliwie zakochany amant o melancholijnym obliczu, odziany w budzący wesołość biały kostium z opadniętą kryzą, pozostawiwszy za plecami wielobarwnych towarzyszy – sprawców jego niedoli – wystawia się na rozbawione spojrzenia widzów. „Ecce homo- zdaje się szeptać swym pędzlem Watteau – przyjrzyj mu się dobrze i przejrzyj się w nim wnikliwie, zanim się roześmiejesz, zanim rzucisz kamieniem, zanim odwrócisz wzrok.” Fedra (Justyna Szafran) w spektaklu Agaty Dudy Gracz ubrana we flanelowe spodnie od piżamy i sweterek z reniferkiem, pod dolnymi powiekami zaznaczone ma delikatnie czarne pionowe kreski, permanentne łzy, ikoniczny znak pokrewieństwa ze smutnym amantem z commedii dell’arte. Tragiczna i pospolita, rozczulająca i żałosna, ale przede wszystkim głęboko ludzka, rozpoczyna swą spowiedź w konfesjonale teatru. Nie szuka ani rozgrzeszenia, ani nawet osądu. Osądziła się już sama. Jej dusza na scenie – niczym w Tartarze – uczestniczy w wiecznie reprodukującym się cyklu, zmuszona oglądać Hipolita, obnażać swój wstyd i upadek, wpisane w transparentnie na siebie nałożone kadry dramatów Eurypidesa i Sarah Kane. Mogłaby – parafrazując Halinę Poświatowską – wyznać: „Jestem Fedrą mam lat tysiąc. Dwa i pół tysiąca. Jestem wieczna.”

W przypadku spektakli tak mocno autorskich, w których za niemal wszystko (scenariusz, reżyseria, scenografia i kostiumy) odpowiada jedna artystka, trudno jednoznacznie oddzielać od siebie ich poszczególne płaszczyzny. Duda Gracz buduje swoją opowieść bardzo indywidualnie, w charakterystycznym dla siebie stylu: emocjonalnie i plastycznie. Dramaty Eurypidesa i Kane służą za jej stelaż, sprowadzone zostają jednak do roli fabularnej ramy, dzięki której rację scenicznego bytu zyskają poszczególne postaci, a rozpacz teatralnej bufetowej, mierzącej się z przekwitaniem i desperacką potrzebą miłości, urasta do rangi archetypu. Autorka scenariusza Fedry, czyli historii flanelowego wstydu nie pierwszy raz wydobywa przejmujący tragizm ukryty pod cienkim płaszczem pozornej banalności. Protagonistka dramatu wydaje się być – starszą i jeszcze bardziej odartą ze złudzeń – inkarnacją Agafii ze spektaklu na motywach Gogolowskiego Ożenku w łódzkim Teatrze im. Jaracza. Imaginarium jej wyobraźni przenosi się na teatralną scenę – miejsce, o którym zawsze marzyła. Aktorzy, widywani przez nią dotychczas jedynie w bufecie lub w garderobie, odgrywają sceny z jej przeszłości, przenosząc je w sferę mitu. Obok najbliższego powiernika-lekarza, nieobecnego, wycofanego męża, naburmuszonej córki o powierzchowności influencerki, sąsiada Ukraińca udającego tajskiego masażystę, pojawiają się Afrodyta, Eros i Erynie. No i – oczywiście – Hipolit, najważniejszy dla niej punkt odniesienia. W warstwie tekstu mniej tu Eurypidesa (za to wybrzmiewa on w języku greckim), więcej angielskiej nowej brutalistki (między innymi jej językiem przemawia współczesny Hipolit) i dopisków scenarzystki, która na przykład z postmodernistyczną swadą kompiluje frazy Kane z wykładem o menopauzie i reklamą Pawełka – ulubionego batonika bufetowej. Słabość do słodyczy, wina i popularnych piosenek o miłości czynią Fedrę bardziej ludzką. Choć bohaterka – podobnie jak jej protoplastki – grzeszy narzucaniem swojego zainteresowania młodemu chłopakowi „o twarzy boksera”, potraktowana została niewątpliwie z większą niż one dozą czułości.

