Doszło do czegoś, co nazywamy stanem klęski żywiołowej w literaturze. Stanem, kiedy możemy mówić, że oczywiście będzie literatura w Polsce, ale czy będzie literatura polska – to już stoi pod znakiem zapytania - zaznaczył w rozmowie z PAP pisarz, publicysta i działacz społeczny Zygmunt Miłoszewski.
23 kwietnia obchodzony jest ustanowiony przez UNESCO Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. W Polsce Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich jest świętem wszystkich osób, które zawodowo związane są z rynkiem wydawniczym, m.in. pisarzy, tłumaczy, ilustratorów, grafików, wydawców, dystrybutorów, księgarzy i bibliotekarzy. To także święto wszystkich miłośników książek. To również dzień, w którym podkreślane jest, jak w ważne dla obiegu wydawniczego i dla wspólnoty czytelniczej, jest poszanowanie praw autorskich.
Zygmunt Miłoszewski to polski pisarz, publicysta i działacz społeczny. Jest jednym z członków założycieli stowarzyszenia zawodowego Unia Literacka zrzeszającego pisarki i pisarzy, gdzie od 2020 r. sprawuje funkcję sekretarza w zarządzie. Od połowy lat 90. pracuje jako dziennikarz. Zaczynał w "Super Expressie", gdzie specjalizował się w relacjonowaniu procesów sądowych, przez kilka lat był stałym felietonistą "Metropolu", od roku 2003 związał się z "Newsweekiem". Debiutował w 2005 roku powieścią "Domofon". jest autorem m.in. trylogii kryminalnej o prokuratorze Teodorze Szackim, na którą składają się "Uwikłanie", "Ziarno prawdy" i "Gniew".
Polska Agencja Prasowa: Jak ocenia pan obecną kondycję rynku książki w Polsce?
Zygmunt Miłoszewski: Doszło do czegoś, co nazywamy stanem klęski żywiołowej w literaturze. Stanem, kiedy możemy mówić, że oczywiście będzie literatura w Polsce, ale czy będzie literatura polska – to już stoi pod znakiem zapytania. Lata zaniedbywania tej branży, niezauważania jej, braku ochrony doprowadziły do tego, że kolejne ciosy – powszechne piractwo, kradzież twórczości przez AI, patologiczny rynek, brak wiarygodnych danych o sprzedaży, wyzysk przez wydawców, bieda – już nie tyle nami zachwiały, co powaliły na deski.
Od literatury oczekuje się najwięcej, a daje się jej najmniej. Wymaga się od nas, żeby nasza twórczość była od dnia premiery dostępna za darmo dla wszystkich – w sieci bibliotek w całej Polsce. I my biblioteki kochamy, jasne, zwracamy tylko uwagę, że żadna inna dziedzina nie jest w tak powszechny sposób dostępna. Mimo to – w przeciwieństwie do kolegów z innych branż – nie jesteśmy w żaden systemowy sposób wspierani przez państwo. Muzycy mają zabezpieczenia tantiemowe i ZAiKS, filmowcy mają Polski Instytut Sztuki Filmowej, który dofinansowuje polskie produkcje. Teatr jest wprost utrzymywany przez podatnika.
Polska literatura nie ma takich zabezpieczeń. Rynek, na którym działamy, jest rynkiem absurdalnie wolnym. Nie podlega żadnym regulacjom i ograniczeniom. Oraz tak naprawdę nie jest wolny, ponieważ „wolny” to taki, gdzie każdy ma równe szanse, tymczasem rynek książki jest w ręku kilku oligopoli, dyktujących warunki. Teraz tę sytuację – w końcu! – bada UOKiK.
PAP: Jakie miejsce zajmują w tym systemie twórcy literatury?
Z.M.: Na tym rynku – będącym łańcuszkiem przemocy – poza hegemonami nikt nie ma lekko, ambitni wydawcy i lokalni księgarze walczą o utrzymanie się na powierzchni, ale to twórczynie i twórcy są najsłabsi. Reprezentuję koleżanki i kolegów, którzy tworzą polską literaturę i oczywiście chciałbym, żeby ten rynek był w całości zdrowy, ale kluczowe jest, aby Polska wsparła najsłabszą stronę tego rynku, a jednocześnie kluczową – czyli nas.
Osoby, które codziennie starają się, żeby nowe pokolenia miały aktualną literaturę, o której możemy dyskutować, która opowiada naszą tożsamość na nowe czasy – to jest dla mnie priorytet. Opowiadamy swoją narodową psyche przez literaturę, uczymy jej na lekcjach polskiego, jesteśmy z niej dumni – od Kochanowskiego do Tokarczuk – i nie możemy doprowadzić do przerwania tego łańcuszka.
Nie prosimy o przywileje, ale chcielibyśmy cieszyć się co najmniej takim zainteresowaniem i taką ochroną, jak koleżanki i koledzy z innych z innych dziedzin sztuki. I chcielibyśmy, żeby to wydarzyło się jak najszybciej.
PAP: Jakie rozwiązania mogłyby usprawnić działanie rynku książki w Polsce?
