„Wyskubki” na podstawie wierszy i opowiadań Tadeusza Różewicza w reż. Pawła Kamzy we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Maryla Zielińska, członkini Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Wyskubki to dobry spektakl na obecne czasy (ciężkie – bez dwóch zdań). Buduje wspólnotę, taką bez patosu i zadęcia – domową, ciepłą, ośmielającą, nie sentymentalną a radosną. Twórcy tego przedstawienia stosują zgrane chwyty teatralne, ale tu działające w punkt. Poczynając od etiudy aktora we foyer, który wprowadza widzów na Scenę na Strychu, po wciąganie publiczności w śpiew, tańce, rozmowy, konkretne zadania. Także to, że nie ma twardego podziału na widownię, scenę, kulisy; że mamy muzyka, który gra na żywo – wszystko to może być teatralnym banałem... Dlaczego więc to działa?
Nie ma chyba czytelnika, który by się nie wzruszył książką Tadeusza Różewicza Matka odchodzi (1999). Z matką odchodził cały świat, na pewno nie jedyny, w którym poruszała się wyobraźnia poety. Paweł Kamza nie jest pierwszym reżyserem, który wziął ten niezwykły tomik na teatralny warsztat. Choćby pod tym samym adresem – Wrocławskiego Teatru Współczesnego – posiłkował się nim Paweł Miśkiewicz (Nauka chodzenia, 2016). Kamza zrobił to bardzo po swojemu, jakby wchłonął całą twórczość Różewicza i oddychał nią. W smutku odchodzenia poszukał powrotu do raju. Znalazł go w Gabrielowie, wsi rodzinnej ojca poety. Tadeusz Różewicz odwiedzał ją regularnie wraz z braćmi i rodzicami przed wojną, jeździły tam kolejne pokolenia rodu. Ten ziemski raj może być wieczny, trzeba go tylko pielęgnować.
Z zapisków Stefanii Różewicz Paweł Kamza wziął następstwo czterech pór roku i roczny rytm obrzędów wiejskich, który zaczyna od listopadowych wyskubków. Poprzez sąsiedztwo z zadusznym świętem, mają w sobie coś z przywoływania duchów zmarłych. Jeśli życia człowieka wpisać w koliście postrzegany czas, dojdziemy do wniosku, że śmierć jest kolejnym przejściem. Przestrzeń, w której grane są Wyskubki, otwarta jest na cztery strony świata i cztery żywioły – pojęcia bez granic, odnoszące do makrokosmosu. Ale przedstawione konkretnie – dominantami scenografii są cztery bramy, każda zbudowana z innych objets trouvé: emaliowanych garnków, książek, butelek z wodą zawieszonych na sznurach, kartonowych rulonów, które razem przypominają piszczałki organów. Obiekty te ustawione są na stołach, gdy działają w nich aktorzy, przypominają ołtarze, przydrożne kapliczki, ale też wehikuły czy feretrony odbywające wyobrażalną procesję. Centrum tego mikrokosmosu jest stół a satelitami stoły, przy których zasiadają widzowie. Całość obejmuje firmament reflektorów opakowanych w papierem, zwieńczony drewnianym kołem od wozu.
Darcie pierza w wiejskiej wspólnocie łączyło pragmatyzm z karnawałem, żeńskie z męskim, młodość ze starością, plotkę z przeszłymi faktami… Adaptator-scenarzysta z dorobku poety, od debiutanckiego tomiku Echa leśne (1944), po opublikowany pośmiertnie zbiór Znikanie (2015), utkał misterny scenariusz, „wyskubując” z wierszy pojedyncze słowa, frazy, zdania, zwrotki, powtarzając niektóre jak mantry. Chciałoby się powiedzieć, że sięgnął po gotowiec, po Różewiczowską technikę Recycling. Zawsze fragment (ten tomik też jest obecny w Wyskubkach). Tę samą metodę zdają się stosować i scenografka (Iza Kolka), i kompozytor (Aleksander Brzeziński), i choreograf (Adrian Rzetelski) – z gotowego biorą „coś” i budują swoją całość. Dlatego pewnie to przedstawienie jest tak jednorodne.
Nie ma tu żadnej iluzji. Jesteśmy w teatrze, dajemy się wciągać aktorom w skubanie umownego pierza (szarego papieru), odpowiadamy im na pytania, co się u nas w domu je na wigilię, co wsadza do święconki i tak dalej. Nie powiem, że wszyscy widzowie poszli w tany, ale nawet oporni, ulegali aktorom – z widoczną satysfakcją. Bez aktorów nic by się tu nie udało. Sekstet Anna Błaut, Zina Kerste, Ewa Niemotko, Dominika Probachta, Krzysztof Boczkowski i Miłosz Pietruski świetnie sobie radzą z połączeniem improwizacji z bardzo precyzyjnie pomyślanymi zadaniami wokalnymi i choreograficznymi. Szkoda tylko, że używają mikroportów. Nie mogłam oderwać oczu od Anny Błaut: Stefania, jedna z trzech córek Florentyny, zwana matką – w domyśle poety – niby „oszczędzała, kwaśnicy mężowi nie dawała”, ale jednak emanuje tu radością i dobrą energią. Nie sposób było nie zareagować na cały wachlarz perswazji Miłosza Pietruskiego, czyli babki Florentyny, głowy tego matriarchalnego świata, psotnej i żywej „jak wróbel”.
Różewicz na ludowo, z przytupem i z przymrużeniem oka, z niezbywalną eschatologią w tle.
Wyskubki według twórczości Tadeusza Różewicza, reż. Paweł Kamza, Wrocławski Teatr Współczesny im. Marii i Edmunda Wiercińskich, prem. 3 czerwca 2022.