EN

9.12.2020, 13:45 Wersja do druku

35 lat temu zmarł Ireneusz Iredyński, pisarz i skandalista

9 grudnia 1985 r. zmarł Ireneusz Iredyński, pisarz, dramaturg, scenarzysta radiowy, filmowy i telewizyjny, autor piosenek i skandalista, skazany na trzy lata więzienia za usiłowanie gwałtu. „Był ofiarą czasów, w których żył” – powiedziała PAP Małgorzata Raducha, autorka biografii Iredyńskiego.

fot. Andrzej Rybczyński / PAP

"Był ofiarą czasów, w których żył" - powiedziała PAP Małgorzata Raducha, autorka biografii Iredyńskiego ("Gra w butelkę", 2015). "Doprowadzono go do skrajności. Po sfingowanym gwałcie został skazany w wyreżyserowanym, pokazowym procesie, a następnie osadzony w więzieniu - w jednym z najcięższych więzień w Polsce - w Sztumie, w którym nadal kilka osób bezpośrednio go inwigilowało i donosiło władzom, jak się zachowuje i co robi". Raducha ustaliła, na podstawie materiałów IPN, iż w samym Sztumie donosiły na Iredyńskiego co najmniej cztery osoby.

Ireneusz Andrzej Iredyński urodził się w Stanisławowie 4 czerwca 1939 roku, po wojnie jego rodzinę przesiedlono na Ziemie Odzyskane. Unikał rozmów o rodzicach i rodzinnym domu. "Jakby wychynął z przestrzeni bezimiennej, z nieistniejącego krajobrazu, nikt go nie wychował, a nawet nikt go nie urodził. To znaczy nikt, do kogo chciałby się przyznać" - napisał Roman Śliwonik ("Portrety z bufetem w tle", 2001). Był synem Antoniego Iredyńskiego - oficera Oddziału II Sztabu Generalnego WP. Matka ponoć miała żydowskie pochodzenie, niepewne jest jej panieńskie nazwisko, a nawet imię. W połowie wojny oddała chłopca pod opiekę rodziny ojca, dalsze jej losy nie są znane. Nie wiadomo też, co przeżył ojciec pod okupacją sowiecką i niemiecką. Przeszedł szlak bojowy z Andersem, a w 1948 r. powrócił do Polski. Do Bochni, gdzie od dwóch lat mieszkał Ireneusz pod opieką trzech sióstr i matki Antoniego.

Ojciec przyszłego pisarza "bojąc się, czy wychowywany przez baby wyrośnie na mężczyznę, sadystycznie go bił. Gdy odwiedziłem go kiedyś z Irkiem, miał kolekcję kijów i dyscyplin, którymi ćwiczył syna, choć jednocześnie też poświęcony mu +ołtarzyk+ - recenzje, wywiady" - wspominał poeta Krzysztof Mrozowski, przyjaciel Iredyńskiego. ("Obława").

"Iredyński był postacią bardzo złożoną i skomplikowaną. Porzucenie przez matkę we wczesnym dzieciństwie oraz wychowanie przez surowe ciotki i ojca-oprawcę, na pewno wpłynęło na jego sposób funkcjonowania w świecie, a także relacje z kobietami" - oceniła Małgorzata Raducha. Jako 14-latek "rozpoczął samodzielne życie, chwytał się różnych zajęć, dlatego właśnie tak wcześnie zaczął pić; zapijać biedę" - Mrozowski podkreślił, że chociaż Iredyński nie zrobił nawet matury, to był bardzo oczytany. Zaprzyjaźnił się z księdzem Karolem Wojtyłą, wikarym kościoła św. Floriana w Krakowie, vis a vis stancji Iredyńskiego. Poznali się zresztą wcześniej: gdy Ireneusz miał 7 lat Wojtyła ochrzcił go w Niegowici.

Doświadczenie przemocy ze strony ojca, trauma dzieciństwa, wpłynęła na późniejsze życie pisarza. "Przecież ja piszę ciągle jedną i tę samą sztukę. Warianty jednego dramatu. Wszystkie moje sztuki są o przemocy, takiej czy innej, ale o przemocy. To wisi w powietrzu" - ocenił Iredyński własne pisanie w rozmowie z Andrzejem Wróblewskim ("Teatr", 1971). Po latach ojciec Iredyńskiego, emeryt z Wałbrzycha, zorientował się, że Ireneusz "stał się znanym, przekładanym, a przez to dość majętnym pisarzem i wyprocesował od syna alimenty "mimo braku kontaktów i więzi uczuciowej" - ustaliła Raducha.

