To był świetny rok dzięki Konkursowi Chopinowskiemu. Niestety do muzyki wkroczyła również polityka.
Listę wydarzeń trzeba oczywiście zacząć od XVIII Konkursu Chopinowskiego. O jego wysokim poziomie powiedziano już wszystko. Publiczność – ta w Filharmonii Narodowej i ta telewizyjno-radiowo-internetowa z całego niemal świata, liczona w miliony – miała różnych ulubieńców, co dodawało kolorytu przesłuchaniom. A zwycięzca Bruce Liu to najszlachetniejszy talent.
Konkurs był przy tym świetnie zorganizowany, choć graniczyło to niemal z cudem. Pandemia wymusiła zmianę terminu, przekładano kilka- krotnie eliminacje i do końca zastanawiano się, czy w ogóle dojdzie on do skutku. A jednak stawili się wszyscy uczestnicy i gdyby nie ograniczenia w kontaktach pianistów z publicznością i fanami, można by sądzić, że pandemii w tym czasie nie było.
Ten niemal idylliczny obraz zmąciła za to kuriozalna decyzja jurorów o nieprzyznaniu ważnej nagrody za interpretację poloneza, co tłumaczono tym, iż było zbyt dużo dobrych wykonań. Polacy jednak zaprezentowali się dość blado i nie zmienia tego faktu zaklinanie rzeczywistości przez część naszych jurorów, że polscy pedagodzy (zwłaszcza z akademii w Bydgoszczy) przekazują najlepszą wiedzę o Chopinie.
Kwitnące festiwale
Nie tylko Konkurs Chopinowski, ale cała muzyka poważna zadziwiająco dobrze radziła sobie w sytuacji, gdy władza w trybie nagłym wprowadzała lub luzowała covidowe obostrzenia, nie licząc się z realiami działania instytucji kulturalnych. Mimo to życie festiwalowe kwitło. Zmieniano terminy, program rozkładano na kilka części, byle tylko nie zawieść publiczności.