Przenieśmy się do 1995 r. W gabinecie Hymie’go Udwina – niskiego, eleganckiego, z nieodłącznym cygarem w ustach. Jakimś cudem się zrozumieliśmy. Musiałam obiecać, że założę agencję, która będzie rzetelnie z nim współpracować – wspomina Elżbieta Manthey, założycielka Agencji Dramatu i Teatru ADiT oraz Wydawnictwa ADiT.
30 lat agencji i 25 lat wydawnictwa ADIT to dobra okazja do podziękowań dla tak wielu znaczących autorów/ek, tłumaczy/ek i teatrów, które naszemu kameralnemu zespołowi agentów/ek i redaktorów/ek zaufały i pozwoliły się rozwijać. Nasze zasoby sztuk są dostępne na stronie www.adit.art.pl. O naszych kolejnych premierach i nowościach również można się dowiadywać ze strony oraz z newsletterów. Nasza internetowa księgarnia kusi setkami stron dziesiątków tytułów. Mamy na swoim koncie niezliczoną ilość premier, czytań, warsztatów teatralnych. Obecny sezon teatralny 2025/2026 zaczynamy promocją sztuki amerykańskiej autorki i aktywistki Catherine Filloux pt. DOM LEMKINA.
Do planowanych wydarzeń jubileuszowych jeszcze wrócę…
A jak to się zaczęło? Spróbuję się podzielić kilkoma wspomnieniami, jak na jubilatkę przystało, z góry przepraszając za zamierzony chaos (artystyczny wszak) i wybiórczą pamięć…
1995 r. – na wszystko trochę za wcześnie i trochę za późno, czyli najlepszy moment na założenie agencji
Momentem inicjującym wieloletnie przedsięwzięcie była chyba rozmowa z profesorem Zbigniewem Osińskim. I jego spojrzenie, które zna każdy, kto choć raz próbował w euforii podzielić się z nim nowym pomysłem. To nie było spojrzenie w stylu „świetnie, bierz się do roboty”. To było raczej rzucone z wdziękiem i spokojem spojrzenie „dziecko, co ty znowu wymyślasz”. Doradził mi ostrożność, bo w Polsce nikt wcześniej nie prowadził takiej agencji teatralnej. Ani przed wojną, ani po. A ja, zamiast się przestraszyć, chyba się właśnie wtedy rozpędziłam. Skoro nikt tego nie robił, to przecież ktoś musi zacząć, prawda? Widocznie akurat padło na mnie. Może z braku lepszych kandydatów.
Pomogły też okoliczności. Od jednego z ekspertów kultury Bundesministerium w Wiedniu dostałam broszurę. Nie był to żaden dokument strategiczny, tylko konkretna instrukcja, jak prowadzić małą firmę na rynku zdominowanym przez giganta. Idealne na początek lat dziewięćdziesiątych. Wtedy wszystko było trochę za wcześnie i trochę za późno. Ale kiedy się nie ma nic do stracenia, to właśnie taki moment jest najlepszy. Równolegle pojawiły się studia podyplomowe z prawa autorskiego w Instytucie Własności Intelektualnej w Krakowie. Zapisałam się, bo należało zyskać wiedzę o tym, czym się mam zajmować.
Z czasem pojawiła się praktyka w Thomas Sessler Verlag w Wiedniu. Bardziej szkoła życia niż typowy staż. Poznałam tam rytm pracy, którego u nas jeszcze nie było. Z Ernestine Baig z AFK w Warszawie wymieniałyśmy się tekstami, planami i opiniami w szczerych, konkretnych rozmowach. Wtedy też w kształtującym się spontanicznie zespole zaczęliśmy czytać tłumaczenia „na gorąco”. Karolina Bikont, Jacek Kaduczak, Marek – a potem Piotr Szalsza. Tłumaczenia pojawiały się szybciej niż możliwości, ale to stanowiło mobilizację. Sprawdzaliśmy je od razu w teatrze. Nie na sucho. Od początku chodziło o żywą sytuację, nie o gabinetową literaturę.