"Iredyński należał do pierwszego powojennego pokolenia, które wyrosło w realiach Polski Ludowej; okres socrealizmu przeżył w szkole, a po +odwilży+ znalazł się już w zupełnie innym świecie. Jego dojrzewanie było niezwykle gwałtowne. Lejący się strumieniami alkohol i burzliwe, pełne ekscesów zachowania byty jednym z elementów kreacji środowiska, w którym się obracał, jego sposobem na życie. Sam Iredyński podsycał swoją legendę polskiego Geneta, +demona zła+" - czytamy w programie sztuki "Kreacja" (Teatr Narodowy, 2010).

28 kwietnia 1956 r. w krakowskim Domu Plastyków Iredyński poznał Marię (Maszę) Kapelińską, studentkę ASP. Grała w "Mątwie" Witkacego w Teatrze Cricot 2 Tadeusza Kantora. Po próbie odprowadził dziewczynę do akademika, a po roku wzięli ślub cywilny. Związek nie okazał się trwały, gdyż Iredyński był seksoholikiem. "Mogło być między nimi najcudowniej, na przykład jeszcze rano, a przed obiadem przyprowadzał do ich pokoju nowo poznaną kobietę. Nie na rozmowę, lecz do łóżka" - opisał Sołtysik. "To dla kobiety kochającej tego młodzika najwyższą jakościowo formą uczucia było gorsze, niżby było pobicie ze skutkiem niemal śmiertelnym" - ocenił. W 1958 r. Maria wyjechała do Warszawy. Do 1972 r. Iredyńscy pozostawali w nieformalnej separacji.

W początkach kariery Iredyński napisał, jako Umberto Pesco, powieść kryminalną "Ryba płynie za mordercą" (1959). "Pewnego dnia usiadł i wystukał go na maszynie. Gdybym nie widział, nie uwierzyłbym" - powiedział Witold Migoń, przyjaciel Iredyńskiego Bartoszowi Marcowi ("Reżyser życia", Rzeczpospolita, 9 grudnia 2000). Mając dwie wydane książki (tom wierszy i kryminał) wstąpił do Związku Literatów Polskich. 12 czerwca 1959 r., w wieku 20 lat, został najmłodszym członkiem ZLP po wojnie. Przeniósł się do Warszawy i zabłysnął jako dramaturg. W 1960 r. Teatr Wybrzeże w Gdańsku wystawił jego "Męczeństwo z przymiarką", w 1961 r. sztuka trafiła na deski warszawskiego Teatru Ateneum. Napisał kilkadziesiąt słuchowisk dla Teatru Polskiego Radia - niektóre są uznawane za arcydzieła gatunku.

Iredyński pisał też teksty piosenek: Jerzemu Połomskiemu ("Moja miła, moja cicha, moja śliczna" i "Moja prośba niewielka o sen"); Steni Kozłowskiej ("Ech, wspomnienia", "Gdybym ciebie nie poznała"). Teksty Iredyńskiego śpiewał Czesław Niemen ("Wieczory niekochanych"), Alicja Majewska ("Bywają takie dni"), Grażyna Łobaszewska ("Magiczne ognie") i Barbara Brylska ("Jestem cała w twoich rękach" z filmu "Anatomia miłości").

Mniej pamiętane są jego scenariusze filmowe: "Sam pośród miasta" (1965), "Zejście do piekła" (1966), "Kardiogram" (1971), "Roman i Magda" (1978), "Ukryty w słońcu "(1980), "Okno" (1981), "Magiczne ognie" (1983). Był też autorem scenariuszy filmów telewizyjnych: "Śmierć w środkowym pokoju" (1965), "Przejście podziemne" (1973 - we współpracy z Krzysztofem Kieślowskim), "Niedziela pewnego małżeństwa w mieście przemysłowym średniej wielkości" (1977), "Wejście w nurt" (1978). Sołtysikowi mówił jeszcze o scenariuszach i treatmentach filmów w konwencji spaghetti westernu, pisanych dla producentów zachodnich.