Z.M.: Naszym głównym postulatem, z którym chodzimy do różnych przedstawicieli władzy jest stworzenie odpowiednika PISF-u dla literatury, czyli funduszu, który może finansować cztery główne filary, na których opiera się książka w Polsce. Nazywamy to roboczo Polskim Funduszem Literatury.
Pierwszy filar to rzecz jasna my, czyli twórczynie i twórcy, w tym tłumaczki i tłumacze. Drugi to wydawcy, którzy mogliby aplikować o wydawanie debiutów, rzeczy ambitniejszych, mniej sprzedażowych, co wpłynęłoby na różnorodność literatury. Trzecim filarem jest branża księgarska, która rozpaczliwie potrzebuje dofinansowania. Lokalne księgarnie są teraz w koszmarnie słabej pozycji, umierają jedna po drugiej i to jest naprawdę ostatni moment, żeby coś z tym zrobić. Czwarty filar takiego funduszu to biblioteki. W Polsce jest prawie 8 tys. publicznych bibliotek - nie licząc szkolnych, uniwersyteckich czy szpitalnych. I tylko w tych bibliotekach rok temu książki wypożyczono około 100 milionów razy.
Polski Fundusz Literatury, wspierający wszystkich graczy na rynku książki, jest dla nas rozwiązaniem docelowym, które może pomóc wszystkim, który premiuje rozwiązania mniej komercyjne, bardziej ambitne, artystyczne i pozwala wszystkim na chwilę oddechu. Ale są rzeczy, które można załatwić szybciej.
Na przykład rozpoczęcie prac nad systemem utrudniającym obecnie bardzo proste i totalnie bezkarne piractwo ebooków i audiobooków. Na przykład zlecenie wydawcom i sprzedawcom raportowania nakładów i sprzedaży do Biblioteki Narodowej. Ten rynek teraz przy wszystkich swoich patologiach jest dodatkowo histerycznie tajny.
Łatwiej dowiedzieć się, ile Polska wyprodukowała czołgów niż ile wydawcy sprzedali książek. Oczywiście ta tajność sprzyja nadużyciom.
Jesteśmy dumni z systemu bibliotek, ze wsparcia jakie dostają w postaci Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa, z tego jak zamieniają się w centra lokalnych społeczności – to jest naprawdę wspaniałe. Ale muszę powiedzieć, że jeśli Rzeczpospolita chce naszą pracę – stworzoną, przypominam, bez żadnego wsparcia – w dniu premiery udostępniać wszystkim chętnym za darmo, to musi nas za to wynagrodzić.
System rekompensat teoretycznie istnieje, został wprowadzony w 2015 roku. W praktyce to żart, badania wypożyczeń są niewiarygodne, a mediana tych rekompensat, to około 320 zł na autora rocznie – efekt tego, że do podziału jest około pięciu milionów. Początkowo, kiedy ten system wymyślano, mówiono, że kwota do podziału to ma być złotówka za obywatela rocznie. Wyszło jak wyszło. Minęło dziesięć lat i my mówimy, że to powinno być nie pięć, lecz 50 milionów. Wówczas za wypożyczenie dostajemy nie 3 grosze – jak teraz – tylko 20 czy 30 groszy. Jakoś to już wygląda uczciwiej – dziesięć procent tego, co zarabiamy średnio na sprzedaży egzemplarza książki.
Mówimy o 50 milionach dla całej literatury, to jest dzielone pomiędzy twórców, tłumaczy, wydawców. Dla porównania dotacja Ministerstwa Kultury tylko dla Teatru Wielkiego w Warszawie wynosi 112 milionów. Budżet Ministerstwa Kultury wynosi 8 miliardów. Żądanie znalezienia w tym budżecie 50 milionów, żebyśmy czuli, że uczestnicząc w bibliotekach wspólnie działamy dla dobra społecznego, a nie, że jesteśmy w imię tego dobra wykorzystywani – nie wydaje mi się to żądanie przesadne.
PAP: Jak w realizacji tych postulatów pomaga powołany przez ministerstwo zespół ds. pola literackiego?
Z.M.: Cieszę się, że ten zespół istnieje i cieszę się, że jesteśmy tam razem – my, księgarze, wydawcy. Co nie zmienia faktu, że niektóre rozwiązania chroniące twórczynie i twórców literatury – najcenniejsze ogniwo - powinny być wprowadzone jak najszybciej.
Prace zespołu są niesłychanie wstępne. Ministerstwo zaprosiło różnych graczy tego rynku, żeby wstępnie wypracowali założenia do tego, co kiedyś może stać się treścią ustawy, która kiedyś będzie procedowana. Dopiero wtedy objawią się przeciwnicy i lobbyści. Wtedy obudzi się środowisko wydawców, które bynajmniej nie jest zgodne co do rozwiązań, które sami proponują. Obudzi się Empik, obudzą się wielkie firmy dystrybucyjne. Ewentualna praca nad ustawą o książce to mogą być lata batalii z niepewnym wynikiem.