Nie miałam biura ani zespołu, ale miałam przekonanie, że teatr potrafi uleczyć duszę
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za chwilę przyda mi się inna lekcja: rozliczeń tantiem autorskich. Zatrudniona w nieistniejącej już od dawna Agencji Autorskiej ZAiKS, w przepięknym Domu pod Królami w Warszawie spotkałam się z Elżbietą Woźniak, która, będąc już po debiucie tłumaczeniowym farsy „Mayday” w Teatrze Polskim we Wrocławiu, przyleciała z Londynu i dzięki współpracy i wielu perturbacjom wylądowałam nad Tamizą, w biurze Ray Cooney Plays&Theatre. W środku miał swój skromny gabinet starszy już pan Hymie Udwin, niski, elegancki, z nieodłącznym cygarem w ustach. Jakimś cudem się zrozumieliśmy i musiałam obiecać, że założę agencję, która będzie rzetelnie z nim współpracować. Następnie zostałam zaproszona na spektakl „Run for Your Wife”, gdzie kilkusetosobowa widownia reagowała salwami śmiechu, gorąco na koniec oklaskując autora. Poczułam się jak w rodzinie. Nie miałam jeszcze biura ani zespołu, ale miałam przekonanie, że teatr, który bawi, potrafiłby też uleczyć dusze. Po teatrach jak burza rozchodziły się kolejne farsy Cooneyów Ojca&Syna, a polskie tytułu robiły robotę, np.: Wszystko w rodzinie!
Kilka lat później podczas spektaklu na podstawie jednej z czarnych komedii McDonagha w Barbican Center sztuczna krew lała się strumieniami, aktorzy taplali się w niej jak w basenie, a publiczność naprzemiennie wybuchała śmiechem i wstrzymywała oddech. I jeszcze w Pradze z tłumaczką Krysią Krauze, w Cinohernym Klubie, Woody Allen i jego „Sex nocy letniej” w reżyserii Ivo Krobota. Znowu śmiech do bólu brzucha. Śmiech może zerwać tamę po latach omijania cenzury – pomyślałam.
Gdyby nie te trzy spektakle, może bym sobie to wszystko odpuściła. Ale nic tak nie utwierdziło mnie w słuszności postanowienia jak te kilkaset osób śmiejących się dokładnie w tych samych momentach wraz ze mną, choć nie rozumiałam irlandzkiego dialekt. Takie doświadczenie daje wiarę w intuicję, którą się kierowałam od zawsze, i umacnia wiarę w teatr. Którą wpajano mi jeszcze we Wrocławiu – od liceum, poprzez DK im. Kołłątaja, studia kulturoznawstwa oraz staże w Instytucie Grotowskiego. Warto pamiętać, że to tam zdarzył się Teatr Narodów w 1975 roku, tam działał Kalambur i Gest, Wrocławski Teatr Pantomimy i Klub 1212 w Teatrze Polskim. We Wrocławiu teatrem się oddychało!
W Teatrze Powszechnym czekaliśmy na odpowiedź jak na wyrok. To była moja pierwsza propozycja agencyjna – monodram „Syberia” Felixa Mitterera pisany białym wierszem w tłumaczeniu Karoliny Bikont, w roli głównej Henryk Machalica, premiera 3 grudnia 1994. Tłumaczenie było świetne, aktor wspaniały, publiczność nie zawiodła. Machalica zagrał ponad czterdzieści razy. To był dobry początek ADiT-u i translatorskiej kariery Karoliny Bikont.