W stolicy wszedł w krąg pisma "Współczesność", które wspominał Janusz Głowacki: "Nie słyszy się już o takich balangach jak niegdyś, kiedy literaci to potrafili naprawdę. Zwłaszcza pokolenie +Współczesności+: Irek Iredyński, Romek Śliwonik. Kiedyś wszedłem do SPATiF-u, a tu powywracane stoliki, ktoś wychodzi z toalety cały zakrwawiony, więc pytam się szatniarza: +Co się dzieje?+. Na co pan Franio odpowiada: +Przyszli młodzi lirycy ze +Współczesności+" ("Rzadko siadam do kieliszka", 12 kwietnia 2013).

Iredyński podpadł wielu ludziom, także tym zazdrosnym o jego powodzenie. "Wspólną ambicją było zarabiać więcej za słowo niż miała Maria Dąbrowska" - krytyk literacki i filozof Andrzej Dobosz ("Rozmowy z Doboszem" - TVP) wyjaśnił, że w ramach wyścigu z autorką "Nocy i dni", Iredyński sprzedał Komitetowi Przeciwalkoholowemu hasło "Wódka szkodzi" za 2 tys. zł. Był rozczarowany, bo słyszał, ze przed wojną Wańkowicz za "Cukier krzepi" wziął fortunę. Tajni współpracownicy SB donosili, że Iredyński "w dochodach z pióra umiejscawia się w pierwszej dziesiątce pisarzy". "Ci ludzie, którzy gdzieś tam walczyli o jakiś ryczałt, o kawalerkę, o jakiś samochodzik z dykty - zazdrościli mu" - powiedziała Siedlecka w "Erracie do biografii Iredyńskiego" (TVP).

Falę niechęci do Iredyńskiego zarejestrowała też korespondencja Stanisława Lema ze Sławomirem Mrożkiem (Lem, Mrożek, "Listy 1956-1978", 2011). 12 grudnia 1962 r. Lem pisał: "Zwracam uwagę na Kolegę i Somsiada Waszego w +Dyalogu+, Szalenie Zdolnego Kurwipołcia, Jebura Ontologicznego, Super-Maciornika I.I., którego Jasełka takie Moderne przeczytałem wczora. (…) Ostrzegamy Was! Popędzajcie Waszą Klaczkę Skrzydlatą, bo w przeciwnym razie Ireneo dopadnie ją z tyłu i szybko wyjebie". Po niecenzuralnej analizie sztuki Iredyńskiego Lem skonkludował: "Widzę doraźną potrzebę objebania I.I. za tę sztukę, ale pewno będzie akurat na odwrót: zaraz cmokiery mu Zadek Genialny Obliżą, Mu wlezą, że taki Zdolny (…), poza tym zaś kto się odważy krytykować, gdy on Mordę Nabije, Chuja Wyrwie, roześmieje się i zaraz poleci do panienek, zakochanych w jego Mocy Eudajmonicznej!?". 19 grudnia 1962 r. Mrożek odpowiedział z ulgą i zrozumieniem: "Jakże to pocieszające widzieć kogoś równie głęboko rozdrażnionego faktem, że łobuz może zrobić coś naprawdę dobrego".

Mrożek odkrył, że charakterystyczną cechą Iredyńskiego jest umiejętność manipulowania. "Nawiasem mówiąc, muszę Cię rozczarować. On się nie zapije i nie zniknie, a w każdym razie nie teraz". Po dalszych dywagacjach Mrożek wyznał: "Najbardziej jednak przygnębia fakt, że dwie dorosłe osoby, takie jak my, tracą na niego tyle czasu.(…) Podejrzewam, że to dlatego, że jesteśmy samcami. (…) Bogactwu jego życia seksualnego nie sposób zaprzeczyć".

Tymczasem na forum partyjnym do krytyki Iredyńskiego przystąpił osobiście Władysław Gomułka, którego rozwścieczyła mini-powieść Iredyńskiego "Dzień oszusta". Tytułowy bohater m.in. podał antyalkoholowy lek pijanej dziewczynie tj. spowodował bolesną śmierć przypadkowej osoby. Bohdan Drozdowski ocenił, że to "pierwszy, autentyczny, literacki dokument (ważny także dla socjologów) +duszy+ pokolenia Polaków urodzonych podczas wojny". Ale "Życie Literackie" uznało utwór za pochwałę nihilizmu i cynizmu. Emigracyjny eseista Jerzy Stempowski odnotował pogłoskę, że Gomułka surowo potępił książkę i autora, waląc egzemplarzem "Dnia oszusta" o mównicę i krzycząc, że Iredyński "żyje jak pisze". ("Szkice literackie" t. 2, 1988).

Wg stenogramu z posiedzenia XIII Plenum KC PZPR (AAN, sygn. 237/II/36) wystąpienie "towarzysza Wiesława" brzmiało następująco: "Za przykładem niektórych ekstremistów znad Sekwany zaczęto i u nas lansować tzw. antypowieść i antyfilm, a co gorsza, zaczęto głosić filozofię beznadziejności i rozpaczy, zagubienia i samotności człowieka, filozofię bezsensu życia, zaczęto przenosić bezkrytycznie na nasz grunt poglądy z innego świata, ze świata kapitalizmu skazanego przez historię na zagładę" - pienił się Gomułka. "Szczególnie przykre jest to w twórczości młodych, która, niestety, w wielu wypadkach nie ma nic wspólnego z autentycznym życiem naszej młodzieży w mieście i na wsi, z jej pracą i zainteresowaniami, jej kłopotami i marzeniami. Jaskrawym przykładem może tu służyć twórczość młodego pisarza - Ireneusza Iredyńskiego. W niektórych jego utworach mamy ekstrakt cynizmu. Osiągnął on dno rynsztoku. Trudno bez obrzydzenia przebrnąć przez jego opowiadania. Jest tam zresztą sporo zapożyczeń i wzorów z literatury francuskiej i amerykańskiej" - analizował "znawca" twórczości Janusza Szpotańskiego.

Mimo ostrzeżeń, Iredyński nie zmienił stylu pisania ani życia. Allen Ginsberg w liście do chilijskiego poety Nicanora Parry opisał wrażenia z pobytu w Polsce latem 1965 r.: "Spokojny miesiąc w Warszawie, jak nie w pojedynkę, to pijaństwo z Iredyńskim (młody autor, taki rimbaudowski marlon brando) w Związku Pisarzy albo długie popołudnia z redaktorem magazynu +Jazz+" ("Allen Ginsberg. Listy", 2014).

Pół roku później, gdy Iredyński był u szczytu sławy, a w "Dialogu" wydrukowano jego arcydzieło, dramat "Żegnaj, Judaszu" - pisarz został aresztowany. 18 grudnia 1965 r. "Życie Warszawy" zawiadomiło o dochodzeniu przeciwko Ireneuszowi Iredyńskiemu - literatowi i Edwardowi Bernsteinowi - reżyserowi. Obaj "działając wspólnie i w porozumieniu, przy użyciu siły fizycznej usiłowali dokonać gwałtu na 19-letniej dziewczynie, którą doprowadzili podstępnie do mieszkania znajomych. Pokrzywdzonej udało się zbiec i powiadomić pogotowie MO".

20 grudnia 1965 r. Mieczysław Rakowski, naczelny "Polityki" odnotował, że "Iredyński należy do młodego pokolenia poetów, bardzo zdolny, ale ci, którzy go znają, twierdzą, że zero moralne. Pijaczyna i lump" ("Dzienniki polityczne 1963-1966", 1999). Nazajutrz, Lem skrobnął do Mrożka: "Otrzymałem w postaci plotki wieść z Wwy, że przyjaciel nasz i druh duchowy Ireneusz został posadzony w związku z pewnym gwałtem, dokonanym czy też tylko usiłowanym, na jakiejś pani lub panience. Niestety szczegółów nie znam".

Środowisko uważało, że Iredyńskiego wrobiono, ukuto powiedzenie, że wsadzono go "za napad z chujem w ręku". "Zostali wrobieni" - ocenił Witold Migoń. "Ktoś wysoko postawiony chciał dać Irkowi prztyczka w nos". Ale Marek Rodzik i Marcin Furdyna stwierdzili, że przez tę prowokację doprowadzono do skazania Iredyńskiego za zupełnie inne przestępstwo - za bezkarne skrzywdzenie Anny Mackiewicz, powinowatej drugiej osobie w gomułkowskiej Polsce - Zenona Kliszki. Tę historię, już po śmierci Mackiewicz, opowiedział jej mąż Witold Kaczanowski, powinowaty Kliszki. "55 lat temu Ireneusz Iredyński pobił i zgwałcił moją narzeczoną (…) i za to poszedł siedzieć, a nie za sprawy polityczne" - stwierdził Kaczanowski. "Opinia, że Iredyński cierpiał w więzieniu trzy lata z powodów politycznych, czyni go ofiarą reżimu komunistycznego, co jest kompletną bzdurą" - dodał. ("Losy Polski ważyły się w domu wariatów", Rzeczpospolita, 8 sierpnia 2015).Sprawa nie została zgłoszona na milicję, gdyż ofiara nie chciała skandalu. Ale rodzice młodej pary, skorzystali ze swoich znajomości w partii aby szukać sprawiedliwości.

Inny opis zawiera teczka Iredyńskiego, z materiałami Służby Bezpieczeństwa. Iredyński był inwigilowany w latach 1958-75, a tajni współpracownicy nieustannie donosili o seksistowskich, chamskich, przemocowych i przestępczych zachowaniach pisarza. W 1962 r. milicja prowadziła przeciw Iredyńskiemu dwie sprawy kryminalne - o ciężkie uszkodzenie ciała scenografa Andrzeja Sadowskiego i usiłowanie gwałtu na jego znajomej Annie K. i Kalinie Jędrusik - obie zostały umorzone z braku dowodów.

Wg Siedleckiej, na Iredyńskiego doniósł "zazdrosny mąż Anny K., niezadowolony, że otrzymywała od Iredyńskiego miłosne listy. Ona sama natomiast twierdziła, że zamknął ją siłą w pokoju, wypuścił dopiero na drugi dzień, chcąc spowodować rozdźwięki w jej małżeństwie, co rzeczywiście lubił robić i miał w związku z tym wielu wrogów".

27 stycznia 1966 r. Iredyński i Żebrowski, w doraźnym procesie za zamkniętymi drzwiami, dostali po trzy lata do odsiadki. Iredyński siedział w Białołęce, w Sztumie i w więziennym szpitalu w Gdańsku. W Sztumie w jednej celi z Jackiem Kuroniem. "Dość krótko siedzieli razem" - powiedziała PAP Małgorzata Raducha. "Bardzo się zresztą nie lubili - nie pasowali do siebie charakterami: Kuroń był prostolinijny - i taki +wprost+, a Iredyński go osaczał i prowokował, bo takie było, przez całe życie, jego modus operandi w relacjach z otoczeniem" - dodała.

Interwencja Jerzego Putramenta, członka Komitetu Centralnego PZPR, umożliwiła Iredyńskiemu pracę twórczą za kratami. "Iredyński, bez tak potężnego poparcia, zostałby niechybnie złamany" - napisał Sołtysik. Po uwolnieniu "nie napisał już nic równie odkrywczego i drapieżnego, na miarę swoich pierwszych utworów" - zauważyła Siedlecka. W więzieniu w Sztumie wygłosił miał wykład o literaturze dla recydywy. "Tłumaczył, że napisać wiersz to tak, jakby wydmuchać panienkę, powieść - krowę, a dramat - tygrysa! Skumaliście?" - cytowała lekcję Iredyńskiego Siedlecka ("Obława", 2005).Doświadczeń więziennych nie przywoływał w publikacjach ani rozmowach. Tylko nad wódką raz wyznał poecie Zbigniewowi Jerzynie: "Ten Sztum to mnie przeorał na wskroś. Wszystko we mnie pozabijał" ("Przegląd Tygodniowy" 3/1986). Szydził z podejmowania w literaturze wątku zbrodni i kary. "Stalin wymordował dziesiątki milionów i pochowali go z honorami. Kara to sprawa wydumana" - powiedział, już po więzieniu. ("Reżyser życia").

W 1970 r. Iredyński zaczął powrót do pierwszej ligi. Znów zaczęto wydawać mu książki, w Polsce i na Zachodzie wystawiać jego sztuki.

Zmarł w wieku 46 lat, tuż przed premierą "Dziewczynek". "Pisarz umierający na kilka godzin przed prezentacją swojej nowej sztuki - tak, to byłby temat dla niego" - ocenił Ryszard Marek Groński ("Polityka" nr 52/1985).

Źródło:

PAP