Tymczasem to, co my proponujemy – Polski Fundusz Literatury – jest prostsze, sprawiedliwe, demokratyczne, sprawdzone już w postaci PISF i skierowane do tych, którzy tej pomocy najbardziej potrzebują. Do nas, małych wydawców, lokalnych księgarzy. I nie wymaga poszukiwania zgody narodowej i łączenia sprzecznych interesów, lecz woli politycznej. Istnieje naturalny operator takiego funduszu w postaci Instytutu Książki, a obecny dyrektor Grzegorz Jankowicz wydaje się najlepszą osobą do przeprowadzenia takiej zmiany.
Szukamy sojuszników nie tylko w Ministerstwie Kultury. Gdy mówię, że jest to “stan klęski żywiołowej”, to w ogóle nie przesadzam. Będziemy pukać do każdych drzwi. Kilka dni temu rozmawialiśmy z ministrem Andrzejem Domańskim o naszych postulatach. Będziemy chodzić do premiera, wkrótce do nowego prezydenta, będziemy chodzić do mediów, będziemy protestować – dotąd, aż w końcu dostaniemy coś, co faktycznie zmieni nasz los. A to co zmienia los, to nie są obietnice dojścia do porozumienia kiedyś, to jest rozpoczęcie zmian teraz.
PAP: Czy ustawa o jednolitej cenie książki wpłynęłaby korzystnie na środowisko literackie?
Z.M.: To bardzo trudne pytanie, na które odpowiadamy: tak, ale. Tak, ale pod warunkiem obudowania tego dodatkowymi rozwiązaniami, które sprawią, że ceny książki faktycznie spadną, że nie doprowadzi to jedynie do wzbogacenia i tak już najbogatszych firm i nie dotknie najcenniejszej dla nas grupy – czytelniczek i czytelników.
PAP: Jak ocenia pan relacje między wydawcami a twórcami w kontekście wynagrodzeń i transparentności negocjacji. Czy w kontekście sprawy Joanny Kuciel-Frydryszak i wydawnictwa Marginesy obecne mechanizmy prawne, takie jak klauzula bestsellerowa, skutecznie chronią interesy twórców?
Z.M.: Są wydawcy, którzy dołożyli się do polskiej kultury w sposób taki, że zasługują na pomniki i ordery, ale trzeba doprowadzić do tego, aby ci uczciwi nie tracili, a ci nieuczciwi zostali przywołani do porządku.
Czasami może dojść do sytuacji, kiedy zyski wydawcy będą niewspółmierne do wynagrodzenia twórcy. Wtedy należy podzielić się sprawiedliwiej. Na szczęście ustawa o prawie autorskim przewiduje takie sytuacje. Ale ustawa i sąd to ostateczność; umowy powinny być zawierane w taki sposób, aby nie trzeba było po tę ostateczność sięgać.
Naprawdę, znam koleżanki i kolegów, którzy będą walczyć o każdy zapis w umowie. Znam też osoby wspaniałe i niezwykle utalentowane, które podpiszą wszystko, wierząc w dobre intencje wydawcy – i takie osoby powinny być chronione nie tylko przez ustawę, ale też na przykład przez gwarantowane przez państwo umowy branżowe. Żeby pewnych zapisów zwyczajnie nie było można im podsunąć.
Cieszę, że ta dyskusja trwa. Jest mnóstwo sposobów na to, żeby działać kosztem autorek i autorów i ich honorariów i potrzeba osoby z pozycją, żeby z tym systemem zawalczyć. Znamienne w tej sprawie jest milczenie wydawców i w ogóle największych graczy na rynku. Myślę, że oni po prostu czekają, aż to rozejdzie się po kościach.
Czekamy teraz jak Marginesy zareagują na ofertę Joanny Kuciel-Frydryszak, żeby ujawnić ich negocjacje. Jeśli wydawca nie wstydzi się swoich ofert, ona nie ma nic przeciwko. Bardzo ciekawe, co się wydarzy. Osobiście jestem za jawnością, poufność sprzyja nadużyciom, na przykład z naszych badań wyszło, że autorki otrzymują gorsze zaliczki i gorsze stawki od autorów.
Ta sytuacja na pewno wpłynie na autorów i autorki. Myślę, że będą się zrzeszać, negocjować, walczyć i będą mówić o tym, co ich spotkało – a czasami to są opowieści, które jednocześnie oburzają i łamią serce. Widzimy to po tym, jak tłumnie zyskujemy nowych członków i członkinie w Unii Literackiej. Ludzie widzą, że to ma sens. Nasze hasło – piszemy samotnie, działamy razem – nigdy nie brzmiało tak mocno jak teraz.
PAP: Czy jest coś, co czytelnicy mogą zrobić żeby wspomóc twórców literatury?
Z.M.: Czasami mówię pół żartem, pół serio, kiedy gdzieś występuję: "czytajcie żyjących polskich autorów i kupujcie ich książki". To jest najlepszym wsparciem dla polskich pisarek i pisarzy. Na ten moment innego nie mamy. I bardzo za nie jesteśmy naszym czytelniczkom i czytelnikom wdzięczni.