XXX zjazd O’Neill Theatre Center w Waterford – Nowy Jork, Al Pacino i wiatr w żagle
Agencja stawiała pierwsze formalne kroki. Byliśmy jak amatorska (pełna pasji) drużyna piłkarska, która właśnie strzeliła gola w Lidze Mistrzów. Brakowało nam struktury, ale nie brakowało determinacji. I wtedy zostałam zaproszona na jubileuszowy XXX zjazd O’Neill Theatre Center w Waterford, tuż pod Nowym Jorkiem. Pojechałam tam dzięki rekomendacji Piotra Cieślaka, który był wtedy dyrektorem Teatru Dramatycznego. Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, ale na miejscu wszystko od razu stało się oczywiste. Spotkania z autorami, reżyserami, aktorami – także takimi, którzy mieli już status legend, jak Al Pacino – ale nikt tam nie „gwiazdorzył”, wszyscy pracowali razem nad nowymi tekstami, metodą „work in progress”. Publiczność przyjeżdżała z Nowego Jorku, z Bostonu, z okolicznych miasteczek. Słuchali, komentowali, rozmawiali z twórcami. Kupowali bilety. Uczestniczyli. Jakby ten teatr należał do nich.
Tego lata pokazano między innymi nową sztukę Augusta Wilsona. Wszyscy mówili, że to przyszły klasyk. Ja próbowałam tłumaczyć, że w Polsce może być trudno, bo nie mamy czarnoskórych aktorów, a jego teksty nie są uniwersalne w takim sensie, jak lubi to rozumieć instytucja. Odpowiedzi były uprzejme, ale obojętne. Z kolei, gdy próbowałam zainteresować ich Słobodziankiem, patrzyli z grzeczną rezerwą. Wtedy nikt nie przypuszczał, że za parę lat powstanie przekład Normana Allena, a Polski Instytut Kultury w Nowym Jorku zorganizuje performatywne czytanie. W 2023 sztuka trafiła do Arlekin Theatre, a później do jednego z teatrów na Manhattanie. Ale wracając do początków…
Pierwsze warsztaty dramaturgiczne z łódzką Szkołą Filmową
Przypadkowe spotkanie z dr Jadwigą Sobczak zaowocowało projektem warsztatów dramaturgicznych i wnioskiem do Ministerstwa Kultury. Nowe teksty, czytania z publicznością, dyskusje, testowanie materiału. Pomysł był jasny, konkret gotowy, partnerzy chętni. Ministerstwo nie było zainteresowane. Dofinansowanie trafiło do warsztatów Słobodzianka nad Wigrami. Poczucie porażki po raz pierwszy i nie ostatni.
Na szczęście wtedy dr Jadwiga Sobczak poznała mnie z Zofią Uzelac, ówczesną dziekan wydziału aktorskiego łódzkiej filmówki. Spotkałyśmy się, powiedziałam, co chcę zrobić. Ona odpowiedziała: „To zróbmy”. I tak w 2003 roku ruszyły warsztaty dramaturgiczne work in progress ADiT-u z łódzką filmówką z udziałem czwórki polskich osób autorskich. Trwają do dziś, z przerwą na pandemiczny lockdown. Przez te warsztaty przewinęły się dziesiątki autorek i autorów. Niektórzy potem zniknęli, inni zostali, ale każdemu coś się wtedy otworzyło. Powstawały teksty, które czasem stawały się spektaklami, a czasem tylko zapisami prób. To było niezwykle energetyczne doświadczenie partnerskiej i kreatywnej pracy.
Jeśli chcemy mieć co czytać, musimy zacząć wydawać – początki Wydawnictwa ADiT
W międzyczasie dojrzewała myśl, że sama agencja to za mało. W księgarniach dramatów jak na lekarstwo. W teatrach też coraz mniej, za to więcej improwizowanych kolaży pod hasłem postdramatyzmu. Nie miałam nic przeciwko, ale wiedziałam, że jeśli chcemy mieć co czytać, musimy zacząć wydawać. I tak w 2000 roku narodziło się wydawnictwo ADiT. Narodziło się bez fanfar, ale za to z czterotomową „czarną serią”. Współczesna dramaturgia austriacka – Turrini, Tabori, Mitterer, Bauer. Każdy tom opatrzony wstępem wybitnego znawcy literatury i teatru, prof. Edwarda Białka. Czarne były nie tylko okładki. To były teksty, które miały zadanie odkrycia współczesnego dramatu i rozprawienia się z ksenofobią, obyczajowym tabu i białymi plamami historii nazistowskiego resentymentu. Za każdą książką kryło się cenne doświadczenie przyjaźni z autorami, tłumaczami, redaktorami i drukarniami. Nasze grono współpracowników powiększało się. Jeszcze w 1998 roku w Sulejówku nawiązałam współpracę z Magdaleną Linek, która jest z nami do dziś, a po przeprowadzce do Warszawy w 2007 dołączyły i zostały na dłużej Kamila Paprocka, Dorota Wójtowicz i nieodżałowana Agata Tomasiewicz. Mija właśnie sześć lat, od kiedy dołączyła do nas Marta Orczykowska, dzięki której ostatnio częścią zespołu stali się także Witold Loska i, od niedawna, Edward Pasewicz.
Villqist, Levin i Zelenka, a potem już poszło lawinowo…
Z czasem zaczęliśmy „się rozpychać”. Za sprawą tekstów, uporu i faktu, że nikt poza nami nie chciał się tym zająć. Wiedzieliśmy, że w Polsce trzeba będzie budować nie tylko publiczność, ale i świadomość, że dramat to nie tylko Szekspir i Mrożek. Czasem wystarczyło, że autor miał polskie nazwisko, żeby teatry nie okazały zainteresowania. Musieliśmy kluczyć, reprezentując przez kilka lat Ingmara Villqista.
Ale wprowadzaliśmy także wielu nieznanych u nas wtedy autorów zagranicznych, np. Hanocha Levina.
Nazwisko, które dziś wymawia się z szacunkiem, wtedy nie mówiło nikomu nic, chociaż w Teatrze Rozmaitości grano „Kruma” (2005 rok) Warlikowskiego, czasem kojarzono Jacka Poniedziałka jako… tłumacza, ale sam autor był kompletnie nierozpoznany. Wtedy przypadkiem poznałam Michała Sobelmana, rzecznika Ambasady Izraelskiej. Michał otwierał wiele drzwi, znał wszystkich i zaczął… wyjmować z szuflady swoje tłumaczenia. Owszem, „Dialog” już wcześniej publikował teksty o Levinie, a nawet dramat „Morderstwo” w tłumaczeniu Michała, który na premierze okazał się porażką. (Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego ten fenomenalny tekst jest tak ryzykowany na scenie). Dzięki Michałowi poleciałam do Tel Awiwu na pierwsze Isra Drama. Tak nazywali open space z dramatopisarzami, reżyserami i w ogóle ludźmi teatru. W 2008 roku wydana została pierwsza antologia: „Ja, ty i następna wojna”. W następnych „Udręka życia”, „Wielka Nierządnica z Babilonu”, „Królestwo wszechwanny”. W 2017 nadszedł wreszcie sprzyjający czas na konferencję o Hanochu Levinie w Instytucie Teatralnym w Warszawie z kilkunastoma zaproszonymi reżyserami i teatrologami. Udało nam się dość szybko opublikować katalog z materiałami pokonferencyjnymi z atrakcyjną wkładką większości plakatów z premier sztuk. Nastąpił prawdziwy bum na komedie gorzko-słodkie „izraelskiego Szekspira”.
Podobny sukces odniosła u nas na razie tylko jedna sztuka znakomitego Petra Zelenki. Dwadzieścia jeden premier „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” w tłumaczeniu Krystyny Krauze – pierwsza w Teatrze Wybrzeże (reż. Krzysztof Rekowski, 2003), ostatnia w Teatrze Ochoty (reż. Karolina Kowalczyk, 2024).