fot. Przemysław Jendroska / mat. organizatora

Ta właśnie głęboko humanistyczna czułość spojrzenia na człowieka uwikłanego w swoje wady i słabości urzeka mnie w teatrze Dudy Gracz równie silnie, co ekwilibrystyczny mariaż plastycznej potęgi inscenizatorskiej wizji z koronkową, precyzyjną do najdrobniejszego szczegółu strukturą każdej ze scen. Historia Fedry powiedziana została nie tylko słowem, rozpisanym na pełne intensywności dialogi, ale także obrazem, tańcem i dźwiękiem. Spektakl gęsty jest od wyrazistych znaków. Rozpaczliwą potrzebę miłości lub choćby jej kalekiej namiastki sprowadzonej do zwykłej fizycznej bliskości mężczyzny ilustruje przepiękna scena, w której Fedra zabiega o względy lekarza, malując kwiat na jego łydce. Podobny wydźwięk mają też rozegrane w jej wyobraźni wizje bohaterów rozbierających się dla niej lub śpiewających popularne utwory o miłości.

Psychologiczny portret głównej bohaterki uzupełniają porozstawiane butelki wina, stara, poplamiona, czerwona kanapa, oddzielająca ją w niektórych scenach od nachalnie napierających wizji przeszłości, oraz dekoracja pokoiku na zapleczu: zdjęcia rzeźb antycznych, Sarah Kane i popiersia Eurypidesa. W przestrzeni tej pojawi się także w przepięknej plastycznie scenie Eros – niczym żywa rzeźba dłuta Canovy czy Mitoraja, wizualizacja rojeń bufetowej o miłości doskonałej. Hipolitowi towarzyszą telewizory z śnieżącym obrazem – symbole jego depresji i alienacji, w które beznamiętnie się wpatruje – oraz – metateatralnie – książkowa Miłość Fedry. Jego los został w niej zapisany, jakakolwiek próba zmiany status quo pozbawiona jest sensu. Podobną wymowę ma najsilniejszy scenograficzny znak: akwarium z utopionym szczurem. Fedra wpatruje się w nie ze smutkiem, jak w symboliczne zwierciadło.

Mimo przewidywalności rozwoju wypadków spektakl ani przez chwilę nie jest jednostajny. Reżyserka zadbała o to, by różnicować napięcie i sceniczne formy wyrazu: monumentalne sceny zbiorowe przeplecione są kameralnymi dialogami, sekwencje muzyczne fragmentami bolesnej ciszy, a tragizm współistnieje z komizmem. Komizm w spektaklach Dudy Gracz nigdy zresztą nie służy czczej rozrywce i chwilowemu rozładowaniu nagromadzonego napięcia. Podszyty z reguły ciemną groteską uwypukla banalność i niedoskonałość rzeczywistości. To zarazem ucieczka przed pułapką wzniosłości, jak i sidła zastawione na widza, którego śmiech zbyt łatwo okazać się może szyderstwem.

Przejmujący klimat tworzy muzyka Łukasza Wójcika-Zawieruchy, zarówno partie instrumentalne (znakomite skrzypce), jak i wokalne, fenomenalnie wykonywane przez grającą Afrodytę Emose Katarzynę Uhunmwangho. Kontrast jej wokalu z brzmieniem chórku w niezwykłej aranżacja piosenki Eleni – Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca przynosi tęsknotę za miłością i za Helladą, ale także – powracające w spektaklu jak lejtmotyw – zderzenie wysokiej sztuki z banałem kalekiej rzeczywistości. Magnetyzujący wokal Emose posłużył Dudzie Gracz do rozegrania – jednej z najmocniejszych w spektaklu – sceny zbliżenia Fedry i Hipolita. Bohaterowie siedzą na skrajach kanapy, obcy sobie i wpatrzeni w przestrzeń, podczas gdy Afrodyta ciemnym, dramatycznym głosem wyśpiewuje brutalny tekst didaskaliów zapisanych przez Kane.

Immanentną częścią inscenizacyjnej narracji staje się choreografia Piotra Mateusza Wacha. Mistrzowski jest finalny taniec śmierci antycznej Fedry (Paulina Mikusiewicz): eksponuje udręczenie zapisane w paroksyzmach ciała, uwalnia jego emocjonalność, odmalowuje rozpacz przejawiającą się w mikrozatrzymaniach ruchu, wizualizuje dramat, który rozgrywa się za pełną rezygnacji, pierrotowską twarzą Fedry- bufetowej.