Antologie sztuk z całego świata
Wydaliśmy dziesiątki antologii. Polska, Irlandia, Niemcy, Węgry, Nowa Zelandia z pięknymi maskami maoryskimi, Ukraina, Czechy, Dania. Zbiory jednego autora, jednego tłumacza, noblistów i outsiderów. Harold Pinter w trzech tomach. Elfriede Jelinek, Peter Handke, Jon Fosse, Luigi Pirandello, Max Frisch, Hermann Broch. Każdy tom z osobna jest powodem do dumy, ale my nie mieliśmy czasu na samozachwyt. Składaliśmy książki i zastanawialiśmy się, czy mamy dla kogo to robić. Co z czytelnictwem, nie mówiąc o dramacie?
Z roku na rok wydawanie dramatów przestawało być pracą dla honoru domu i przyszłych pokoleń. Harold Pinter, Malina Prześluga, laureatka wielu konkursów, w tym dwukrotnie Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej i Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Warto jest ryzykować, jak z autorską antologią Tomasza Kaczorowskiego, który miał swoje pomysły edytorskie, gdzie tekst robił wrażenie instalacji. Bo u nas i dla nas autorzy mają GŁOS! To lepsze niż rada programowa…
Bywało, że ktoś przychodził z tekstem i mówił, że nie wie, czy to ma sens. Czytałam zastanawiałam się czy „to się sprawdzi na scenie”. I tak powstały dwie ważne dla mnie antologie: „Ikony, pseudoherosi i zwykli śmiertelnicy” i „Polska jest mitem”. Ta druga doczekała się nawet wersji niemieckiej: „Polen ist ein Mythos”, co dla mnie do dziś brzmi jak tytuł eseju o niemożności wyjaśnienia polskości komukolwiek. Niemniej – książka się ukazała, a sztuki wydane się bronią. Niektóre wcześniej trafiały na scenę, inne do radia. Cztery antologie Jarosława Jakubowskiego krążyły między mikrofonem a sceną. W 2022 wydaliśmy komediowe thrillery Anny Burzyńskiej – gęste dialogi, damsko-męskie napięcia, śmiech z dreszczykiem. Znam czytelniczki/ów, którzy trzymają książkę przy łóżku i przed snem czytają na głos z podziałem na role. To moje credo: dramat jest do głośnego wspólnego czytania!
Agencja i Wydawnictwo ADiT dzisiaj – dobry dramat zawsze przetrwa
Dziś to wszystko wygląda trochę inaczej. Mamy księgarnię internetową. Mamy stronę. Mamy newslettery, które czytają ludzie, o których wcześniej nie wiedziałam, że w ogóle istnieją. Zasoby naszych sztuk są dostępne online. Zamówienia da się złożyć przez formularz, co brzmi jak banał, ale pamiętam czasy, kiedy zamawiało się kopie papierowe, a przesyłało czasem nawet faxem. (Och, nasz pierwszy japoński fax firmy Onwa!) Zawsze chodziło nam o szybki dostęp. W XXI wieku mieliśmy już 90% tekstów zdigitalizowanych bez zastrzyku dofinasowania. Teksty docierają do ludzi szybciej niż kiedyś kawa z automatu. Chciałabym powiedzieć, że to zasługa technologii, ale prawda jest taka, że to zasługa zespołu. Tego samego, kameralnego zespołu, który od lat działa bez fajerwerków. Po prostu robimy swoją robotę.
W ostatnim sezonie przyjęliśmy około dwóch tysięcy zamówień na sztuki bezpośrednio ze strony. Ponad dziesięć procent każdego roku trafia na sceny. Każde przedstawienie, które zaczyna się od pliku PDF z naszym logo na stronie tytułowej, jest dla mnie potwierdzeniem, że dobry dramat przetrwa. Bez fanfar, bez zbytniej reklamy, wystarczy publiczność, która chce oglądać dobre teksty. Wystarczą aktorzy, którzy chcą grać z poczuciem sensu, i reżyserzy, którzy nie wywiodą widza na manowce. Bo teatr to może być eksperymentem, ale artyści biorą za ten eksperyment odpowiedzialność.
Współpracujemy z teatrami zawodowymi, offowymi i amatorskimi. Choć nie do wszystkich tytułów mamy prawo do wystawień amatorskich, staramy się tę listę poszerzać. Kiedyś ktoś powiedział, że dramat żyje tylko wtedy, kiedy się go mówi na głos. Zgadzam się, choć czasem mam wrażenie, że najpierw trzeba go przeżyć w ciszy, żeby miał potem moc na scenie.
Każdego miesiąca publikujemy informacje o nowych premierach, czytaniach, nowych tekstach i ich autorach oraz tłumaczach. Teksty od polskich autorów, teksty tłumaczone z wielu języków, teksty, które nas zaskoczyły tematem, formą, tonem. Zdarza się, że ktoś przysyła gotowe tłumaczenie. Wtedy zaczyna się proces autoryzacji – kontakt z autorem, sprawdzanie zgodności, redakcja. To są rzeczy, których nikt nie widzi, ale które robią różnicę. Bo jeśli coś podpisujemy swoim logotypem, musi mieć jakość i nie mijać się z prawem. Za to odpowiadamy.
Czasem się zastanawiam, co by było, gdyby ADiT nagle zniknął. Nikt by może nie urządził żałoby narodowej, ale ktoś by się chyba zorientował, że coś tu nie gra. Może zabrakłoby kogoś, kto odbiera telefony w sprawie praw do sztuki, o której nikt nie słyszał. Może ktoś by się zdziwił, że nie ma gdzie znaleźć dramatów w PDF-ie. A może po prostu komuś byłoby czegoś brak?
Ten sezon zaczynamy od publikacji pierwszego tomu antologii Tadeusza Słobodzianka – „Historie żydowskie”. Wydajemy też – we współpracy z fundacją „Za wolność Waszą i Naszą” – ważną politycznie antologię białoruskich autorów i autorek o sierpniowej rewolucji i jej konsekwencjach w kraju reżimu Łukaszenki. A także zbiór dramatów o powstaniu styczniowym pod redakcją prof. Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej. Teksty pisane wtedy, na gorąco. Zdumiewająco aktualne. Są w większości w domenie publicznej, ale nasza redakcja pozwoli im przemówić bardziej współczesnym językiem. Trzymajcie kciuki!
To nie jest sukces w rozumieniu nagród czy rankingów. To raczej zobowiązanie ciągłości. Dowód na to, że jak się coś zacznie robić naprawdę, to może się okaże, że będzie trwać w ludzkiej pamięci, dopóki jest przydatne.
Zapraszamy do naszej księgarni. Zaglądajcie. Czytajcie. Bierzcie i wystawiajcie. Zostańcie z nami na kolejne lata. I świętujcie z nami nasz Jubileusz, który rozpoczynamy uroczyście już w październiku cyklem czytań performatywnych najnowszej światowej dramaturgii, zaczynając 14.10.2025 od prezentacji „Berlin Porn” Joanny Oparek z muzyczną oprawą Edwarda Pasewicza. Kolejne dramaty wpółpracujących z nami autorów i tłumaczy czytać będą wybitni aktorzy teatrów krakowskich oraz studenci szkół teatralnych, a wyreżyserują je m.in. Paweł Świątek, Artur „Baron” Więcek i Weronika Kuśmider. Wraz z Teatrem Proxima zapraszamy na tę dramaturgiczną ucztę i gorące dyskusje z prowadzącym je Edwardem Pasewiczem do nowo otwartego Pałacu Nieśmiertelności w Krakowie! Program wkrótce w mediach społecznościowych ADiT-u i Pałacu!
Śląc wszystkim serdeczności,
Elżbieta Manthey
założycielka i szefowa ADiT