Wykonanie tak ambitnego planu reżyserki spoczęło na barkach aktorów teatru offowego Układ Formalny, wspomaganych przez artystki Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu: Justynę Szafran i Emose Katarzynę Uhunmwangho. Z aktorkami tymi Duda Gracz współpracowała już wielokrotnie (występowały w Po Burzy i w Makbecie, Uhunmwangho ponadto w Ja, Piotr Rivière…), wiedziała zatem jak potężną i zarazem różnorodną sceniczną bronią obie dysponują. Szafran gra niezwykle konsekwentnie, jest absolutnie wiarygodna. Ściszony głos, opuszczony wzrok markują brak pewności siebie. Powściągliwa, choć wyrazista, mimika oddaje udręczenie i rezygnację. Jednocześnie jest w niej niezabliźniona tęsknota. Nadała Fedrze ludzkie oblicze, pozwoliła widzom jej współczuć. Jej kontrapunktem jest współczesny Hipolit (Jerzy Górski). Ubrany w dżinsy i biały T-shirt emanuje nudą i zmysłowością, która stanowi jego antidotum na przygniatająca samotność. Niezwykle przekonujący, wymalowanym na twarzy wyrazem pogardy maskuje brak wiary w miłość, brak wiary w cokolwiek. Jest zarazem ofiarą Fedry, jak i jej oprawcą.

Emose i członkowie Układu Formalnego budowali role wielopoziomowe: grali aktorów, którzy odtwarzali istotne postaci w życiu bufetowej lub dublowali protagonistów w antycznym kadrze opowieści. Wykonali zadanie bez bufora bezpieczeństwa, całkowicie ufając reżyserce. W pamięć zapada szczególnie Przemysław Furdak. Jako królewski lekarz znakomicie kontroluje swoje emocje, stara się być profesjonalny mimo awansów, które czyni mu Fedra, z godną podziwu dykcją deklamuje wykład o konsekwencjach spadku poziomu estrogenu. Nie boi się śmieszności w wykonywanym na poły komediowo operowym przeboju Con te partiro, a jego celowe nieudolności zdradzają nie tylko muzyczną wrażliwość. W Strofę, córkę Fedry, wciela się Wiktoria Czubaszek, zdobywczyni indywidualnej nagrody aktorskiej na XXVI Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku za rolę młodego youtubera w spektaklu Szekspir Fight Show Arena. Kreowana przez nią bohaterka jest silna, stanowcza i agresywna. Konkurując o względy królewicza, prowokuje matkę, by wyeksponować jej słabości. Nie ma w sobie cienia empatii. Pomysł na rolę jest u Czubaszek umotywowany i bardzo wyrazisty, jednak – szczególnie w rozmowie z matką – odnieść można wrażenie, że przyjęta konwencja gry jest chwilami zbyt statyczna i nie pozwala rozwinąć szerszego wachlarzu emocji. Paulina Mikusiewicz i Maciej Rabski bardzo szlachetnie posługują się greką, grają szerokim, ale w pełni kontrolowanym gestem. Sceny z ich udziałem, znakomicie osadzone w koncepcji spektaklu, urastają do rangi samodzielnych, magnetyzujących etiud. Emose w roli wielkiej scenicznej gwiazdy grającej Afrodytę wizualizuje wszystko to, czego brak Fedrze. Pełna jest witalności, radości życia, piękna i zmysłowości. Wnosi w przedstawienie światło.

Spektakl swą niezwykłą siłę emocjonalnego rażenia zawdzięcza pełnej synergii współpracy Dudy Gracz, Wacha, Wójcika-Zawieruchy i występujących w nim aktorów. To na kanwie ich indywidualnych wrażliwości powstała opowieść o Fedrze antycznej i współczesnej zarazem. Fedrze, która, poznawszy gorzki smak miłości, plami przygryzione wargi barwą krwi. Ta opowieść o braku miłości – nieoczekiwanie – staje się też hymnem ku jej czci, bo nawet ciemna i kaleka przynosi wystarczający powód, by żyć. Gdy jej zabraknie, kiedy wraz ze swą walizką zniknie w kulisach, na scenie pozostanie tylko chór groteskowych Erynii i dryfujący w akwarium martwy szczur.

Fedra, czyli historia flanelowego wstydu, na motywach Hyppolitosa uwieńczonego Eurypidesa i Miłości Fedry Sarah Kane; scenariusz, reżyseria, scenografia i kostiumy: Agata Duda Gracz; reżyseria światła: Cezi Studniak; muzyka: Łukasz Wójcik-Zawierucha, choreografia: Piotr Mateusz Wach. Koprodukcja Teatru Układ Formalny, Dolnośląskiego Centrum Filmowego i Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu, premiera 11 marca 2023.

Tytuł oryginalny

Jestem Fedrą. Mam lat tysiąc

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła